O kilku nienapisanych felietonach

Opublikowano: poniedziałek, 24, październik 2022 06:28
Pietras Sławomir

Mniej uważni czytelnicy liczą na sprawozdania z możliwie największej ilości wydarzeń operowych i baletowych, bo z tym przede wszystkim kojarzy się moja wieloletnia działalność. Ale winieta „Wejście dla artystów” sugeruje o wiele szerszą tematykę, z czym mierzę się na łamach Angory już od kilkunastu lat. Każdorazowo wdzięczny jestem instytucjom artystycznym, przysyłającym mi zaproszenia związane ze swą działalnością. A tam, gdzie mnie nie zapraszają pojawiam się i będę pojawiał, gdy tylko uznam, że moje relacje zainteresują wiernych mi czytelników. 

 

Jednak nie pojechałem do Bydgoszczy na otwarcie 28. Festiwalu Operowego mimo, że dawano premierę Fausta Gounoda w reżyserii Pawła Szkotaka, którego ongiś namówiłem na operowy debiut reżyserski w Poznaniu (Stiffelio) oraz pod dyrekcją Piotra Wajraka, którego cenię jako kapelmistrza operowego. Dyrektor Maciej Figas nie zaprosił mnie, abym na widowni nie był zaczepiany przez melomanów pytających, dlaczego nie komentuję ze sceny festiwalowych spektakli.

 

Ponieważ wszędzie mam swoich szpiegów doniesiono mi, że Faust był sukcesem Inauguracji, a w obsadzie popisali się swymi talentami nowi młodzi soliści bydgoskiego zespołu: Szymon Rona (Faust), Janusz Żak (Mefisto), Julia Pruszak (Małgorzata) oraz znany mi już młody baryton Sławomir Kowalewski (Walenty). Nie zapraszając mnie dyr. Figas pozbawił swych pupili zachwytów, jakimi – ani chybi – pokwitowałbym ich kreacje, a moim czytelnikom oszczędził sprawozdania z najnowszej bydgoskiej premiery.

 

Na dalsze spektakle festiwalowe też nie pojadę, bo ukraińska Giselle mogłaby mnie znudzić, litewski Don Carlos, nie jest wzorcem metra jeśli chodzi o verdiowskie inscenizacje, gdańska Aida, została obsadzona tenorem o głosie sopranu, ale za to w roli tytułowej z sopranem, który uwielbiam (Jolanta Wagner), Don Desiderio – spektakl Opery Śląskiej, który znam i cenię, Proces wg Franza Kafki, o którym wiele dobrego słyszałem i ciągle wybieram się do Szczecina aby go zobaczyć (szkoda, że po angielsku), wreszcie nieznana nikomu opera Ewa kompozytora słowackiego Josefa B. Forstera, którą zespół z Bańskiej Bystrzycy przywiezie w ramach wymiany romantycznych bubli w rustykalnej oprawie.


Prawdziwym powodem mojego pozostania w Poznaniu był zamiar towarzyszenia na widowni auli UAM przesłuchaniom 16. Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego. Niestety również jestem zmuszony zrezygnować z relacjonowania przebiegu Konkursu, ponieważ nie zostałem zaproszony, a moje zabiegi w przebraniu melomana pod kasą biletową Filharmonii nie przyniosły rezultatu. Koncertu inauguracyjnego wysłuchałem więc przez radio, zachwycony grą zwyciężczyni poprzedniej edycji 26 – letniej skrzypaczki ormiańskiej Veriko Tchumburidze, która zagrała fenomenalnie Koncert Skrzypcowy a-moll Antonina Dworzaka. Towarzyszyła jej orkiestra Filharmonii Narodowej pod mistrzowską batutą Andrzeja Boreyki, który po latach wrócił do Poznania jako dyrektor artystyczny Filharmonii Warszawskiej, traktowany przed laty przez ówczesnych muzycznych pismaków poznańskich jeszcze gorzej, niż ja przez organizatorów obecnego Konkursu. Pod jego batutą w drugiej części koncertu zabrzmiała Symfonia e-moll „Odrodzenie” Mieczysława Karłowicza, którą – z konieczności słuchałem tylko na falach eteru dumając, co by było z europejską muzyką postromantyczną, gdyby nie tragedia pod Kościelcem w roku 1909. Czy przypadkiem dziś, obok Ryszarda Straussa, Antona Brucknera i Gustawa Mahlera świat wymieniałby z równym nabożeństwem nazwisko Mieczysława Karłowicza? A interpretator „Odrodzenia” Andrzej Boreyko wraz z filharmonikami warszawskimi wzniósł się tego wieczoru na niedoścignione wyżyny muzykowania.

 

Opisany przypadek bydgoski i poznański przymusowo nakazał pozostać w domu i nie pisać jakiegokolwiek felietonu. Natomiast najbliższe wydarzenia w teatrach operowych Łodzi, Wrocławia i Warszawy sugerują konieczność wychylenia się z domowych pieleszy. Wszak chodzi o kolejne Łódzkie Spotkania Baletowe w pogrążonym w degrengoladzie Teatrze Wielkim w Łodzi (nad czym bezsilnie boleję), premierę Carmen w Operze Wrocławskiej, ciągle podążającej do „sukcesów światowych”, czego nie podzielają niestety kolejne kontrole finansowe i merytoryczne, (o czym uprzejmie donoszą media), wreszcie Operę Królewską w której wydaje się panować ład, porządek i solidna praca artystyczna w oczekiwaniu na wybudowanie siedziby, co oby stało się jak najszybciej. 

                                                                           Sławomir Pietras