Przegląd nowości

Szymanowski według Gwizdalanki

Opublikowano: poniedziałek, 04, lipiec 2022 07:00

Pierwszego Sylwestra po stanie wojennym postanowiłem spędzić w Skolimowie. Ponieważ moja nie tylko solistka, lecz również przyjaciółka Delfina Ambroziak miała wolny wieczór, chętnie zgodziła się mi towarzyszyć. Przechodząc korytarzem pierwszego piętra Domu Artysty - Weterana niespodziewanie zaskoczył ją widok staruszki, która otworzywszy drzwi pokoju, zadarła nocną koszulę i… przedstawiła się: Jestem Leonia Gradstein. Wśród domowników i zaproszonych gości zawrzało. Pod wieczór przyjechała Beata Artemska z Bogusławem Kaczyńskim i domagała się podobnego pokazu, czyhając na foyer pierwszego piętra. Boguś tłumaczył, że podobny eksces należy się jej w dzień sylwestra ewentualnie od wielkich poprzedniczek w sztuce operetkowej: Kaweckiej, Messal, Niewiarowskiej, a nie od Leonii Gradstein, sekretarce i opiekunce Karola Szymanowskiego, która po jego śmierci zajęła się opracowywaniem korespondencji i wspólnie z Jerzym Waldorffem napisała dwie książki: Gorzka sława Perypetie z Harnasiami. Przy okazji popadła w konflikt z współautorem twierdząc, że Waldorff nigdy nie znał Szymanowskiego, co do żywego dotknęło właściciela Puzona. Po latach wybaczył jednak tę lekkomyślność, a nawet przyczynił się do umieszczenia staruszki w skolimowskim Domu Aktora.

 

Już przy wieczornym szampanie Bogusław perswadował rozżalonej Beacie, że gest Leonii z tą nocną koszulą należał się Delfinie w podzięce za jej wspaniałe wykonanie Stabat Mater, III Symfonii i szeregu pieśni Kompozytora. Natomiast królowa polskiej operetki (tak Artemską wówczas nazywano) powinna oczekiwać stosownej wdzięczności raczej od Offenbacha, Lehára, lub ewentualnie Kálmána. 

 

W opasłej, liczącej 851 stron księdze Danuty Gwizdalanki Uwodziciel – rzecz o Karolu Szymanowskim nazwisko Leonii Gradstein pojawia się aż ponad 50 razy, konkurując jedynie z Grzegorzem Fitelbergiem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Zofią i Pawłem Kochańskimi, Arturem Rubinsteinem i Stanisławą Korwin-Szymanowską. Jest tu wiele o związkach rodzinnych Szymanowskiego, finansowym wspomaganiu jego najbliższych , wieloletniej opiece nad Matką, relacjami z siostrami i bratem. Jeszcze więcej dowiadujemy się o związkach Kompozytora z księciem Władysławem Lubomirskim (sponsor), Emilem Młynarskim (prapremiery Hagith, Króla Rogera), Grzegorzem Fitelbergiem (z którego zdaniem liczył się zawsze), Zofią i Pawłem Kochańskimi (z nią korespondował całe lata), Stefanem Spiessem (powiernikiem), Arturem Rubinsteinem i Bronisławem Hubermanem (propagującymi jego muzykę), Adolfem Chybińskim i Zdzisławem Jachimeckim ( ojcami polskiej muzykologii). 


Osobnym rozdziałem napisanej pięknym, klarownym językiem opowieści o Karolu Szymanowskim, jest wątek erotyczny. Wśród największych polskich kompozytorów doby minionej (Chopin, Moniuszko, Penderecki), Karol Szymanowski – u Gwizdalanki – stoi na czele wyczynów erotycznych, dewiacji, rozwiązłości, rui i porubstwa. Autorka z zaskakującą kompetencją pławi się w tej tematyce, barwnie opisując liczne przygody, romanse i jednopłciowe zauroczenia Szymanowskiego oraz jego bliższe i dalsze związki z niektórymi kobietami.

 

Przez niemal całe życie właściwie nie miał domu. Najpierw Tymoszówka na Kresach gdzie się urodził, potem kilkakrotnie Warszawa, następnie dłużej lub krócej Wiedeń, Berlin, Rosja, Paryż, Londyn i Ameryka, nie mówiąc o inspirujących podróżach do Włoch, czy przemieszkiwanie „u siebie”, czyli w zakopiańskiej Atmie.

 

Duże miejsce zajmuje wyjaśnianie okoliczności sprawowania godności dyrektora i rektora Konserwatorium Warszawskiego, „najbardziej kontrowersyjnego epizodu w życiu Szymanowskiego”. Równie wiele miejsca autorka poświęca jego niekończącym się kłopotom finansowym, sponsoringom i stypendiowaniu. Będąc z krwi i kości muzykologiem kompetentnie omawia twórczość Szymanowskiego, nazywając - nie wiedzieć czemu - jego ponad 60 opusów „krętą drogą twórczą”.

 

Jestem pełen szacunku dla dzieła Danuty Gwizdalanki, z którą w młodości spotykałem się w poznańskiej Pro Sinfonice pod skrzydłami Alojzego Andrzeja Łuczaka. Potem została żoną Krzysztofa Meyera, tworząc doskonałe muzyczne małżeństwo poznańsko-krakowskie. Jak to dobrze, że Leonia Gradstein nie doczekała tego wybitnego, wnikliwego, acz subiektywnego dzieła o Karolu Szymanowskim. Lepiej, że po długim życiu odszedł w zaświaty Jerzy Waldorff przekonany, że osobiście znał Szymanowskiego, czemu do śmierci zaprzeczała jego sekretarka i opiekunka. Ona przeczytawszy, co napisała Gwizdalanka, nie tylko nie zadarłaby nocnej koszuli, ale włożyła szlafrok i pośpiesznie zatrzasnęła drzwi apartamentu w Skolimowie. Ale Waldorff – po pierwszym oburzeniu i zawahaniu – spojrzałby zapewne na tę wspaniałą pracę – podobnie jak ja – z sympatią i podziwem.

                                                                                 Sławomir Pietras