Przegląd nowości

„Stabat mater” Teatru Wielkiego w Poznaniu

Opublikowano: wtorek, 26, kwiecień 2022 22:51

Słusznie wielokrotnie pisano i mówiono, że ten utwór geniusza włoskiej opery to też opera, tyle że przebrana w szaty liturgiczne. Podobnie jak Requiem Verdiego. Obaj twórcy pozostali sobą, a jednak czuć w ich muzyce transcendencję, wymiar duchowy, moralny, religijny. Jak w każdej operze śpiewacy są ważni. Ale tutaj nie oni bywają najważniejsi. Dobrze gdyby byli świetni, ale jeśli nawet nie są, to decydujące znaczenie ma dyrygent. A także orkiestra i chór. To właśnie zdarzyło się w Poznaniu.

 

Stabat mater 8

 

Chór Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki, kierowany przez Mariusza Otto, jest po prostu rewelacyjny. Co przez lata już nieraz udowodnił, a jego szef kontynuuje tradycję wspaniałej Jolanty Dota-Komorowskiej. Także orkiestra urzekała precyzją, bogactwem barw i emocjonalnym zaangażowaniem. Ale to dyrygent był głównym bohaterem. Marco Guidarini nadał dziełu Rossiniego wręcz monumentalny wyraz duchowy i uczuciowy. 

 

Stabat mater 7

 

Trochę tak, jakby kojarzony głównie z Cyrulikiem sewilskim, Włoszką w Algierze itd. Rossini, był Wagnerem albo raczej Haendlem z Mesjasza. A przy tym dyrygent ukazał całą włoską śpiewność tego utworu. Interpretacja Marco Guidariniego magicznie przenosiła słuchaczy w sfery egzystencjalnych dylematów. Cierpienia, bólu, ale i radości życia jaką daje piękno. Tutaj piękno zaklęte w dźwięku, czyli po prostu w muzyce. Cudo! Tyle poezji, a teraz proza. Nie byłbym sobą, i wcale nie mam zamiaru udawać kogoś innego niż jestem, gdybym nie odnosił się w pisaniu recenzji (pro publico bono!) do swoich doświadczeń. A moje doświadczenie ze Stabat mater Rossiniego to głównie nagrania płytowe. Na czele z najlepszym dla mnie koncertem RAI na żywo z 1967 roku. Dyrygent: Carlo Maria Giulini, arystokrata, wręcz książę włoskich mistrzów batuty. Marco Guidarini jest inny, ale w tej samej klasie. 


A śpiewacy? U Giuliniego to: Teresa Żylis-Gara, Shirley Verrett, Luciano Pavarotti i Nicola Zaccaria. Najlepsi z najlepszych. U Guidariniego w Auli UAM w Poznaniu 20 kwietnia to: Małgorzata Olejniczak-Worobiej, Magdalena Wilczyńska-Woś, Piotr Friebe, Damian Konieczek. Teraz nie wiem? Pisać coś o nich, czy lepiej nic? Bo po co kogoś urazić? A jednak nad uprzejmością wobec dających z siebie wszystko, co umieją – bądźmy szczerzy: śpiewaków, którzy nie bez powodu nie zrobili światowej kariery jak tamci – przeważa we mnie uczciwość wobec czytelników. 

 

Stabat mater 9

  

Zacznę od basa, bo Damian Konieczek brzmiał świetnie w całej skali i niedaleko mu do Nicola Zaccarii. Sopran Małgorzaty Olejniczak ma imponująco silną, wręcz przenikliwą górną oktawę głosu, ale bardzo wątłą, matową średnicę i prawie nieobecny dolny rejestr. Magdalena Wilczyńska  dysponuje co prawda mezzosopranem wyrównanym i prawidłowo brzmiącym we wszystkich rejestrach, ale o wolumenie niewielkim i barwie nieco mdłej (w moim odczuciu oczywiście).

 

Stabat mater 10

 

Tenor Piotr Friebe mocował się z emisją dźwięków najczęściej szorstkich, czasem z odrobiną blasku, chociaż wydobył go akurat sporo w górze wysoko napisanej arii „Cujus animam”, nawet z pewnie brzmiącym wysokim „cis”. Znęcam się? Nie! Piszę o tym, co słyszałem na tym koncercie. Z całym bagażem mojej wiedzy o śpiewie i różnych śpiewakach, których wykonania poznałem w moim życiu człowieka 74-letniego i dokładnie od 66 lat (pierwszy Straszny dwór na scenie Opery Poznańskiej) zafascynowanego operą. I będę zawsze pisał prawdę o moich wrażeniach. Nieważne, że ktoś inny ma ewentualnie odmienne zdanie. Można się ze mną zgadzać albo nie. Piszę w swoim imieniu z przekonaniem (przy całym szacunku do subiektywizmu ocen i możliwie odmiennych wrażeń innych słuchaczy), że „Veritas ultima ratio est”.

                                                                                    Piotr Nędzyński