Z okazji dwusetnej rocznicy urodzin Césara Francka (ur. 1822) Orchestre Philharmonique de Liège przygotowała koncertowe wykonanie opery-legendy tego pochodzącego z Belgii kompozytora, zatytułowanej Hulda. To ambitne przedsięwzięcie artystyczne było możliwe dzięki współpracy z działającym w Wenecji Palazzeto Bru Zane, czyli Centrum francuskiej muzyki romantycznej, które zostało utworzone w celu odkrywania i popularyzowania repertuaru powstałego we Francji w latach 1780-1920.
Dyrektorem artystycznym tej zasłużonej placówki jest Alexandre Dratwicki, który wraz ze wspierającą go ekipą muzykologów dołożył wszelkich starań, aby wskrzeszana opera została zaprezentowana w pełnej, pozbawionej skrótów i błędów w zapisie nutowym formie. Ta wymagająca cierpliwości, wiedzy i nadzwyczajnej pieczołowitości praca zajęła im aż trzy lata. Przypomnijmy zatem, iż chodzi tutaj o czteroaktowe i poprzedzone prologiem dzieło, powstałe w oparciu o francuskojęzyczne libretto Charles’a Grandmougina, które z kolei zostało wywiedzione ze sztuki norweskiego pisarza Bjørnstjerne’a Bjørnsona Halte Hulda (1858), skandynawskiej legendy rozgrywającej się w kraju wikingów.
Śmierć kompozytora (1890) przerwała proces twórczy, który kontynuowali uczniowie Francka, a wśród nich Ernest Chausson i Vincent d’Indy. Prapremiera niepełnej jeszcze wersji opery miała miejsce w Opéra de Monte Carlo w 1894 roku, zaś jej trzeci akt wykonano w roku 1904 w ramach paryskich Concerts Colonne, co stanowiło zwieńczenie uroczystości związanych z odsłonięciem poświęconego Franckowi pomnika. Wreszcie w 1960 roku dyrygent Vittorio Gui, stojący na czele chóru i orkiestry włoskiej RAI, zaprezentował zredukowaną wersję (raz jeszcze!) w Mediolanie, a następnie nagrał ją pod szyldem labelu Melodram. W takiej sytuacji trudno się dziwić, że rzeczone dzieło nie znalazło swojego miejsca na operowych afiszach. Pierwsze wykonanie jego pełnej wersji odbyło się dopiero w roku 1994, w londyńskim Bloomsbury Theatre, za sprawą University College Opera, a ćwierć wieku później po partyturę Huldy sięgnęła Opera we Freiburgu.
Tę ostatnią realizację, pod batutą Fabrice’a Bollona, nagrała firma Naxos. Co ciekawe, Norwegia, w której rozgrywa się akcja opery, dopiero w 2010 roku udostępniła publiczności zaledwie jej dwa akty, dzięki Orkiestrze Symfonicznej z Trondheim. I dopiero teraz, wykorzystując urodzinowe okoliczności, oddano nareszcie dziełu Francka należną mu już od dawna sprawiedliwość, wykonując je w wersji koncertowej w Sali Filharmonii w Liège, a następnie utrwalając podczas sesji nagraniowych w niedawno zainaugurowanej Sali Grand Manège w mieście Namur.
Ponadto parę dni później owo wyjątkowe wydarzenie powtórzono w paryskim Théâtre des Champs-Elysées. Nie ulega zresztą wątpliwości, że belgijskie nagranie stanie się niemożliwym do pominięcia punktem odniesienia dla wszystkich przyszłych interpretatorów Huldy. Chociaż napuszony i sztuczny styl libretta, obfitujący w wywołujące uśmiech na twarzy frazesy, może nieco razić współczesnych odbiorców, to przecież w niczym nie odbiega on od innych librett powstających w tamtych czasach oper. Wystarczy chociażby wspomnieć o górnolotnych tekstach charakteryzujących niektóre dzieła Masseneta czy Gounoda.
Niezależnie jednak od samego języka libretta Grandmougina trzeba uczciwie przyznać, że nakreśloną przezeń historię cechuje przejrzystość i płynnie wynikająca z całej narracji nieuchronność tragicznego finału. Przywołuje ona rozgrywającą się wokół postaci tytułowej Huldy śmiertelną rywalizację –wojenną, ale także miłosną - pomiędzy dwoma legendarnymi nordyckimi plemionami: Aslaks i Hustawick. W tym kontekście celebrowane są ceremonie ślubne dwóch par, których związki zostają ostatecznie rozbite w tragicznych okolicznościach. Motorem akcji staje się też rzucone na wrogów przekleństwo, a w finale Hulda odzyskuje wymarzony spokój i szczęście rzucając się w przepaść z pobliskiej skały. Nagłe i utrzymane w niemalże szekspirowskim stylu zwroty akcji doprowadzają do trzech zabójstw i jednego samobójstwa. „Franck nieustannie wzmaga poczucie grozy (…) i chce przestraszyć burżuja” – mówi wspomniany już wyżej Alexandre Dratwicki.
„Jego opera przypomina filmowy horror. Od pierwszej sceny tytułowa bohaterka i jej matka zostają porwane przez wikingów, przy czym owa matka traci życie już po piętnastu minutach, co w większości oper ma na ogół miejsce dopiero w finale. Tym samym dzieło Francka zaprzecza opinii jakoby sztuka liryczna była nudnym gatunkiem”. Wszystkie następujące po sobie wydarzenia są tutaj osadzone w tajemniczej i wzbudzającej niepokój scenerii zamglonych osiedli rybackich dalekiej północy, a ich uczestnicy, których jest aż piętnastu, noszą egzotycznie i równie enigmatycznie brzmiące imiona.
Można się zresztą domyślać, że tak rozbudowana obsada solistów, z czterema rolami głównymi, stanowi jeden z istotnych czynników, które zniechęcają dyrektorów teatrów do wstawienia Huldy do bieżącego repertuaru. Na podkreślenie zasługuje fakt, że inicjatorzy omawianego przedsięwzięcia zadbali o jak najwyższy poziom śpiewaków i to zarówno w pierwszoplanowych, jak i w drugoplanowych rolach. Partię Huldy, rozdartej pomiędzy miłosnym oczarowaniem i pragnieniem zemsty, fantastycznie wykonuje amerykańska sopranistka Jennifer Holloway, dysponująca szeroką paletą środków ekspresji, swobodną górą skali, a tam gdzie tego wymaga partytura - również odpowiednio przyciemnianymi dolnymi dźwiękami.
Celnie rozkładane i unikające wszelkiej przesady i przerysowań akcenty dramatyczne pomagają jej sugestywnie kreślić profil psychologiczny tytułowej protagonistki, nieugiętej przywódczyni klanu, a zarazem matki sześciu, nieszczęśliwie tracących kolejno życie synów. Perfidnego Eiolfa, niewiernego kochanka Huldy, ucieleśnia przykuwający uwagę eleganckim stylem i jasną tenorową barwą Edgaras Montovidas, pogłębiający głosem dwuznaczny wizerunek swego bohatera. Véronique Gens jako przytłoczona niesprzyjającym losem Gudrun, będąca głową matriarchalnej rodziny Aslaksów, ujmuje delikatnym frazowaniem i emanującą humanizmem interpretacją. Partię Swanhile, porzuconej, a następnie odzyskanej przez Eliofa małżonki, śpiewa ze wzruszającą wrażliwością Judith van Wanroij, której z powodzeniem towarzyszą Marie Gautrot (matka Huldy / Halgerde) i Ludivine Gombert (Thördis).
Świetnie brzmią głosy mających niestety krótkie interwencje mężczyzn: Artavazd Sargsyan (Eyrick), Guilhem Worms (Thrond), Sébastien Droy (Eynar) i François Rougier (Gunnard) oraz Matthieu Toulouse (Arne / herold). Jak zawsze Chór Kameralny z Namur imponuje zbiorową muzykalnością i pięknym, wyrównanym brzmieniem, co ze względu na jego liczne interwencje podnosi atrakcyjność całego wykonania. W pozostającej pod wyraźnym wpływem Wagnera (na przykład towarzyszące duetowi miłosnemu – jak w Tristanie i Izoldzie – instrumenty dęte) partyturze Francka słychać też nawiązania do stylu Griega czy Debussy’ego.
Cała struktura dramaturgiczna Huldy wzoruje się jednak na francuskiej grand opéra, na co chociażby wskazuje niezwykle rozbudowany (trochę spowalniający narrację) i fantastycznie zorkiestrowany balet elfów i wodników z początku czwartego aktu. Trwająca blisko trzy godziny Hulda zawiera wiele oczarowujących wyjątkowym pięknem epizodów. Trudno na przykład nie poddać się powabowi i nastrojowości takich fragmentów jak: prolog pierwszego aktu, duety miłosne z trzeciego i czwartego aktu, wspomniany balet czy preludium epilogu.
Orchestre Philharmonique de Liège bezbłędnie się odnajduje w muzycznym świecie Césara Francka, również dzięki zdobytemu już wcześniej doświadczeniu (nagrywała już czterokrotnie jego Symfonię d-moll). Stojący teraz na jej czele Gergely Madaras porywa cały zespół wykonawczy i publiczność swym udzielającym się entuzjazmem, wyrazistością gestów i podkreślaniem wartkiego rytmu muzycznej opowieści. Młody węgierski dyrygent uwypukla wszelkie kontrasty i szczegóły, wydobywa linie kompozycyjne i mistrzowsko niuansuje dynamiczne i rytmiczne detale. A jako niezrównany kolorysta hipnotyzuje też słuchaczy olśniewającymi barwami bajecznie tkanej szaty dźwiękowej. Teraz pozostaje mieć tylko nadzieję, że tak elektryzujące wskrzeszenie zbyt długo ignorowanej partytury zamieni się w szansę dla scenicznego zaistnienia dzieła Francka w repertuarze teatrów operowych.
Leszek Bernat