Przegląd nowości

Co powiedziałaby Galina Wiszniewska

Opublikowano: poniedziałek, 08, sierpień 2022 07:02

W obliczu międzynarodowych kompromitacji takich rosyjskich artystów jak Anna Netrebko, czy Walerij Giergijew, chciałoby się spytać o postawę wobec agresji Putina naszych wypróbowanych rosyjskich przyjaciół, takich jak Boris Eifman (Petersburg), Gierszunowa i Berdyczew (niegdyś czołowa para baletowa, a od lat świetni pedagodzy tańca w dalekim Nowosybirsku, on wieloletni partner Mai Plisieckiej), Dranicyn (niegdysiejszy manager białoruskiej Opery Narodowej), czy wybitny bas Jewgienij Niestierienko (Moskwa).

 

Ponieważ drżę z niepokoju, co też mogę usłyszeć, postanowiłem odnieść się do nieżyjącej już wielkiej rosyjskiej śpiewaczki Galiny Wiszniewskiej, której 10 rocznicę śmierci będę obchodził w swym sercu w grudniu tego roku, bez względu na ciągle zmieniające się bojkotowe trendy. Przechodzę bowiem do porządku dziennego nad głosami wzywającymi do ignorowania twórczości wielkich rosyjskich klasyków tylko dlatego, że aktualne polityczne ścierwo rozpętało wojnę, napadło na Ukrainę i próbuje zagrażać nam wszystkim. Przeraża mnie wysokie poparcie dla tego szaleńca, płynące z szerokich gremiów narodu rosyjskiego. Ale właśnie dlatego sięgam myślą do wybitnej artystki, która – jestem tego pewien – gdyby dożyła, stanęłaby na czele Rosjan, proszących ludzkość o wybaczenie.

 

Galina Wiszniewska – niezależnie od kariery artystycznej – to również wybitna postać rosyjskiego życia publicznego na przełomie XX i XXI wieku. Urodzona i wychowana w Leningradzie, tam przeżyła dwuletnią morderczą wojenną blokadę, o własnych siłach rozpoczęła karierę sceniczną, która w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych uczyniła ją bezkonkurencyjną gwiazdą moskiewskiego Teatru Bolszoj. Jej małżeństwo z Mścisławem Rostropowiczem to nie tylko związek uczuciowy i współdziałania artystyczne. To przede wszystkim odwaga, heroizm i ryzyko bycia wiernymi swym przekonaniom, najpierw poprzez czasy stalinowskie, potem dwulicowość Chruszczowa, apetyty Bułganina (nie dostał od niej tego na co liczył i tak bardzo pragnął), przekupność i bezrozumność Furcewej, wreszcie wrogość kolejno Breżniewa, Gromyki i Andropowa.

 

Po raz pierwszy spotkałem ją na hiszpańskim festiwalu w Santander, gdzie balet Teatru Wielkiego z Łodzi tańczył Szecherezadę Rimskiego-Korsakowa, a akompaniowała Waszyngtońska Narodowa Orkiestra Symfoniczna pod dyr. Mścisława Rostropowicza.


Ten wielki muzyk podczas prób co chwilę przerywał wykonanie wzywając do pulpitu Lilianę Kowalską (kierownika baletu) i Ewę Wycichowską (primabalerinę), rzekomo w celu uzgadniania szczegółów.

 

Siedząca ze mną na widowni Galina Wiszniewska (tym razem tylko jako żona dyrygenta, oboje pozbawieni już obywatelstwa radzieckiego) zauważyła z wdziękiem, że „nie chodzi tu o szczegóły, tylko Mąż dawno nie miał do czynienia z tancerkami i teraz nadrabia zaległości”.

 

Od wczesnej młodości moja fascynacja tą śpiewaczką, teraz zawarta znajomość, wkrótce polskie wykonanie opery Galina opartej na jej biografii w doskonałej reżyserii Marka Grzesińskiego, szereg zagranicznych tournée z tym przedstawieniem, w których Wiszniewska brała udział jako gość honorowy, a po spektaklach odbywała niezapomniane spotkania z publicznością, kilkakrotne wizyty w Poznaniu i udział w warsztatach operowych, wreszcie wydanie przez nas w Gmachu pod Pegazem jej fascynującego pamiętnika „Galina, historia mojego życia”, oto etapy naszego współdziałania, które z czasem przerodziły się w przyjaźń. Do dziś nie mogę oderwać się od jej rewelacyjnych opisów związków z Dymitrem Szostakowiczem, Beniaminem Brittenem, wielu lat współpracy z Melikiem-Paszajewem, Borysem Pokrowskim, wreszcie zakończony międzynarodowym skandalem czteroletni pobyt Aleksandra Sołżenicyna na daczy Rostropowiczów pod Moskwą.

 

Zanim po rehabilitacji Galina – już coraz bardziej chora – wróciła do Rosji, mieszkała w 16 dzielnicy Paryża, przy Avenue Georges Mandel, niedaleko domu w którym notabene przed laty umarła Maria Callas. Jadąc do Paryża wziąłem pięknie wydany polski egzemplarz jej pamiętników i chcąc zrobić niespodziankę, bez zapowiedzi stanąłem u progu rezydencji. Otworzyła i – serdecznie po rosyjsku, tak jak dawniej – rozpostarła ramiona na powitanie: Sława! (tak zwracała się również do Rostropowicza) – ty mienia jeszczio nie zabył? W milczeniu długo trwaliśmy w tym jakże serdecznym, dla mnie niezapomnianym uścisku.

 

Kilka lat potem odwiedziłem ją, ale już na moskiewskim Cmentarzu Nowodziewiczym, gdzie spoczywają razem. Gdyby dożyła tych okropności, jakie Ukrainie, Światu, a właściwie również sobie zgotowała Rosja – jej Ojczyzna, co powiedziałaby mi Galina Wiszniewska? Nigdy nie przestanę się nad tym zastanawiać.

                                                                    Sławomir Pietras