Podobno Rossini skomponował Cyrulika Sewilskiego w trzy tygodnie, chociaż niektóre źródła zawierają nawet śmiałą i dość mało prawdopodobną tezę, iż dokonał tego przez zaledwie dziewięć dni. Tak naprawdę nie ma to jednak większego znaczenia, albowiem ostatecznie liczy się jedynie końcowy efekt, który w tym przypadku wciąż niezmiennie oczarowuje kolejne pokolenia widzów.
Rzeczona pozycja porywa bowiem ogromnym bogactwem muzycznym, wysmakowanym i wciągającym (niezależnie od ewidentnych słabości) librettem Cesarego Sterbiniego i niewyczerpanymi zasobami teatralnego humoru. Trudno się zatem dziwić, iż w tych trudnych i nienapawających optymizmem czasach dyrekcja Théâtre du Capitole w Tuluzie postanowiła zakończyć niezwykle udany sezon właśnie tą doskonale wpływającą na morale widzów pozycją.
Zaprezentowano ją w koprodukcji z monachijskim Staatstheater i Gran Teatre del Liceu w Barcelonie, w nieco szalonej inscenizacji austriackiego reżysera Josefa Ernsta Köpplingera, który zaprosił do współpracy scenografa Johannesa Leiackera, kostiumologa Alfreda Mayerhofera i reżysera świateł Michaela Heidingera. Niepodważalną zasługą Köpplingera jest oszczędzenie publiczności, szukającej rozrywki i oderwania od przygnębiającej rzeczywistości, niezrozumiałych transpozycji i przyklejania na siłę do arcydzieła Rossiniego wydumanego przesłania, którego w nim po prostu nie ma. Unosząca się do góry kurtyna odsłania umieszczony pośrodku sceny w donicy kaktus, stający się centralnym motywem całej realizacji, w jednoznaczny sposób nawiązującym do padających w libretcie słów: „kto się jego dotknie, ten się ukłuje”.
Ów kaktus ilustruje też symbolicznie domowe uwięzienie młodej i pięknej Rozyny. Osadzona na obrotowej scenie scenografia zręcznie i spektakularnie (również za sprawą zróżnicowanej kolorystyki) przywołuje dwa miejsca akcji. Pierwsze z nich to typowa ulica Sewilli, z balkonem domu doktora Bartolo i krzątającymi się pod nim mieszkańcami tego miasta: robotnikami, muzykantami, księżmi…Nie przypadkowo przy tej samej ulicy umiejscowiony jest również dom publiczny, oznaczony świecącym na czerwono napisem „prostibulo”.
Przechadzające się przed nim i wyzywająco odziane panienki lekkich obyczajów wyłapują kolejnych chętnych do zaznania rozkoszy klientów, wśród których pojawiają się też wspomniani już wyżej księża. Po obrocie sceny odsłania się dwupoziomowe wnętrze mieszczańskiego domu z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku i to właśnie owo płynne przenoszenie akcji z salonów na ruchliwą ulicę nadaje scenicznej narracji niedający chwili wytchnienia rytm.
W szalonym rytmie jest też prowadzona ekstrawagancka, często frywolna, wszakże nieustannie pomysłowa i emanująca przednim humorem gra aktorska. Każdy z precyzyjnie zaplanowanych epizodów przykuwa uwagę wyostrzonym kreśleniem cech charakteru poszczególnych bohaterów, w których żywiołowo wcielają się zachowujący się jak rozbrykane dzieci soliści. Köpllinger mnoży w nieskończoność zabawne sytuacje, inscenizacyjne detale, wywołujące salwy śmiechu i podszyte absurdem scenki (na przykład atakujący doktora Bartolo kot-maskotka, prowadzony przezeń nieco później za ogon).
Siłą napędową rozgrywających się wydarzeń są oczywiście pieniądze, regularnie się pojawiające w różnych miejscach przestrzeni scenicznej w formie banknotów, służących do przekupywania niektórych protagonistów. Oszałamiające następstwo kolejnych numerów może przyprawiać o zawrót głowy i dawać wrażenie przesytu, ale w końcu nie ma to najmniejszego znaczenia, skoro żywiołowość i spontaniczność wizji austriackiego reżysera wywołuje entuzjastyczne reakcje ani chwili się nienudzącej publiczności.
Równie niepowstrzymane tempo charakteryzuje grę występującej w nieco uszczuplonym składzie Orchestre national du Capitole, która pod batutą Attilio Cremonesiego porywa śpiewnym frazowaniem, lekkością i subtelnym humorem. Jej selektywne brzmienie pozwala delektować się koronkową pod względem precyzji interpretacją każdej z grup instrumentalnych.
Podziw wzbudzają także idealnie wyważone proporcje pomiędzy członkami orkiestry i solistami. Ponadto doskonale prezentuje się przygotowany przez Gabriela Bourgoina i stanowiący jednorodny organizm dźwiękowy miejscowy chór, pieszczący ucho stopliwością głosów i homogeniczną barwą. Prym w obsadzie solistów wiedzie odziany w jasno-niebieski kostium Florian Sempey, jeden z najlepszych obecnie i najbardziej poszukiwanych wykonawców partii Figara. Często przemieszcza się na czerwonym skuterze i już od pierwszych minut porywa publiczność niebywałą swobodą sceniczną, żywiołowością gry aktorskiej i nieprzeciętną ekspresją.
Sempey efektownie zaznacza swoją obecność nawet w momentach, kiedy uwaga widzów koncentruje się na śpiewie innych solistów. W każdej interwencji imponuje zdolnością do wydobywania wszelkich niuansów swej partii, przednią artykulacją, a tam gdzie trzeba – porażającym wolumenem gęsto nasyconego barytonu. W roli Rozyny rewelacyjnie debiutuje mezzosopranistka Eva Zaïcik, która obdarza tę bohaterkę wdziękiem i zadziornym charakterem. Jej fantastyczna muzykalność, zajmujące prowadzenie frazy oraz swobodne i selektywne wokalizy są zapowiedzią pięknie rozwijającej się kariery.
Nieco więcej czasu na odzyskanie pełnej formy wokalnej potrzebuje wcielający się w rolę hrabiego Almavivy tenor Kévin Amiel, któremu w pierwszym akcie dotkliwie brakuje ruchliwości i plastyczności skądinąd atrakcyjnie brzmiącego głosu. Wraz z upływem czasu jego tenor nabiera jednak odpowiedniej lekkości, dźwięczności i blasku.
W żadnym momencie nie zawodzi natomiast doświadczony weteran scen lirycznych Roberto Scandiuzzi, którego aktorski temperament i wciąż jeszcze świetnie się prezentujący bas idealnie się sprawdzają w roli Don Basilia, nauczyciela śpiewu Rozyny. Wreszcie dzięki atrakcyjnemu występowi Andrei Soare, inteligentnie wykorzystującej walory miękko brzmiącego mezzosopranu o wyrównanych rejestrach, partia Berty zostaje tutaj dowartościowana w sposób bardziej wyrazisty niż ma to zazwyczaj miejsce w innych realizacjach arcydzieła Rossiniego. Uradowana publiczność, wdzięczna za umożliwienie jej uczestnictwa w przedniej zabawie, nagrodziła cały zespół wykonawczy długimi i entuzjastycznymi brawami.
Leszek Bernat