Przegląd nowości

Amadeusz i jego sobowtór

Opublikowano: czwartek, 14, lipiec 2022 20:44

Premiera mocno już spopularyzowanej sztuki Petera Shaffera w Teatrze Dramatycznym to murowany sukces. Wspaniali okazali się odtwórcy czołowych ról – Adam Ferency jako Salieri i Marcin Hycnar grający Mozarta. Realizujący w tym wypadku jedynie fizyczną postać, bo do zadań muzycznych zaangażowano sobowtóra, który pokazywał się publiczności jedynie odwrócony plecami. A w ogóle o powodzeniu spektaklu w równym stopniu zadecydowała potężna gatunkowo wystawa (13 aktorów, 16 śpiewaków i 38 instrumentalistów ubranych przez Martynę Kander w stylizowane stroje z epoki). Rzecz jednak nie tyle w dziełach wizualnych, scenografii, choć tej przygotowanej przez Maksymiliana Maca też nie można zarzucić braku rozmachu, ale przede wszystkim w oprawie żywej muzyki. I tu właśnie przydał się sobowtór Wolfganga Amadeusza, dobrze przygotowany profesjonalnie Jacek Laszczkowski.

 

Amadeusz 1

 

Kiedy Antonio Salieri brał do rąk jakąś kartkę zapisaną nutami, to wówczas natychmiast reagował sobowtór Mozarta i włączał swą batutą produkcję sporej orkiestry, chóru i solistów. Chodziło o zasugerowanie publiczności, że w głowie Adama Ferencego na skutek czytania nut odtwarzała się zapisana na papierze jakaś część symfonii, koncertu, opery, mszy itd., której postronni, tj. „niekumaci” muzycznie widzowie, nie mogliby słyszeć, a słyszeli. Magia teatru? No, może nie magia, ale dosłowność zaproponowana przez reżyserkę Annę Wieczur mogła się wydawać przesadą w trudnych czasach, jednak zapaleni melomani w typie pani prof. Ewy Łętowskiej, chyba prawidłowo odczytali przekaz. Tu w Teatrze Dramatycznym mieliśmy dwa w jednym, czyli koncert muzyki Mozarta i spektakl niby biograficzny o Mozarcie. Oczywiście także o Salierim i o żonie Mozarta Konstancji i o austriackim cesarzu, o jego dworze, świcie, nawet o wiedeńskiej masonerii. A jak odebrali Amadeusza widzowie, których do opery ani filharmonii nawet końmi nie udałoby się zaciągnąć? Im pewnie wystarczyłby koncert znakomitej gry aktorskiej, ale miejmy nadzieję, że ta barokowo rozbuchana oprawa akustyczna podziałała na wyobraźnię. 


Zwróćmy więc uwagę na stronę muzyczną przedsięwzięcia pt. Amadeusz w Teatrze Dramatycznym m. st. Warszawy. To była ostatnia premiera przed wakacjami i być może ostatnia w dotychczasowym stylu stworzonym przez odchodzącego dyrektora Tadeusza Słobodzianka. Kolejna sygnowana już nazwiskiem dyrektor Moniki Strzępki, jak głoszą rozmaite kulturalne „Kassandry”, będzie jakimś złowróżbnym przedsięwzięciem czysto autorskim, tworzonym w poczuciu porzucenia wszelkiej klasyki teatralnej, działaniem nieznośnie aktualnym, polemicznym wobec rzeczywistości, oskarżycielskim, bluźnierczym, z definicji skandalizującym i niemoralnym. 

 

Amadeusz 2

 

Trzeba więc na zapas nasycić się tym co wielkie i piękne, posłuchać genialnej muzyki w takt której poruszają się wybitni aktorzy będący jedynie skromnym dodatkiem do niebiańskich wartości – wszak Amadeusz to nikt inny, jak Ulubieniec Bogów. A sobowtór Ulubieńca?

 

Amadeusz 6

 

Jacek Laszczkowski, dyrygent i kierownik muzyczny wydarzenia, jak na sobowtóra przystało otrzymał identyczny kostium jak tytułowy Amadeusz, taką samą białą perukę z dwoma wysoko stojącymi loczkami i poruszał się po podium dla orkiestry z taką samą żwawością. Dyrygował z profesjonalną pewnością siebie. Jak się dowiadujemy z bogatej biografii artysty, zamierza on w przyszłości poświęcić się tej specyficznej odmianie muzykowania, o której jeden z mistrzów tego zawodu, Antoni Wit (nie mylić z Antonio Salierim) napisał, że jest to sprawa życia i śmierci. Czy to oznaczałoby, że nie wypada wkraczać do tego zawodu, ot tak sobie, w ramach swoistej „trójpolówki”, bo dyrygowanie powinno być zajęciem, któremu poświęca się wszystkie siły i talenty?


Tak też zapewne pomyślał Jacek Laszczkowski, który w swojej karierze z niejednego już pieca chleb jadał, był śpiewakiem operowym, tenorem, ale i sopranem, zajmował się pedagogiką wokalną, występował też w filmach, zwrócimy tu uwagę na obraz Krzysztofa Zanussiego Dusza śpiewa, w którym zagrał samego siebie, ale również pokazał się w roli dyrygenta chóru w jednym z odcinków serialu Kasia i Tomek, zaczął też współpracę z teatrem jako coach wokalny. 

 

Amadeusz 4

 

Występ w roli dyrygenta, a właściwie pełnoprawne stanie się dyrygentem w Amadeuszu jest związane z tymi planami artystycznymi, bowiem Jacek Laszczkowski od dwóch lat studiuje dyrygenturę symfoniczną pod okiem Jacka Mirosława Błaszczyka. To oznacza, że całkiem poważnie myśli o tym zawodzie, a do szybszego wejścia w świat kapelmistrzów potrzebna byłaby mu orkiestra, może nawet z chórem i solistami. I taka orkiestra już powstała. Stworzenie nowej orkiestry nie od razu daje efekt artystyczny najwyższej jakości, wymaga wielu godzin, jeśli nie lat ćwiczeń, wzajemnego dogrywania się, szlifowania formy. Tak działo się z np. Polską Orkiestrą Kameralną założoną przez Jerzego Maksymiuka.


Poziom gry orkiestry Jacka Laszczkowskiego nie dorósł jeszcze POK, ale w każdym razie da się jej słuchać, zwłaszcza gdy uwaga widowni zwrócona jest nie na zespołową perfekcję wykonania, ale akcję na scenie dramatycznej. Aby percepcji nie komplikował przebieg realizacji partytury aktorzy otrzymali wzmocnienie w postaci mikroportów i skutecznie rywalizowali z tonami kwintetu smyczkowego i zespołów dętych.

 

Amadeusz 3

 

Mogliśmy się o tym przekonać już w pierwszej scenie Amadeusza, gdy orkiestra grała skoczną Uwerturę do opery Wesele Figara, zaś na scenie brutalnie przekrzykiwali się dwaj totumfaccy i szpiedzy Salieriego – Łukasz Lewandowski i Sławomir Grzymkowski, obaj objęci imieniem Venticelli czyli Wiatry. W każdym razie orkiestra prócz dyrygenta ma już swoją rutynową strukturę organizacyjną. Koncertmistrzem jest Michał Lisiewicz, prymariusz Warsaw String Quartet, często wykorzystywanego w różnych spektaklach teatralnych, gdzie potrzebna była muzyka na żywo.

 

Amadeusz 5

 

Wśród solistów śpiewaków dali się zauważyć Marta Huptas, której pozwolono odegrać niemą rólkę Katheriny (uczennicy i kochanki Salieriego), ale zaśpiewała także powtórzony pięciokrotnie fragment koloratury z arii Konstancji z Uprowadzenia z seraju, oraz Mateusz Michałowski nieźle radzący sobie z basową arię Sarastra z Czarodziejskiego fletu. W repertuarze orkiestry i zespołu wokalnego były także inne utwory z bogatej teki kompozytorskiej Mozarta, wszystko wykonane w miarę przyzwoicie, bezpiecznie i o czasie zakończone, jak choćby Lacrimosa Requiem. Mozart ma to do siebie, że jego muzyka jest znana, a jak powiedział inżynier Mamoń, najbardziej lubimy to, co już znamy. Prawo Mamonia stosuje się też do całego Amadeusza.

                                                                         Joanna Tumiłowicz