Przegląd nowości

Bernard Ładysz nie doczekał

Opublikowano: poniedziałek, 15, sierpień 2022 07:03

Równo dwa lata brakowało mu do setnych urodzin. Gdyby dożył, obchodzilibyśmy je hucznie w Otrębusach, gdzie wiele razy spotykaliśmy się z tej okazji w letniej, rodzinnej rezydencji. Był towarzyski, serdeczny, jowialny, przyjazny i szczery, kiedy wspominał swą przeszłość partyzancką i wojskową – (z Henrykiem Czyżem, przyjacielem jeszcze z tamtych czasów), Matkę – Panią Jadwigę (dzieciństwo i młodość w Wilnie), Marię Fołtyn – (wspólne debiuty w Halce, Tosce, Onieginie, Don Giovannim, Aidzie), późno poślubioną żonę Leokadię – (z którą oprócz z dawniejszego związku syna Aleksandra, dochowali się młodszego Zbyszka). Obaj chłopcy pięknogłosi, z talentami muzycznymi i słuchem, ale bez większych karier artystycznych, co niebyło łatwe przy tak wybitnym ojcu.

 

Trzy najsłynniejsze kreacje sceniczne Bernarda Ładysza to Mefisto w Fauście, tytułowa w Borysie Godunowie i król Filip w Don Carlosie. Ale przez całe lata odnosił również sukcesy jako Don Basilio w Cyruliku sewilskim, Stolnik w Halce, Zbigniew i Skołuba w Strasznym dworze, czy Król w Jolancie. Na scenach włoskich i niemieckich odnosił także sukcesy w Nieszporach sycylijskich (Procida), Mocy przeznaczenia (Przeor), i Kniaziu Igorze (tytułowa). Nie zapominamy mu wokalnych kreacji w Pasji wg. Św. Łukasza i Jutrzni Krzysztofa Pendereckiego oraz roli Ojca Barré na prapremierze Diabłów z Loudun w Operze Hamburskiej.

 

Pod koniec lat pięćdziesiątych Tullio Serafin zachwycony głosem Ładysza zaprosił go do Londynu na nagranie Łucji z Lammermoor w towarzystwie tak wspaniałych śpiewaków, jak Ferruccio Tagliavini i Pierro Cappuccili, a partię tytułową śpiewała sama Maria Callas, o której nasz bohater snuł przedziwne i nieprawdopodobne opowiadania, co pewien czas zmieniając ich treść i sens. Kariera międzynarodowa Ładysza, po Edwardzie Reszke i Adamie Didurze najwybitniejszego polskiego basa przebiegała niezbornie i mało profesjonalnie, począwszy od działań Pagartu w czasach Polski Ludowej, a skończywszy na zaniedbaniach samego Artysty. Po wygraniu włoskiego konkursu Vercelli (1956) zamiast respektować napływające z zagranicy propozycje sceniczne i nagraniowe, wolał siedzieć w kraju, śpiewać koncerty piosenkarskie (czym zdobył sobie wielką popularność i uznanie melomanów). A poza tym ciągle narzekał, chałturzył i nie stronił od kieliszka.


Od czasu do czasu prowadziłem jego atrakcyjne recitale wokalne. Po jednym z nich na Festiwalu Adama Didura w Sanoku nocowaliśmy w dworku w Sękowej Woli, gdzie urodził się Didur. Późną nocą, balując wśród drzew prastarego parku, Ładysz nagle odłączył się idąc w głąb zarośli i długo go nie było. Kiedy wreszcie wrócił, spytałem zaniepokojony: Gdzie byłeś, co robiłeś ? – A spotkałem po drodze Adama Didura, najpierw mnie wystraszył, a potem się zagadaliśmy i tak mnie chwalił, że żal było mu przerwać.

 

Był jednym z pierwszych moich rozmówców, kiedy zostałem dyrektorem Teatru Wielkiego w Warszawie. Od dobrych paru lat już na emeryturze, do Teatru nie przychodził, wiecznie skonfliktowany z ówczesnymi dyrektorami i niezadowolony ze wszystkiego. Zadzwoniłem, zaprosiłem, zaproponowałem powrót do dawnego repertuaru i przygotowanie roli Tewjego w Skrzypku na dachu oraz organisty Miechodmucha w Krakowiakach i Góralach.

 

Miałem taki zamysł, aby w tej osiemnastowiecznej Operze Narodowej reżyserowanej przez Krzysztofa Kolbergera wystąpili jednocześnie Bogdan Paprocki (młynarz Bartłomiej), Andrzej Hiolski (woźnica Wawrzyniec) i Bernard Ładysz (organista Miechodmuch). Wszyscy zgodzili się, wspierając swymi pomnikowymi postaciami ten piękny spektakl. Na premierze za kulisami odprowadzałem Ładysza w kierunku sceny, dając mu – starym obyczajem teatralnym – „kopa” na szczęście.

 

Przechodziliśmy właśnie koło stojących w sukmanach krakowskich Paprockiego i Hiolskiego. Na ich widok Ładysz, odziany w kostium organisty wykrzyknął: Popatrz – oto dwie stare nomenklatury!

 

Żyli długo, ale żaden nie doczekał setnej rocznicy urodzin. Ładyszowi brakło najmniej, bo tylko równo dwa lata. Od pewnego czasu ich popiersia zdobią paradne foyer Opery Narodowej. Ich dokonania natomiast stanowią ozdobę i dumę polskiej wokalistyki operowej XX wieku.

 

                                                                  Sławomir Pietras