Najmocniejszym elementem Nocy Kruków jest scenografia wzmocniona grą świateł i cieni. Dzieło Katarzyny Borkowskiej, spójne, wysmakowane wyobraża księżyc w pełni na nieco niewyraźnym, gwiaździstym niebie, obracający się, a później pulsujący. To tworzy atmosferę przedstawienia, mroczną, niedopowiedzianą, miejscami upiorną. Mocnym punktem jest też orkiestra pod kierunkiem Dawida Runtza, starannie realizująca partyturę Zygmunta Krauzego.
W skład zespołu wchodzą różne nietypowe instrumenty w orkiestrze symfonicznej, jak okaryny, lira korbowa, akordeon, rozstrojone pianino – tu uwaga, nie podano, kto stroił/rozstroił ten instrument. Nie podano też, kto odpowiadał za kostiumy chóru i solistów. W ogóle oprawa wizualna opery była atrakcyjna, zaskakująca miejscami, a miejscami banalna. Nie wiadomo po co aż cztery osoby nosiły kaski motocyklowe, skoro bohaterem był Jasio, Jasieńko, ten sam z wiersza Romantyczność Mickiewicza: „Jasio być musi przy swej Karusi, On ją kochał za żywota!”
W zasadzie ten dwuwiersz tłumaczy całą ideę przedstawienia, które wyreżyserował Waldemar Raźniak. Można się oczywiście czepiać, że w operowej narracji nie ma logiki i konsekwencji, ale w projekcjach na granicy snu, marzenia i śmierci wszystko może się zdarzyć. Nawet matka Karusi (Kary) – rola Doroty Lachowicz, która chce przekonać córkę, że nie można kochać i pożądać kogoś, kto już odszedł, choć nie jest pewne, czy zwłoki zostały właściwie zidentyfikowane.
W operze bierze udział kilka dobrych głosów – Karusia, czyli Małgorzata Trojanowska, jej Jasiek – Sylwester Smulczyński (czasami brutalnie nadużywający głos), Guślarz – Witold Żołądkiewicz i ładnie brzmiący bas, Pan Kruk, który w finale zamienia się w Anioła – Paweł Michalczuk. Gratulacje należą się autorce libretta Małgorzacie Sikorskiej-Miszczuk, która zrobiła kompendium rozmaitych upiorów pojawiających się w poezji Mickiewicza i wstawiła to w obrzęd Dziadów, tych samych, który do swej kantaty Widma wykorzystał Stanisław Moniuszko.
Reżyser ograniczył znaczenie Guślarza, a uwypuklił historię Karusi i Jaśka oraz matki. Dlaczego mieszany Chór Kruków każdemu śpiewakowi i śpiewaczce przyklejono czarne wąsiki? Czyżby to był „zamach genderowy”, bo wszak wiadomo, że istnieją również samice kruka.
Zespół wokalny przygotował Jakub Szafrański. Opera dosyć uparcie penetruje środowisko żywych trupów, zabójstwa, samobójstwa, umierania. Zakrwawione kostiumy Pani z wielkim nożem kuchennym i Pana są tego dowodem (dziwnie kolorem nawiązują do aniołów). Ktoś zauważył, że zabrakło tylko uniwersalnego symbolu z opowieści grozy – trupich czaszek. Dwukrotnie jednak wykonawcy zakładają sobie na szyję pętlę. Jest też mowa o porzuconym dziecku, mogliby więc odezwać się z protestem obrońcy życia ludzkiego. Ale w sumie wszystko kończy się w miarę optymistycznie. Ze sceny padają słowa „Ufajcie przeznaczeniu” i pojawiają się dwa ubrane na biało anioły. Tylko Karusia beznadziejnie wzywa matkę, a matka nie może jej odszukać. Może już też umarłaaaa.
Joanna Tumiłowicz