Przegląd nowości

Spektakularny powrót „Huldy” urodzinowym prezentem dla Césara Francka

Opublikowano: niedziela, 05, czerwiec 2022 13:29

Z okazji dwusetnej rocznicy urodzin Césara Francka (ur. 1822) Orchestre Philharmonique de Liège przygotowała koncertowe wykonanie opery-legendy tego pochodzącego z Belgii kompozytora, zatytułowanej Hulda. To ambitne przedsięwzięcie artystyczne było możliwe dzięki współpracy z działającym w Wenecji Palazzeto Bru Zane, czyli Centrum francuskiej muzyki romantycznej, które zostało utworzone w celu odkrywania i popularyzowania repertuaru powstałego we Francji w latach 1780-1920.

 

Hulda 1

 

Dyrektorem artystycznym tej zasłużonej placówki jest Alexandre Dratwicki, który wraz ze wspierającą go ekipą muzykologów dołożył wszelkich starań, aby wskrzeszana opera została zaprezentowana w pełnej, pozbawionej skrótów i błędów w zapisie nutowym formie. Ta wymagająca cierpliwości, wiedzy i nadzwyczajnej pieczołowitości praca zajęła im aż trzy lata. Przypomnijmy zatem, iż chodzi tutaj o czteroaktowe i poprzedzone prologiem dzieło, powstałe w oparciu o francuskojęzyczne libretto Charles’a Grandmougina, które z kolei zostało wywiedzione ze sztuki norweskiego pisarza Bjørnstjerne’a Bjørnsona Halte Hulda (1858), skandynawskiej legendy rozgrywającej się w kraju wikingów.

 

Hulda 2

 

Śmierć kompozytora (1890) przerwała proces twórczy, który kontynuowali uczniowie Francka, a wśród nich Ernest Chausson i Vincent d’Indy. Prapremiera niepełnej jeszcze wersji opery miała miejsce w Opéra de Monte Carlo w 1894 roku, zaś jej trzeci akt wykonano w roku 1904 w ramach paryskich Concerts Colonne, co stanowiło zwieńczenie uroczystości związanych z odsłonięciem poświęconego Franckowi pomnika. Wreszcie w 1960 roku dyrygent Vittorio Gui, stojący na czele chóru i orkiestry włoskiej RAI, zaprezentował zredukowaną wersję (raz jeszcze!) w Mediolanie, a następnie nagrał ją pod szyldem labelu Melodram.  W takiej sytuacji trudno się dziwić, że rzeczone dzieło nie znalazło swojego miejsca na operowych afiszach. Pierwsze wykonanie jego pełnej wersji odbyło się dopiero w roku 1994, w londyńskim Bloomsbury Theatre, za sprawą University College Opera, a ćwierć wieku później po partyturę Huldy sięgnęła Opera we Freiburgu.


Tę ostatnią realizację, pod batutą Fabrice’a Bollona, nagrała firma Naxos. Co ciekawe, Norwegia, w której rozgrywa się akcja opery, dopiero w 2010 roku udostępniła publiczności zaledwie jej dwa akty, dzięki Orkiestrze Symfonicznej z Trondheim. I dopiero teraz, wykorzystując urodzinowe okoliczności, oddano nareszcie dziełu Francka należną mu już od dawna sprawiedliwość, wykonując je w wersji koncertowej w Sali Filharmonii w Liège, a następnie utrwalając podczas sesji nagraniowych w niedawno zainaugurowanej Sali Grand Manège w mieście Namur.

 

Hulda 3

 

Ponadto parę dni później owo wyjątkowe wydarzenie powtórzono w paryskim Théâtre des Champs-Elysées. Nie ulega zresztą wątpliwości, że belgijskie nagranie stanie się niemożliwym do pominięcia punktem odniesienia dla wszystkich przyszłych interpretatorów Huldy. Chociaż napuszony i sztuczny styl libretta, obfitujący w wywołujące uśmiech na twarzy frazesy, może nieco razić współczesnych odbiorców, to przecież w niczym nie odbiega on od innych librett powstających w tamtych czasach oper. Wystarczy chociażby wspomnieć o górnolotnych tekstach charakteryzujących niektóre dzieła Masseneta czy Gounoda.

 

Hulda 4

 

Niezależnie jednak od samego języka libretta Grandmougina trzeba uczciwie przyznać, że nakreśloną przezeń historię cechuje przejrzystość i płynnie wynikająca z całej narracji nieuchronność tragicznego finału. Przywołuje ona rozgrywającą się wokół postaci tytułowej Huldy śmiertelną rywalizację –wojenną, ale także miłosną - pomiędzy dwoma legendarnymi nordyckimi plemionami: Aslaks i Hustawick. W tym kontekście celebrowane są ceremonie ślubne dwóch par, których związki zostają ostatecznie rozbite w tragicznych okolicznościach. Motorem akcji staje się też rzucone na wrogów przekleństwo, a w finale Hulda odzyskuje wymarzony spokój i szczęście rzucając się w przepaść z pobliskiej skały. Nagłe i utrzymane w niemalże szekspirowskim stylu zwroty akcji doprowadzają do trzech zabójstw i jednego samobójstwa. „Franck nieustannie wzmaga poczucie grozy (…) i chce przestraszyć burżuja” – mówi wspomniany już wyżej Alexandre Dratwicki.


„Jego opera przypomina filmowy horror. Od pierwszej sceny tytułowa bohaterka i jej matka zostają porwane przez wikingów, przy czym owa matka traci życie już po piętnastu minutach, co w większości oper ma na ogół miejsce dopiero w finale. Tym samym dzieło Francka zaprzecza opinii jakoby sztuka liryczna była nudnym gatunkiem”. Wszystkie następujące po sobie wydarzenia są tutaj osadzone w tajemniczej i wzbudzającej niepokój scenerii zamglonych osiedli rybackich dalekiej północy, a ich uczestnicy, których jest aż piętnastu, noszą egzotycznie i równie enigmatycznie brzmiące imiona.

 

Hulda 5

 

Można się zresztą domyślać, że tak rozbudowana obsada solistów, z czterema rolami głównymi, stanowi jeden z istotnych czynników, które zniechęcają dyrektorów teatrów do wstawienia Huldy do bieżącego repertuaru. Na podkreślenie zasługuje fakt, że inicjatorzy omawianego przedsięwzięcia zadbali o jak najwyższy poziom śpiewaków i to zarówno w pierwszoplanowych, jak i w drugoplanowych rolach. Partię Huldy, rozdartej pomiędzy miłosnym oczarowaniem i pragnieniem zemsty, fantastycznie wykonuje amerykańska sopranistka Jennifer Holloway, dysponująca szeroką paletą środków ekspresji, swobodną górą skali, a tam gdzie tego wymaga partytura - również odpowiednio przyciemnianymi dolnymi dźwiękami.

 

Hulda 6

 

Celnie rozkładane i unikające wszelkiej przesady i przerysowań akcenty dramatyczne pomagają jej sugestywnie kreślić profil psychologiczny tytułowej protagonistki, nieugiętej przywódczyni klanu, a zarazem matki sześciu, nieszczęśliwie tracących kolejno życie synów. Perfidnego Eiolfa, niewiernego kochanka Huldy, ucieleśnia przykuwający uwagę eleganckim stylem i jasną tenorową barwą Edgaras Montovidas, pogłębiający głosem dwuznaczny wizerunek swego bohatera. Véronique Gens jako przytłoczona niesprzyjającym losem Gudrun, będąca głową matriarchalnej rodziny Aslaksów, ujmuje delikatnym frazowaniem i emanującą humanizmem interpretacją. Partię Swanhile, porzuconej, a następnie odzyskanej przez Eliofa małżonki, śpiewa ze wzruszającą wrażliwością Judith van Wanroij, której z powodzeniem towarzyszą Marie Gautrot (matka Huldy / Halgerde) i Ludivine Gombert (Thördis).


Świetnie brzmią głosy mających niestety krótkie interwencje mężczyzn: Artavazd Sargsyan (Eyrick), Guilhem Worms (Thrond), Sébastien Droy (Eynar) i François Rougier (Gunnard) oraz Matthieu Toulouse (Arne / herold). Jak zawsze Chór Kameralny z Namur imponuje zbiorową muzykalnością i pięknym, wyrównanym brzmieniem, co ze względu na jego liczne interwencje podnosi atrakcyjność całego wykonania. W pozostającej pod wyraźnym wpływem Wagnera (na przykład towarzyszące duetowi miłosnemu – jak w Tristanie i Izoldzie – instrumenty dęte) partyturze Francka słychać też nawiązania do stylu Griega czy Debussy’ego.

 

Hulda 7

 

Cała struktura dramaturgiczna Huldy wzoruje się jednak na francuskiej grand opéra, na co chociażby wskazuje niezwykle rozbudowany (trochę spowalniający narrację) i fantastycznie zorkiestrowany balet elfów i wodników z początku czwartego aktu. Trwająca blisko trzy godziny Hulda zawiera wiele oczarowujących wyjątkowym pięknem epizodów. Trudno na przykład nie poddać się powabowi i nastrojowości takich fragmentów jak: prolog pierwszego aktu, duety miłosne z trzeciego i czwartego aktu, wspomniany balet czy preludium epilogu.

 

Hulda 8

 

Orchestre Philharmonique de Liège bezbłędnie się odnajduje w muzycznym świecie Césara Francka, również dzięki zdobytemu już wcześniej doświadczeniu (nagrywała już czterokrotnie jego Symfonię d-moll). Stojący teraz na jej czele Gergely Madaras porywa cały zespół wykonawczy i publiczność swym udzielającym się entuzjazmem, wyrazistością gestów i podkreślaniem wartkiego rytmu muzycznej opowieści. Młody węgierski dyrygent uwypukla wszelkie kontrasty i szczegóły, wydobywa linie kompozycyjne i mistrzowsko niuansuje dynamiczne i rytmiczne detale. A jako niezrównany kolorysta hipnotyzuje też słuchaczy olśniewającymi barwami bajecznie tkanej szaty dźwiękowej. Teraz pozostaje mieć tylko nadzieję, że tak elektryzujące wskrzeszenie zbyt długo ignorowanej partytury zamieni się w szansę dla scenicznego zaistnienia dzieła Francka w repertuarze teatrów operowych.

                                                                                Leszek Bernat