Muzyki w tym spektaklu jest dużo, trochę byle jakiej, rytmicznej, głośnej, ale na szczęście nie ekstremalnie. W finale dwójka artystów, profesjonalny i amator śpiewają w duecie przebój Już nigdy z repertuaru Sławy Przybylskiej. Czy to ma jakiś związek z tematem sztuki Orlando. Biografie? Chyba tylko taki, że są tu różne wspomnienia zabarwione nostalgią za czasami, które odeszły.
Nawet jeśli słusznie, to i tak żal. Czołowemu recenzentowi AICT Tomaszowi Miłkowskiemu podoba się, że Teatr Powszechny zaangażował multum naturszczyków z grupy w skrócie nazywanej „queer”, co powszechnie oznacza „dziwny, osobliwy” i jest używane do opisywania społeczności LGBTQ+ i jej członków. A więc spektakl wchodzący w aktualną młóckę medialno-polityczną. Skąd tutaj Orlando? Tomasz Miłkowski znający całą literaturę światową, pisze że z powieści Wirginii Woolf z 1928 roku, o 16-letnim chłopcu z brytyjskiego dworu i o płynności granic między mężczyzną a kobietą.
To w sam raz temat dla niektórych posłów i prezesów, choć przypuszczam, że żaden z nich na sztukę nie przyjdzie. A jest przygotowany dla nich solidny katalog postulatów o charakterze społecznym, m.in. – nigdy nie głosuj w wyborach na homofobów. Ja skupię się jednak na elementach wizualnych, głównie plastycznych. To wszystko zasługa biorącej udział w przedstawieniu znanej artystki-rzeźbiarki Katarzyny Kozyry, która odpowiada też za scenografię. Jej elementami stały się m.in. takie akcesoria jak np. powiększony narząd męski z rzeźby Michała Anioła Dawid, czy również przeskalowane fragmenty lalek, kobiecych piersi, torsy, wreszcie prawie naturalnej wielkości słynna głowa posągu z Wyspy Wielkanocnej.
Kiedy kamera pokazuje na ekranie widok z sufitu sceny teatru mamy jakby aluzję do pamiętnego dzieła Kozyry Święto wiosny z muzyką Igora Strawińskiego. Reżyserka Agnieszka Błońska (heteroseksualna, jak przyznaje przez mikrofon) z pomocą dramaturżki Olgi Byrskiej wprowadziły też do spektaklu popularny w dzisiejszym teatrze greps, który można nazwać przyglądaniem się sobie (a może ćwiczeniem cierpliwości widzów?).
To jest pochodna happeningu Mariny Abramowić, głośnej happenerki i performerki, która na takim milczącym przyglądaniu się różnym ludziom zrobiła karierę. Może być to również pochodna prowokacyjnej kompozycji Johna Cage’a 4’33, która jest po prostu czterema minutami i 33 sekundami ciszy przy fortepianie. Tutaj fortepianu nie ma, cały dźwięk leci z taśmy (z wyjątkiem solowych improwizacji Arkadiusza Brykalskiego), zaś wyboru kawałków muzycznych dokonały właśnie queerowe osoby Karolina Kędziora vel Wyrodna, Pepe Le Puke, Lulla La Polaca.
Zatem przedstawienie jest raczej publicystyczne, przyczynkarskie, zaś główną jego wartością staje się komentarz zawarty na stronie internetowej: Na pięć miesięcy przed inwazją na Ukrainę Władimir Putin twierdził, że transpłciowość to „prawie zbrodnia przeciwko ludzkości”, na Węgrzech obowiązuje zakaz „homoseksualnej propagandy”, a w Polsce – „strefy wolne od LGBT”. Oraz informacja na zakończenie przedstawienia: Spektakl dedykowany Joannie Wichowskiej”. O tej artystce zmarłej w marcu tego roku, teoretyczce teatru, aktorce czytamy: Nigdy nie ulegała pokusom taniej kariery i z zasady obalała tabu, zawsze stała po stronie słabszych, wykluczonych, walczyła o prawa kobiet i osób LGBT+ oraz mniejszości etnicznych.
Joanna Tumiłowicz