Pożegnanie „Traviaty”

Opublikowano: poniedziałek, 29, sierpień 2022 07:31
Pietras Sławomir

Nie chodzi tutaj o postać. Z nią sztuka operowa nie rozstanie się nigdy. Chodzi o spektakl, jeden z najsłynniejszch, najczęściej granych na wielkich i mniejszych scenach świata od 169 sezonów (prapremiera w Wenecji w roku 1853).

 

W naszych czasach dwie inscenizacje tego operowego arcydzieła najbardziej zachwyciły publiczność, zwłaszcza tę w Italii, która każdą nutę Traviaty zna na pamięć i gotowa gwizdać, gdy dyrygent zmieni ustalone tradycją i zapisem nutowym tempa. Tak było w La Scali, gdzie z batutą stanął bodaj w roku 1953 Herbert von Karajan w inscenizacji Luigiego Viscontiego, przygotowanej specjalnie dla Marii Callas i zadyrygował po swojemu, nie licząc się zupełnie z włoską tradycją. Mimo niezwykłej scenicznej urody spektaklu Karajan został wygwizdany, a Mediolańczycy dodatkowo krzyczeli, że „nie będzie Austryjak nas uczył, jakie w Traviacie powinny być tempa”. Myślałem o tym wszystkim jadąc luksusowym autokarem z mediolańskiego lotniska Malpensa do Werony. Mijałem kolejno Bergamo, gdzie urodził się i spoczywa Gaetano Donizetti, Legniano – uwiecznione verdiowską Bitwą pod Legniano, po lewej stronie nieopodal jeziora Como, nad którym żył u córki i zmarł wielki twórca romantycznego baletu Filipo Taglioni, a trochę dalej Sirmone di Garda, gdzie mieszkała rodzina Meneghinich ze swymi cegielniami, cementowniami, poślubioną przez Giovanniego Battistę Marią Callas, wrednymi szwagrami i okropną teściową. Wszyscy wściekli, że ich podstarzały brat i syn wyprzedał rodzinny majątek, wkładając pieniądze w karierę o trzydzieści lat młodszej genialnej śpiewaczki, złotodajnej małżonki.

 

Z prawej strony niedaleko Mantua – miejsce akcji Rigoletta i Modena – z której pochodzą Mirella Freni i Luciano Pavarotti. Oboje chodzili nawet w tym samym czasie do tego samego przedszkola.

 

Na końcu tej operowej autostrady jest fascynująca Wenecja. Ale my stanęliśmy w Weronie, aby pożegnać spektakl Traviaty wyreżyserowany ongiś przez Franco Zeffirellego, najdłużej utrzymujący się na światowym afiszu, bo inscenizacja Viscontiego zeszła z niego wraz z odejściem Marii Callas z La Scalli.

 

Stanąwszy przed Areną ze smutkiem przyjęliśmy likwidację restauracji Padevona przy Piazza Bra 28, gdzie Callas poznała Meneghiniego już w pierwszy wieczór po przyjeździe z Ameryki w lipcu 1947 roku. Natomiast niekłamanej satysfakcji dostarczyła nam wiadomość, że nową prezes Fundazione Arena di Verona została wybitna włoska śpiewaczka Cecilia Gasdia. Widocznie do Włoch dotarła już wiadomość, że w Polsce dyrektorami niemal połowy teatrów operowych są kobiety, niestety mniej wybitne niż ich włoska koleżanka.


Ponad 20 tysięcy melomanów z całego świata, w tym nasza polska reprezentacja Grand Touru wyszli ze spektaklu zachwyceni. Ja nie bardzo! Traviata w sumie jest spektaklem kameralnym. Nawet bale w akcie I i III temu nie przeczą. Ile w końcu gości mogły przyjąć i obsłużyć paryskie kurtyzany jednego wieczoru?

 

Zwykle tego rodzaju zwolenników uciech jest 30 do 40, no z baletem 50. W Weronie było ich ponad 200, a z licznymi statystami i baletem prawie 300. Historia nie zna domów publicznych na taką skalę! Wszystko to odbywało się w dekoracjach tak monumentalnych i kostiumach tak kosztownych, że wolałbym w tej scenografii oglądać Annę Bolenę, Marię Stuardę, czy Roberta Devereux Donizettiego, wspaniałego tryptyku jakże utalentowanego starszego kolegi Giuseppe Verdiego z tych właśnie okolic. Przez swą monumentalność spektakl okazał się statyczny, a jego warstwę aktorską ratowali soliści Lisette Oropesa (doskonała Violetta), Vittorio Grigolo (przeciętny wokalnie Alfred) i Ludovic Tezier (pięknie śpiewający Germont).

 

Dyrygował Marco Armiliato, jeden z najwybitniejszych włoskich kapelmistrzów operowych doby współczesnej, wiec nikt nie mógł czepiać się tempa lub interpretacji muzycznej.

 

Dla nas Polaków szczególnie miło było widzieć na afiszach festiwalowych nazwiska Aleksandry Kurzak, Artura Rucińskiego i Rafała Siwka, z roku na rok coraz bardziej umacniających swe artystyczne pozycje na tym największym na świecie operowym Stagione.

 

Cecilia Gasdia już teraz zapowiada repertuar przyszłego sezonu. Będzie więc nowa produkcja Aidy, dawne inscenizacje Zeffirellego Carmen i Madama Butterfly. Poza tym Cyrulik sewilski, Rigoletto, Nabucco i Tosca. Do tego jeszcze Roberto Bolle z przyjaciółmi oraz Wieczory Galowe Juana Diego Floreza, Placido Domingo i Jonasa Kaufmanna oraz wieńczący przyszły sezon gościnny występ mediolańskiej La Scalli.

 

Z powodu niemilknących zachwytów i nadkompletów publiczności będzie również „starożytna” Traviata w inscenizacji Zeffirellego. Nowa dyrektorka Stagione nie odważy się bowiem pożegnać ze spektaklem ciągle adorowanym przez tłumy i przynoszącym kasowo przysłowiowe „złote jajka”. A ceny w Arenie zaczynają się w prawdzie od 22, a sięgają do 330 Euro.

 

Tak wiec „Pożegnanie Traviaty” prolongujmy do przyszłego sezonu, ale – moim zdaniem – to się jeszcze nie skończy. Co daję pod rozwagę Łódzkiej Agencji Grand Tour i zgromadzonych wokół niej melomanów.

                                                                                 Sławomir Pietras