Przegląd nowości

Wiem, ale nie powiem, chyba że ...

Opublikowano: poniedziałek, 11, lipiec 2022 07:07

Operowy afisz przyszłego sezonu prezentuje się co najmniej interesująco. W październiku z opóźnieniem wraca Bydgoski Festiwal Operowy z Faustem Gounoda na inaugurację, co może być interesujące w reżyserii Waldemara Szkotaka, który wyrasta na pierwszoplanową postać polskiej reżyserii operowej. Opera Wileńska przywiezie Don Carlosa, którego można w Polsce oglądać w stałych repertuarach Łodzi, Bytomia i Wrocławia. Również Giselle ze Lwowa niczego nie wnosi do naszego życia baletowego, jako że tę romantyczną trupiarnię z lubością planują ciągle w Warszawie, Wrocławiu i Bytomiu. Gdańsk przywiezie ponoć Aidę, a teatr operowy z Bańskiej Bystrzycy na Słowacji nieznaną u nas nikomu operę Eva Josifa B. Forstera. Natomiast przebojem Bydgoskiego Festiwalu powinien być spektakl Proces Phillipa Glassa wg. Franza Kafki z Opery na Zamku w Szczecinie, o którym wiele dobrego słyszę od tamtejszych melomanów. To samo dotyczy repertuarowego rarytasu, jakim jest Don Desiderio Józefa M.K. Poniatowskiego, w którym z Operą Śląską wystąpi Joanna Woś, gwiazda opery polskiej, na najwyższym wokalnym, kondycyjnym i interpretacyjnym poziomie.

 

Przyszłosezonowy repertuar ogłosiła również Opera Narodowa. Najpierw – nie wiedzieć czemu – Chorus Opera, czyli różne sceny chóralne. Wszystko pod mistrzowską batutą wybitnego francuskiego dyrygenta Patricka Fournillera, na stałe związanego z Warszawą. Potem kolejna już cmentarna Giselle, którą bardziej lubią tańczyć tancerki niż oglądać publiczność. Następnie wieczór baletowy – Beethoven i szkoła holenderska, który może okazać się kolejnym hitem repertuarowym Krzysztofa Pastora zwłaszcza, że będą to choreografie Hansa van Manena, Teda Brandsena i Toera van Schayka. Przy okazji z niepokojem dostrzegam brak nazwy Polski Balet Narodowy przy zapowiadanych tanecznych spektaklach. A przecież nie będą ich tańczyć dyr. Dąbrowski i Katarzyna Nowicka (jego prawa ręka), z Trelińskim w środku.

 

W planach przyszłego sezonu znalazła się również Maria de Buenos Aires Astora Piazzolli oraz aż dwa spektakle w reżyserii Mariusza Trelińskiego: Peter Grimes Beniamina Brittena i Moc przeznaczenia Giuseppe Verdiego. Nie wiadomo co się z tych arcydzieł pozostanie w „łapkach” Trelińskiego zwłaszcza, że stara włoska tradycja głosi, jakoby wystawienie Mocy przeznaczenia zawsze przynosiło teatrowi nieuniknionego pecha.

 


 

Pozostawiając do innej okazji omówienie zamiarów repertuarowych pozostałych scen, pochylam się nad interesującym zamiarem Adama Banaszaka, nowego dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego w Łodzi, który wespół z Dariuszem Stachurą (dotychczasowym naczelnym) zaplanowali Raj utraconyCasanova (balet wg. koncepcji i choreografii Greya Veredona), Poławiaczy pereł (nigdy niegranych w Łodzi), Manon Lescaut Pucciniego (w reżyserii Gian Carlo del Monaco) i Otello (w reżyserii Macieja Prusa, co witam ze szczególną sympatią i nadzieją).

 

Wszystko to jednak stoi pod znakiem zapytania, wobec nierozstrzygniętego konkursu na dyrektora Teatru i niepojętym rozziewem między aktualną formą i sukcesami artystycznymi zespołów, a groźnym kryzysem kierownictwa. W wyniku podobnego kryzysu w roku 1982 to ja znalazłem się w Łodzi. Pytany przez władze co robić, nieodżałowanej pamięci pierwszy dyrektor tego Teatru Stanisław Piotrowski wskazał właśnie na mnie. Po 10 sezonach „skróconego okresu męki Pańskiej” – jak napisałem wtedy w którymś z felietonów – „łódzka Opera … po pierwszych wspaniałych latach miała lata straszne, ze stale zmieniającymi się dyrektorami i chaosem , poczuciem niepewności i niestabilności, a po nich wreszcie coś powstało, ustabilizowało się i krok po kroku dochodziło do pewnych wyników –  to jest to zasługa określonej ekipy ludzkiej … Teatr jest organizmem, który ma służyć społeczeństwu. Jeżeli służy dobrze, to należy utrzymać go w takiej postaci w jakiej jest…” 

 

Dziś dodam, że dokonywanie zmian w działaniu, sprawach kadrowych, współpracy z reprezentacjami załogi i skutecznym współdziałaniu z organem założycielskim, oraz atrakcyjne promowanie osiągnięć i repertuaru zapewniającego komplety publiczności – oto wyzwania zastępujące rezultaty bezrozumnych dyrektorskich konkursów, na które zgłaszają się jedynie nieudacznicy.

 

Jak tego dokonać – wiem, ale nie powiem! Chyba, że ktoś z decydentów zada mi wreszcie to pytanie mając do czynienia z osobnikiem, który niegdyś wyciągnął ten teatr z o wiele większych tarapatów, pokierował nim najdłużej w jego historii, ma za sobą ponad 40 lat operowego dyrektorowania, wyprodukował ponad 300 realizacji operowych i baletowych, a w międzyczasie pisał cotygodniowe felietony. Ciągle czekam na to pytanie w nadziei, że nie chodzi tu o jakieś polityczne gierki, ale o los instytucji kultury, będącej znakiem firmowym Łodzi i Teatr, który powinien – jak bywało – przodować na firmamencie polskiej sztuki operowej. 

                                                                           Sławomir Pietras