Operowy przełom roku w Pradze

Opublikowano: poniedziałek, 16, styczeń 2023 07:06
Pietras Sławomir

Zaczęło się zupełnie przyzwoicie. Cyganeria dawana w przeddzień sylwestra była spektaklem tradycyjnym, zagranym z wszelkimi didaskaliami. No, może poza I i IV aktem, który według librecistów rozgrywa się w mansardzie, a reżyser Ondrej Havelka zlokalizował go w piwnicy (!), zresztą barwnie zaprojektowanej (Martin Čzerny), podobnie jak Cafe Momus, z bogactwem i urodą kostiumów autorstwa Jany Zborilovej. Jeśli dodać do tego świetnie grającą orkiestrę pod dyr. Jirego Šztrunca, włoskiego tenora Francesco Castoro (Rudolf), debiutującą w partii Mimi młodą, pięknogłosą ukraińską śpiewaczkę Ljudmiłę Korsun i jej czeską koleżankę Marię Fajtową (Musetta) – to możemy wspominać ten wieczór z arcydziełem Giaccomo Pucciniego na europejskim poziomie.

 

Gorzej, znacznie gorzej ma się rzecz z noworocznym spektaklem Sprzedanej narzeczonej Bedricha Smetany, której premiera odbyła się dopiero co w maju i powinna być zdjęta z afisza w miejsce klasycznej, możliwie bogatej wersji, bo to przecież czeska opera narodowa. Łatwo doradzać ten brutalny zabieg operowym braciom Czechom, gdy się jest bezradnym wobec idiotyzmów, na jakie pozwolono sobie ostatnio z moniuszkowską Halką na scenach Poznania i Warszawy. Mimo licznych protestów i opinii krytycznych Halka w reżyserii Passiniego w Poznaniu i Trelińskiego w Warszawie ciągle utrzymuje się na afiszu. Bowiem każdy pojedynczy widz jest godnym szacunku odbiorcą spektaklu, pełnym refleksji i trafności ocen. Natomiast tzw. publiczność, kierująca się zbiorowym brakiem rozumu, często klaszcze tandecie i bylejakości, chcąc za wszelką cenę być postępową, nowatorską, a nawet odkrywczą. Do tego dochodzi wdzięczność za często wysoki poziom muzycznego i wokalnego wykonania, mimo znoszenia reżyserskich koszmarów scenicznych. Tak właśnie było w noworoczny wieczór w Narodnim Divadle w Pradze. Brawurowa uwertura Sprzedanej narzeczonej pod dyr. Davida Šveca zabrzmiała pełnym blaskiem, wzbudzając entuzjazm na widowni. Potem było już coraz gorzej.

 

Urodzona w Czeskich Budziejowicach reżyserka Alice Nellis, starannie wyszkolona i wykształcona, postanowiła to arcydzieło czeskiej opery narodowej przedstawić poprzez pryzmat codziennej próby scenicznej (może nawet generalnej, nie jestem pewien). Więc chór chodzi po scenie w prywatnych ubraniach, niektórzy soliści spóźnieni, tłumaczą się obficie gestykulując, tenor występujący chyba gościnnie w roli Jenika witany jest szczególnie serdecznie, a jedna z artystek przyprowadziła na próbę swojego psa, który na szczęście nikogo nie ugryzł, nie szczekał, ani nie zapaskudził sceny.


Legitymując się 42. letnim stażem kierowania teatrami, nie zetknąłem się nigdy z podobnym zjawiskiem. Stare operowe porzekadło powiada, że dziecko i pies zawsze ożywia akcję. Tutaj nic takiego się nie wydarzyło.

 

W miarę przebiegu próby akcja spektaklu coraz bardziej stawała się zrozumiała, choć pozbawiona komizmu, ludowego czeskiego kolorytu i urody, wreszcie wdzięku narodowych motywów zawartych w scenach zbiorowych, kostiumach i kreacjach poszczególnych postaci. Nietrafnie obsadzona została rola wiejskiego przygłupa Vaška, który kreuje się na tenora z warunkami amanta, co doszczętnie gubi sens tej postaci. Za to Zdenek Plech, młody bas aspirujący do roli swata Kecala, to godny następca naszego Adama Didura, czy Antoniego Majaka wspaniałego Kecala na scenach Bytomia, Poznania, Łodzi, Wrocławia, Gdańska, bo Sprzedaną narzeczoną graliśmy w Polsce wszędzie, również w Warszawie, zawsze z dużym powodzeniem.

 

Tę budziejowicką reżyserkę polscy protektorzy odwracania repertuaru operowego do góry nogami niechby czym prędzej zaprosili do Poznania i Warszawy, gdzie w ramach „frontu ratowania repertuarów narodowych” powinni sfotografować się ze swymi kolegami – niszczycielami Halki. A dyrektorzy Gmachu pod Pegazem i naszej Opery Narodowej niechby poinstruowali, co trzeba robić, aby reżyserka Sprzedanej narzeczonej też dostała jakąś zagraniczną nagrodę, lub trafiła do nowojorskiej Metropolitan.

 

Operowy przełom roku dokonał się również w sylwestrowy wieczór, podczas koncertu w słynnej Smetanovej Sini. Nadzwyczaj kameralna orkiestra „Prague Music” (tylko 11 pulpitów) pod dyrekcją nieujawnionego z nazwiska dyrygenta wykonała 13 kawałków Mozarta, Dworzaka i Johanna Straussa. Większość tych utworów zagrana została w formie skróconej, a np. arię Królowej Nocy z Czarodziejskiego fletu nieujawniony z nazwiska sopran koloraturowy zaśpiewał… tylko do połowy. Tańczył również kilkuosobowy balet, ale zaczynał … od połowy granego utworu. Za to pięknie się kłaniał, o wiele piękniej niż tańczył.

 

Po zakończeniu koncertu, który trwał niecałą godzinę, poszliśmy na sylwestrowe szaleństwa. Ile kosztował bilet na ten koncert – nie wiem, bo byłem gościem Regionalnej Agencji Turystycznej Grand Tour, a jest to instytucja elegancka i nie ujawnia co ile kosztuje!

                                                                                Sławomir Pietras