Przegląd nowości

Trafić na pasek ekranu telewizyjnego

Opublikowano: poniedziałek, 03, styczeń 2022 06:57

Chciałoby się wiedzieć, kto decyduje o wyświetlaniu na paskach telewizyjnych nazwisk dopiero co zmarłych postaci naszego życia publicznego. Jeśli będzie to polityk, satyryk lub aktor, nawet epizodysta, natychmiast jesteśmy o tym informowani. Znajdują się osoby do wspominania, czasem ględzący niemiłosiernie. Jeśli odejdzie z tego świata śpiewak, tancerz lub muzyk, w programach telewizyjnych zwykle o tym ani słowa. Ostatnie przykłady, to brak jakiejkolwiek wzmianki o tak znaczących postaciach naszej sztuki jak Paulos Raptis, czy Kazimierz Pustelak.

 

Ten ostatni był bodaj jedynym żyjącym śpiewakiem w gronie wybitnych mistrzów polskiej sceny operowej, którzy nie zrobili światowej kariery tylko dla tego, że stykali się z ówczesną rzeczywistością. Przez całe długie życie posiadali znaczną przewagę sztuki wokalnej nad umiejętnościami promocyjnymi i tzw. łutem szczęścia. Wyjątkiem są tu kariery Teresy Żylis-Gary, Teresy Wojtaszek-Kubiak, Zdzisławy Donat, czy Wiesława Ochmana.

 

Do tego pokolenia niemal w całości już poza ziemskim padołem należał Kazimierz Pustelak, urodzony w roku 1930 na Rzeszowszczyźnie, a następnie wykształcony w zawodzie inżyniera rolnika. Jako 25 - letni młodzieniec otrzymał szansę profesjonalnego śpiewania, najpierw w Chórze Polskiego Radia, a następnie w Operze Krakowskiej, gdzie już wówczas kilkakrotnie oglądałem go na scenie. W tym okresie kształcił swój piękny tenorowy głos, najpierw pod kierunkiem Marii Świerzawskiej i Józefa Gaczyńskiego, a następnie w krakowskiej Szkole Śpiewu prof. Czesława Zaręby i jego małżonki, wybitnej ongiś śpiewaczki Anieli Szlemińskiej. To właśnie pod ich kierunkiem jego aparat głosowy uzyskał nienaganną technikę, pełnię brzmienia i sposób śpiewania eksponujący urodę naturalnego lirycznego tenora. Wszystko to jest dotąd słyszalne w licznych krakowskich nagraniach z tego okresu, zwłaszcza w repertuarze pieśniarskim i operetkowym.

 

Po kilkumiesięcznym pobycie w Mediolanie, gdzie był stypendystą La Scali i opracowywał partie tenorowe w aż sześciu włoskich arcydziełach oraz uczestniczył w wykonaniach fragmentów oper Rossiniego, w roku 1961 powrócił do Krakowa.


Mając już w kieszeni angaż do Opery Warszawskiej, wystąpił dwukrotnie w Krakowie po wakacjach w roli Alfreda w Traviacie, której premiera odbyła się wiosną tego roku. Śpiewał po włosku, jako że przestudiował tę rolę w samym sercu operowej Italii. Spotkało się to z protestem niektórych krytyków, ponieważ dotąd w polskich teatrach operowych śpiewano wyłącznie po polsku.

 

W roli tytułowej partnerowała mu Jadwiga Romańska, w której – podobnie jak wielu studentów – podkochiwałem się będąc na Wydziale Prawa. Oboje byli zachwycający, a prasa pisała, że są najlepszym duetem w Traviacie jaki kiedykolwiek oglądał i słuchał Kraków. Miasto oblepione były sztrajfami „Kazimierz Pustelak – po powrocie z La Scali”. W tej sytuacji, na żądanie licznych wielbicieli Romańskiej rozklejono na murach i płotach również jej poświęcony anons; „Jadwiga Romańska – po powrocie z Bułgarii”, bo tam podobno w tym roku gwiazda spędzała wakacje.

 

Od tego czasu ponad pół wieku Kazimierz Pustelak związany był z Warszawą i jej Teatrem Wielkim. Niełatwo było utrzymać swą pierwszoplanową pozycję, mając konkurentów w osobach Bogdana Paprockiego, czy młodszego od siebie Wiesława Ochmana. Oto niektóre spektakle, w których nie miał sobie równych: Opowieści Hoffmanna, Rudolf w Cyganerii, Leński w Eugeniuszu Onieginie, Książę w Rigoletto, Almaviva w Cyruliku sewilskim, Belmonte w Uprowadzeniu z seraju, Pinkerton w Madama Butterfly, Jontek w Halce, Stefan w Strasznym dworze, Pasterz w Królu Rogerze.

 

Począwszy od roku 1971 rozpoczął pracę pedagogiczną w warszawskiej Akademii Muzycznej i wykształcił wielu znakomitych później śpiewaków. Działając przez 10 lat na stanowisku dziekana Wydziału Wokalnego został zapamiętany jako osoba wielce profesjonalna, rozważna, pomocna studentom i kadrze pedagogicznej, życzliwa, cierpliwa i pogodna. Jeszcze niedawno spotykałem go na spacerach wokół Teatru Wielkiego, jako że mieszkał w apartamentach teatralnych przy ul. Moliera. Miał wtedy ponad 90 lat. Już go więcej nie spotkam. Chyba że w myślach, wspomnieniach, licznych nagraniach i fotografiach ze spektakli. Zawsze będą to spotkania pełne respektu, szacunku, i tęsknoty za czasami jego wspaniałej kariery.

 

Był człowiekiem skromnym, powściągliwym, do głębi kulturalnym. To widocznie nie wystarczy – mimo tak kolosalnych osiągnięć w sztuce – aby po długim życiu trafić na pasek ekranu telewizyjnego.

                                                             Sławomir Pietras