Każdy reżyser pracujący nad inscenizacją Carmen Bizeta staje przed ryzykiem popadnięcia w banał i uwięzienia swojej wyobraźni w wyświechtanych aż do znudzenia schematach wystawiania tej opery. Nie sposób bowiem nie zauważyć, że owo jedno z najbardziej popularnych dzieł kojarzy się większości widzów z pocztówkowym folklorem Hiszpanii i zawsze tak samo kreślonym wizerunkiem pięknej Cyganki.
Przyzwyczailiśmy się już przecież do tego, że w większości przedstawień ta będąca obiektem pożądania wszystkich mężczyzn uwodzicielka przyjmuje wyzywającą pozę, trzymając ręce na kołyszących się biodrach i w charakterystyczny sposób przewracając otoczonymi ciemnym makijażem oczami. Ta płytka konwencjonalność stała się przyczyną omijania przeze mnie teatrów, które w danym momencie po raz kolejny serwowały publiczności tę pozycję repertuarową.
Jeśli jednak tym razem zrobiłem wyjątek, to dlatego że Opéra du Rhin w Strasburgu postanowiła przypomnieć zaprezentowaną już jedenaście lat temu w Lille inscenizację Jean-François Sivadiera, francuskiego aktora, autora i reżysera, znanego nie tylko ze swoich osiągnięć w teatrze dramatycznym, ale właśnie także z interesujących realizacji operowych.
Wystarczy chociażby wspomnieć o jego docenionych przez publiczność i wyróżnionych przez krytykę wizjach Madama Butterfly Pucciniego i Koronacji Poppei Monteverdiego (Lille) czy Traviaty i Don Giovanniego Verdiego (Festival d’Aix-en-Provence). Pierwszą rzeczą, jaka wówczas urzekła widzów w rzeczonej inscenizacji arcydzieła Georges’a Bizeta, była rezygnacja z przepychu i spektakularności warstwy plastycznej na rzecz oszczędności i wręcz minimalizmu w zakresie środków scenicznych, co zresztą stanowi znak rozpoznawczy estetyki Sivadiera.
Otóż umieszczona w niemalże pustej przestrzeni scenografia Alexandre’a de Dardela ograniczała się zaledwie do paru stołów i krzeseł oraz ruchomych paneli z drewna, służących do przywołania manufaktury tytoniowej czy oberży Lillas Pastia. Od początku przedstawienia z góry zwisał strój toreadora Escamilla, a w akcie trzecim również rozmaite pakunki przemytników, zaś do zilustrowania areny w Sewilli wystarczyła zaledwie umieszczona w głębi zasłona.
Do wykreowania opisanej w libretcie rzeczywistości służyły też atrakcyjnie zaplanowane i zróżnicowane stroje (Virginie Gervaise), które wskazywały na przeniesienie akcji w bliższe nam czasy. Wreszcie prowadzona za pomocą żarówek i spotów przez Philippe’a Berthomégo reżyseria świetlna także przyczyniała się do przejrzystego kreślenia kolejnych miejsc akcji, jednocześnie sugestywnie tworząc zmienne klimaty. Ta skromna oprawa plastyczna miała na celu nierozpraszanie widza i skoncentrowanie całej jego uwagi na grze scenicznej, w której prowadzeniu Sivadier jest niekwestionowanym mistrzem. Przy czym mieliśmy tu do czynienia nie tylko z wyrafinowanym aktorstwem solistów, ale także z wyczuwalną troską reżysera dotyczącą ustawienia epizodów zbiorowych, w których każda jednostka nabierała indywidualnych cech.
Należy jeszcze zauważyć, że w celu przełamania wspomnianych wyżej stereotypów Sivadier wprowadził dodatkowo do swojej wizji humorystyczne akcenty, jak chociażby przerysowana, ocierająca się czasem o karykaturę gestykulacja poszczególnych protagonistów. I tak na przykład panowie głaskali się z lubością dłońmi po czuprynach, panie przesadnie wypinały biusty, a Carmen drażniła się ze składającym jej miłosne deklaracje kapralem parodiując grę na skrzypcach. Co ważne, nawet drugoplanowe postacie zostały wciągnięte do warto przebiegającej i pozbawionej „martwych” punktów akcji scenicznej. Ta ostatnia sporo zyskiwała za sprawą płynnego przechodzenia od śpiewu do nieco uwspółcześnionych dialogów, podawanych z przekonaniem i wiarygodnie, a nie sztucznie recytowanych, jak to na ogół ma miejsce. Wreszcie warto jeszcze podkreślić, że w omawianej inscenizacji, jaką miałem niegdyś okazję obejrzeć w Lille, Carmen nie była jedynym ucieleśnieniem wybujałego erotyzmu, albowiem pozostałe postacie również emanowały cielesnym pożądaniem, często manifestowanym w dość zabawny sposób, o czym już była wyżej mowa. To subtelne oscylowanie pomiędzy tragedią i lżejszym tonem pozwalało Sivadierowi ekspresyjnie budować organicznie wyprowadzaną z muzyki Bizeta narrację dramaturgiczną. Ułatwiało też bardziej sugestywne kreślenie profili psychologicznych bohaterów i wydobywanie skomplikowanych relacji, jakie zachodzą pomiędzy nimi.
W tym celu reżyser posunął się nawet do wprowadzenia do oryginału drobnych, ale znaczących zmian: na przykład tytułowa bohaterka nie ginęła od ciosu nożem, lecz została przez Don José uduszona, podczas sceny kojarzącej się z gwałtem. Zachowując w pamięci owe pozytywne wrażenia, cieszyłem się, że po wielu latach będę miał okazję obejrzeć raz jeszcze tę wyjątkowo udaną inscenizację.
Niestety w dniu mojej wizyty w Opéra du Rhin w Strasburgu liczne przypadki zakażenia koronawirusem wśród chórzystów uniemożliwiły zaprezentowanie pełnowartościowego przedstawienia. Dyrekcja teatru nie chciała jednak zawieść swojej publiczności i odważnie zaproponowała skróconą formę spektaklu, która ostatecznie spotkała się nie tylko z akceptacją widzów, ale także z ich wdzięcznością i manifestowaną długimi oklaskami satysfakcją.
Otóż pominięte sceny zbiorowe z udziałem chóru zastąpiono improwizowanymi w atrakcyjnym stylu interwencjami szefa placówki Alaina Perroux, który błyskotliwie streszczał treść opuszczonych fragmentów. Na scenie umieszczono tylko niektóre elementy scenografii, a doskonale adaptujący się do niecodziennej sytuacji soliści z zapałem i godnym podziwu talentem prowadzili wyrazistą i przykuwającą uwagę grę aktorską. I tak oto mezzosopranistka Stéphanie d’Oustrac w roli tytułowej przekonała bez reszty swoim dramatycznym i wokalnym zaangażowaniem oraz wiarygodnością w przekazywaniu szerokiej gamy uczuć i umiejętnością kreślenia wielowymiarowego wizerunku swojej postaci.
Zauroczonego przez Cygankę Don José ucieleśniał dysponujący wartościowym tenorem lirycznym litewski artysta Edgaras Montvidas, szczególnie poruszający w emanujących szczerością porywach miłosnych. Régis Mengus jako Escamillo doskonale sobie poradził z popularną arią toreadora z aktu drugiego - zachęcając podczas jej wykonania publiczność do czynnego uczestnictwa poprzez klaskanie w rytm muzyki - odnajdując się także w scenach o intymnym klimacie.
Natomiast Amina Edris przejmująco oddała serdeczną troskę Micaëli o bliskiego jej Don Joségo, potrafiąc zarazem zademonstrować zdecydowany charakter swej bohaterki w towarzystwie nagabujących ją żołnierzy. Ponadto podobali się Guilhem Worms (Zuniga), Anas Séguin (Moralès), Christophe Gay i Raphaël Brémard w rolach Dancairo i Remendado czy Judith Fa i Séraphine Cotrez jako Frasquita i Mercedes.
Wszakże główną bohaterką tej niecodziennej realizacji operowej była stojąca na czele orkiestry Symfonicznej Miluzy Marta Gardolińska, zajmująco eksponująca harmoniczne, rytmiczne i kontrapunktyczne smaczki partytury, bezbłędnie rozplanowująca kulminacje i dbająca o zachowanie idealnych proporcji dźwiękowych pomiędzy wszystkimi grupami instrumentalnymi i sceną. Niezależnie od trudności wynikających z przeplatania epizodów muzycznych ze wspomnianymi wyżej interwencjami mówionymi Alaina Perroux, polska dyrygentka potrafiła prowadzić utrzymującą napięcie i nasyconą ekspresją narrację.
Leszek Bernat