„Piszę, bo mam w sobie głos, który nie chce zamilknąć”. – pisała Sylvia Plath w wieku 15 lat. Już jako dojrzała kobieta wyznała : „Jak bardzo potrzebujemy tego poczucia bezpieczeństwa! Jak bardzo potrzebujemy drugiej duszy, do której możemy się przywiązać. Innego ciała, które mogłoby nas ogrzać! Odpocząć, zaufać...”.
Jej matka twierdziła, że najlepszym sposobem na to, żeby się zbytnio nie rozczulać nad własnym losem, jest niesienie pomocy ludziom, którzy są w jeszcze gorszej sytuacji. Amerykańska poetka żyła 31 lat. Odeszła na własne życzenie i zostawiła dwoje dzieci. Mąż opuścił ją wcześniej.
Jednak tych informacji nie znajdziemy w spektaklu Plath w Teatrze Studio, choć jest on oparty na biografii i twórczości tej wybitnej amerykańskiej poetki. Podstawą narracji stał się tekst polskiej pisarki, poetki i publicystki Bożeny Keff. Autorka z pewnością dobrze zrozumiała losy swej amerykańskiej „koleżanki” po piórze, bo sama też niejedno wycierpiała. W kontekście własnego tekstu postawiła zasadnicze dla kobiet pytania:„Jak to jest stawać się kochanką, ale taką, której namiętność jest tak niewyczerpana, że syci się tylko zagładą? A jak to jest stawać się partnerką poety, która nie utraci przy nim swojego głosu? I jak to jest stawać się samobójczynią, być mistrzynią w sztuce umierania – tą, która zrobi to trzykrotnie?”.
Bożena Keff nie ukrywa, iż Sylvia Plath jest, jako poetka, jej znajomą z dość wczesnej i późniejszej młodości. To może dlatego przedstawienie wyreżyserowane przez Katarzynę Kalwat w swoim wydźwięku stało się takie smutne, chociaż nie wstrząsa inscenizacją i tragicznymi wydarzeniami.
Bohaterka,(a właściwie dwie aktorki lub trzy?, którym przychodzi wcielać się w rolę Sylvii), wiele razy powtarza słowo „śmierć”, ale w jej ustach brzmi to zupełnie bezcieleśnie, nierzeczywiście. Odtwarzane są natomiast z dużą dokładnościa stosunki młodej dziewczyny najpierw z ojcem, a potem z matką (Halina Rasiakówna). Nie odbiegają one jednak od stereotypu „obojętnej opiekuńczości”. Co więcej ten smutny spektakl ma dwie weselsze, wręcz humorystyczne sceny wiążące się wlaśnie z „mężczyznami życia” poetki. Scena, zagrana w sposób satyrycznie-groteskowy przez Tomasza Nosińskiego traktująca o biologii trzmieli (ojciec Sylvii był profesorem specjalizującym się w badaniu życia pszczół) skłania niektórych do śmiechu.
Drugim weselszym akcentem staje się „złośliwy kwartet” w finale, kiedy trzy kobiety idą w zawody z jednym mężczyzną (Bartosz Porczyk gra męża Sylvii Teda Hughesa). Każdy mówi jednocześnie inny tekst, a Porczyk przygrywając sobie na gitarze co chwilę powtarza jakieś słowo odebrane od kobiet, jakby przedrzeźniając je. To zapewne część improwizowana przez artystę, bo taką technikę wprowadziła dodatkowo reżyserka.
Jeśli przyjąć, że ogólna wymowa przedstawienia ma być feministyczna, to jednak Ted Hughes nie powinien być postacią zabawną. Na nim w końcu ciąży część winy za samobójstwo żony. Wcześniej ten sam Ted w sposób widowiskowy rozrzuca po scenie kartki z wierszami Sylvii. On jest katem, ona jego ofiarą. Dodatkowym elementem spektaklu jest udział, głównie w spotach wideo, kilku studentek i jednego studenta Akademii Teatralnej w Warszawie.
Cel użycia tego „załącznika" nie jest jasny. Może adepci aktorstwa w założeniu mają czytać wiersze Sylvii Plath, a może chodzi o ukazanie ich tremy, niezdecydowania, zagubienia itd. Reżyserka mówi: „Intymna, naznaczona bólem i melancholią twórczość Plath była dla niej ratunkiem, formą terapii, wyzwolenia, próbą okiełznania rozpadającej się rzeczywistości. Jednocześnie jest przejmującym zapisem zmagań z chorobą psychiczną i prób wpasowania się w ciasny gorset norm i konwencji”.
W związku z tym na scenie panuje ogromny bałagan, choć często wspomina się o potrzebie doskonałości. Jedynym porządnym elementem scenograficznym są przesuwane półkubiki, które imitują ściany rozmaitych wnętrz – dzieło Dagmary i Jacka Latałów. Za projekcjie wideo odpowiadał Antoni Grałek, zaś szczątkową muzykę przygotowała Żaneta Rydzewska.
Dającą się zauważyć sekwencją dźwiękową jest ciche buczenie trzmiela towarzyszące wykładowi ojca poetki. Informuje on zreszą mniej zorientowanych i przygłuchych, że to jest prawdziwa muzyka. A kto skomponował utwór pt. Lot trzmiela?
W spektaklu cytowany jest jeden z wierszy Sylvii Plath mówiący o początku, o tworzeniu się życia:
Już się zaczyna
Już trwa praca białka, kwasów i tłuszczy
wiążą się korzonki moich włosów
już DNA szkicuje szydełkuje pilnie komórkę do komórki
projektuje długość kości rozstaw osadzenie oczu
o jakże będziesz piękna przyjaciółko moja
i jakże zgnojona.
Joanna Tumiłowicz