Przegląd nowości

Spektakl kroczy majestatycznie

Opublikowano: czwartek, 31, marzec 2022 20:07

W przeciwieństwie do Kongresu Wiedeńskiego z roku 1815. Z kolei teatralna anegdota głosi, że do właściwego wystawienia Don Carlosa Giuseppe Verdiego potrzeba zaledwie trzech basów, z tego jednego profondo, dramatycznych odmian sopranu, tenora, mezzosopranu i barytona. I obsada jest skompletowana. Bagatela! Łatwo powiedzieć, gorzej z zastosowaniem w praktyce. Na dodatek nowojorska Metropolitan Opera (transmisja obejrzana 26 marca w krakowskim kinie Kijów należącym do sieci Apollo-Film) po raz pierwszy siegnęła po oryginalną, paryską wersję, a więc z dodatkowym aktem-prologiem w Fontainebleau i w języku francuskim.

 

Don Carlos,MET 1

 

Przede wszystkim brakowało nerwu scenicznego, zwłaszcza w dwóch pierwszych częściach, złożonych z trzech aktów. A także nie dostawało wybitniejszych osobowości wokalnych i scenicznych. Właściwie, poza Johnem Relyea jako Wielkim Inkwizytorem, żaden z głosów nie odpowiadał w pełni oczekiwaniom przewidzianym przez kompozytora. Matthew Polenzani w tytułowej roli, zwłaszcza w pierwszym akcie raził manierycznością w arii Je l'ai vu, uciekając w artykulacji do falsetowania, a nie jest to opera francuska, jedynie do libretta w tym języku.

 

Don Carlos,MET 2

 

Dość bezbarwne i wyzbyte temperamentu było bolero księżniczki Eboli Au palais de fées, a przecież jest to nieliczny przejaw hiszpańskiego muzycznego kolorytu lokalnego. Dramatyzmu duetowi markiza Posy i króla Filipa II O Roi! j'arrive de Flandre (choć irokez na głowie tego pierwszego mógłby sugerować, iż przybywa raczej z Nowego Świata) dodawały gęste, szorstkie akordy blachy, a więc była to raczej zasługa szwajcarskiego dyrygenta Patricka Furrera, który w ostatniej chwili zastąpił niedomagającego Yannicka Nézet-Séguina. Rumieńców spektakl zaczął nabierać od czwartego aktu, a więc sceny w komnacie Filipa.

 


 

Być może pewien wplyw miało oswojenie się z głosami i pogodzenie z ich niedostatkami. Arię króla Elle ne m'aime pas Eric Owens zaśpiewał bardzo muzykalnie, tak że można było zrozumieć jego rozterki, a nawet podzielić przeżywane przezeń odczucia. Wywierała wrażenie dramatyczna konfrontacja z Wielkim Inkwizytorem, w której dochodzi do niebezpiecznego dla obydwu stron starcia władzy świeckiej z duchowną. John Relyea nie tylko głosem charakteryzował postać wszechwładnej szarej eminencji, przydając złowieszczemu kapłanowi cech nieomal demonicznych. Tak będzie przy każdym kolejnym jego pojawieniu się – reżyser wprowadza go także w finale.

 

Don Carlos,MET 3

 

Jamie Barton jako Eboli z opaską na oku, w czym reżyser nawiązał do wizerunku jej historycznego prototypu, ze znaczną dozą ekspresji wykonała arię O don fatal, a przy tym jej głos odznaczał się wyrównaną emisją, niezależnie od stopnia natężenia dynamicznego. Inscenizacja szkockiego reżysera Davida McVicara pełna zewnętrznego blichtru, szczególnie w scenie auto da fé na zakończenie aktu trzeciego, z personifikacją ognia przez tancerza, obecnego przez cały czas jej trwania, mimo że skazańcy ostatecznie zostaną uduszeni za pomocą garoty.

 

Don Carlos,MET 4

 

W finale Don Carlosa nie uprowadza w głąb klasztoru tajemniczy mnich, domniemany cesarz Karol V ukrywający się pod zakonnym habitem, ale po śmiertelnie rannego infanta zjawia się z pogrążonej w poświacie głębi sceny jego przyjaciel, skrytobójczo zamordowany markiz Posa (w tej roli Etienne Dupuis ) i zabiera go w zaświaty. Obsadę dopełniała Sonia Jonczewa jako Elżbieta de Valois, ale jej z natury lirycznemu sopranowi zbywało na pożądanej w tej partii mocy. W sumie solidne przedstawienie, jak przystało na Metropolitan Opera, pozbawione wszakże pierwiastka magnetyzmu, który porwałby publiczność i wzbudził jej entuzjazm.

  

                                                                                       Lesław Czapliński