Przegląd nowości

Ennio

Opublikowano: niedziela, 17, lipiec 2022 15:15

„Kiedy w jednym filmie spotykają się Quentin Tarantino, Bruce Springsteen, James Hetfield i Clint Eastwood, to musi być dobre!”.Tak zapewnia slogan reklamowy. Otóż nie musi. Po pierwsze w tym filmie trwającym ponad 150 minut spotyka się chyba ponad 50 osób, niekiedy pojawiają się po kilka razy, jakby jeden raz nie mogły wypowiedzieć wszystkich komplementów i zachwytów pod adresem Ennio Morricone. I tutaj ilość nie przechodzi automatycznie w jakość.

 

Ennio Morricone 1

 

Ennio był znakomitym, wspaniałym twórcą muzyki filmowej i bardzo zdolnym kompozytorem w pojęciu uniwersalnym, ale o jego wielkości nie muszą świadczyć opinie fanów specjalnie zgromadzonych na potrzeby filmu przez Giuseppe Tornatore, lecz sama droga życiowa i twórczy rozwój tego artysty. A właśnie tutaj znajdujemy potwierdzenie formatu człowieka, jego oryginalnego talentu i ogromnej pracowitości. Stworzyć muzykę do ponad 500 filmów, to jednak argument, że ilość może w sumie przechodzić w jakość. Morricone odebrał klasyczne, akademickie wykształcenie kompozytorskie i jego mistrzem pozostał na całe życie neoklasycyzujący Goffredo Petrassi. Studia w elitarnej Akademii Świętej Cecylii w Rzymie pozostawiły w Enniu trudny do wymazania osad poniżającego lekceważenia, bo pochodził z biednej rodziny i ponadto nie wszedł od razu na Olimp kultury wyższej, tylko zajął się muzycznymi „drobiazgami”. Chodziło o popularne piosenki i służenie różnym lokalnym gwiazdom i gwiazduniom estrady jako tzw. aranżer. Kiedy jednak orkiestrowe i wokalno-instrumentalne opracowania do piosenkarskich produkcji okazywały się chwytliwe, zaskakująco oryginalne, ze skromnego aranżera czy „oprawcy” rozrywkowych hitów zrobiła się już poważna firma muzyczna, zauważalna marka niemalże-kompozytorska.


Ktoś, kto przygotował podkład orkiestrowy do występów Paula Anki, Gianni Morandi, Milvy, Françoise Hardy, Mireille Mathieu, Andrea Bocelli czy Demisa Roussosa, przestawał być anonimowym skrybą muzycznym, który na pięciolinii wypisuje dodatkowe partie dla chórku, trąbki i werbli, stawał się poszukiwanym twórcą, który jest w stanie z miałkiej muzycznie i tekstowo śpiewanki uczynić wysokonakładowy hit sprzedawany w setkach tysięcy, czy nawet milionach nagrań. Do tej aranżerskiej pracy wykorzystywał Ennio swoje niezaspokojone ambicje i twórcze eksperymenty z poszukiwaniami ciekawych, nieartykułowanych dźwięków ludzkiego głosu, stuków, puków, stęknięć, szumów czy gwizdów. Brał nawet udział w koncertach Gruppo di Improvvisazione di Nuova Consonanza

 

Ennio Morricone 2

 

Takich zespołów eksperymentujących z efektami akustycznymi było w tamtym okresie sporo, wspomnijmy tylko Teatr Instrumentalny MW2, w którym aktywnie uczestniczył nasz awangardowy kompozytor Bogusław Schaeffer, ale Ennio Morricone czerpał tylko garściami z rozmaitych akustycznych efektów, aby np. włączyć je na samym początku w tzw. przygrywce do zupełnie konwencjonalnej piosenki. Dobra marka Ennio wzbudziła zainteresowanie także w branży filmowej, do której z początku przystąpił niechętnie, wciąż jakby czując pogardliwy uśmieszek „prawdziwych kompozytorów”. O tym uczuciu opowiadał niekiedy także nasz największy twórca muzyki dla ekranu Wojciech Kilar, który jednak w celu zrównoważenia opinii o jego działalności równolegle pisał muzykę absolutną i np. jego Krzesany zyskał markę arcydzieła. Morricone takiego Krzesanego się nie dopracował, ale udoskonalił warsztat twórcy filmowego do tego stopnia, że muzykę do nich pisał tylko na podstawie lektury scenariusza i nierzadko była ona już gotowa jeszcze przed „pierwszym klapsem”. Najbardziej sensacyjne w filmie Ennio jest pokazanie krótkiej scenki nagranej na planie filmowym, kiedy aktorzy wchodzą w rolę słysząc podłożoną już gotową muzykę, która ma ostatecznie towarzyszyć danemu obrazowi. Dawało to skojarzenie, iż nie konkretny reżyser, czy operator jest twórcą filmu, ale że reżyserem stał się kompozytor muzyki filmowej. Muzyka Morricone doskonale formowała nastrój i odbiór setek filmów, podnosiła temperaturę szczególnie w sekwencjach pełnych okrucieństwa, zmożenia silnych emocji, nastroju nerwowości czy grozy albo „epickich dłużyzn”.


Kompozytor zwykle tworzył kolejną ścieżkę dźwiękową na bazie krótkiego, wręcz minimalistycznego motywu złożonego z 3, 4, albo 5 dźwięków, które odpowiednio przetwarzane i rozwijane, wzbogacane o dodatkowe efekty akustyczne, stawały się rozpoznawalne także bez obrazu. Takim przykładem fenomenalnego pomysłu twórczego jest muzyka do filmu Misja Rolanda Joffé, łącząca w sobie motywy etniczne z prostą melodią graną na oboju. Z filmu Ennio wynika, że u szczytu kariery kompozytorskiej reżyserzy z całego świata zadowalali się tylko kilkudźwiękowym motywem zasygnalizowanym przez kompozytora, aby wyrazić zgodę na jego zatrudnienie w ekipie realizującej nowy obraz. A Morricone miał ogromny talent do tworzenie takich chwytliwych, choć bardzo prostych melodyjek, niekiedy wręcz przerabiając swoje wcześniejsze pomysły, wśród których był nawet uniwersalny motyw B.A.C.H, podpis dźwiękowy użyty najpierw przez samego Bacha, a później pojawiający się w dziesiątkach wariacji u innych twórców. Ennio też użył B.A.C.H, choć w innej kolejności, był natomiast przeciwny firmowaniu muzyki filmowej skompilowanej z utworów różnych muzyków.

 

Ennio Morricone 3

 

Sam na szczęście potrafił, mimo osiągnięcia ogromnego sukcesu (m.in. dwa Oscary) w branży filmowej, zachować racjonalny stosunek do samego siebie, czego dowodem jest emitowana na filmie Ennio tzw. czołówka czyli wstępne napisy do jakiegoś obrazu Passoliniego, w którym on sam śpiewa teksty przesuwające się na ekranie, a po nazwisku Ennio Morricone kończy ową prezentację śmiechem. Czy muzyka Morricone stanie się klasyką za lat 50-100? Gadające głowy, w tym wypadku np. Gianni Morandi – piosenkarz, Pat Metheny – gitarzysta jazzowy, Hans Zimmer – też kompozytor filmowy, nie mają wątpliwości. Z pewnością jego twórczość „zszyta” z produkcjami filmowymi będzie żyła tak długo jak owe filmy. W samodzielnym życiu koncertowym na razie też ma ustalone miejsce, ale na jak długo? Film Ennio funduje nam długie sekwencje z koncertów na wiele tysięcy widzów, z olbrzymim aparatem wykonawczym, w których za pulpitem dyrygenckim stoi sam twórca. Pisze się o nim, że był (zmarł 2 lata temu w wieku 91 lat) także dyrygentem, ale nie ma wzmianki, czy prowadził też koncerty z inną niż własna muzyką. Niestety owe wielkie imprezy masowe, z wielką orkiestrą, chórami i solistami nie są żadnym dowodem artystycznej potęgi, a jedynie ogromnej popularności. Czy w tym przypadku ilość też potwierdzi jakość?

                                                         Joanna Tumiłowicz