Przegląd nowości

Dyrygent i jego życie

Opublikowano: sobota, 13, listopad 2021 17:34

O dyrygencie i dyrektorze Antonim Wicie miałam ustaloną opinię, bo przez jakiś czas był moim szefem. To pod jego batutą przeżyłam wielkie uniesienia muzyczne, zwłaszcza kiedy wykonywaliśmy fragmenty opery Oliviera Messiaena Święty Franciszek Ein deutsches Reqiuem Johannesa Brahmsa. Również o tych wydarzeniach muzycznych opowiada w swojej książce sam Antoni Wit, odpowiadając na pytania dziennikarki Agnieszki Malatyńskiej-Stankiewicz, bo publikacja jest tzw. wywiadem-rzeką.

 

Antoni Wit,okladka

 

Wyziera z tej autobiograficznej historii sylwetka człowieka szalenie serio podchodzącego do swej profesji, ogromnie skrupulatnego i świetnie zorganizowanego, po prostu pedanta, nie tylko w sprawach muzycznych, ale także we wszystkich innych. Widzimy też artystę świadomego swej roli i znaczenia sztuki muzycznej, której ma służyć. Najlepiej o tym świadczy tytuł książki Dyrygowanie, Sprawa życia i śmierci. Jest to w istocie maksyma zaszczepiona studentowi Witowi przez jego profesora, wybitnego dyrygenta i niezłego kompozytora oraz popularyzatora muzyki Henryka Czyża. To właśnie on przekonywał swoich wychowanków, że każdy koncert, każde wykonanie powinno być traktowane przez dyrygenta, jako coś ostatecznego, może już ostatniego w życiu, od czego zależy opinia, która się będzie potem ciągnąć za nim nawet po śmierci.


Sensem i treścią pracy dyrygenta jest muzyka, dzieło ponadczasowe, które musi być wykonane wzorowo i jeszcze uzyskać przekonujący, a właściwie zachwycający wyraz artystyczny. Prawdziwi muzycy tak powinni podchodzić do każdej granej przez siebie kompozycji. Czy jest ona znana ze swego piękna, czy nieznana – zupełnie nowa, trudna w wykonaniu – poziom zaangażowania wszystkich wykonawców powinien być maksymalny. Trzeba grać z ogromnym przejęciem, kredytem optymizmu, wręcz z radością. A jeśli tego nie ma, to lepiej sobie dany utwór darować, nie wykonywać go i skoncentrować swoją działalność tylko na rzeczach znanych, uznanych, względnie łatwych. A to już prowadzi do zupełnego uwiądu, praktycznie do rezygnacji z zawodu artysty-muzyka, lub przejścia do kategorii chałturników.Dociekliwa rozmówczyni stara się skłonić Maestro Wita do opowiedzenia o tych wszystkich meandrach zawodu, chwilach wahania, rozterkach, a dyrygent odpowiada szczerze, stara się nie ukrywać także chwil bolesnych, których długa działalność zawodowa także może być świadkiem. I o ile w sprawach muzycznych, artystycznych trudno jest polemizować z takim autorytetem jak prof. Antoni Wit, o tyle można mieć inne zdanie w sprawach pozamuzycznych. Np. nie wydaje mi się słuszny pogląd, że dodatkowe wykształcenie dyrygenta, który ma też dyplom prawniczy z Uniwersytetu Jagiellońskiego, było w sumie niepotrzebne. Otóż uważam, że ta wiedza pomogła Antoniemu Witowi sprawnie prowadzić np. tak ważną i dosyć rozbudowaną instytucję jak Filharmonia Narodowa, gdzie był Dyrektorem Naczelnym i Artystycznym. Właśnie jego wiedza prawnicza, skrupulatność i dociekliwość była nieoceniona przy tzw. robieniu porządków, np. w sferze gospodarczej i organizacyjnej. A dodatkowy bonus, to szersze horyzonty myślenia, paleta dodatkowych zainteresowań, możliwość rozumienia rozmaitych spraw prawnych, politycznych, obyczajowych. Np. fakt, że Antoni Wit jest absolwentem tej same uczelni, co nasz obecny prezydent Andrzej Duda, wcale nie zaciemnia jego oceny sytuacji politycznej w kraju i nasz rozmówca jak z rękawa wylicza wszystkie niedoskonałości obecnego rządzenia, a dominujace wciąż ugrupowanie polityczne określa mianem „Bezprawia i niesprawiedliwości”. Spoglądając na środowisko muzyczne widzimy w nim rozliczne postawy, od koniunkturalnych po buntownicze, ale cechą dominującą jest brak zainteresowania otaczającym nas światem. Nawet podczas zagranicznych tournée muzycy większość czasu spędzają na próbach, koncertach i odpoczywają w hotelach, nie interesują się w zasadzie atrakcjami turystycznymi, zabytkami historii i kultury, bo.... nie mają na to czasu. Tak to tłumaczą. Antoni Wit też nie ukrywa, że z czasem u niego zawsze było krucho, ale to nie przekreślało możliwości zwiedzania, oglądania, dowiadywania się czegoś więcej o fascynującym nas świecie. Wykorzystywał na to każdą wolną chwilę. Pewne wątpliwości wywołują też opinie na temat szkolnej nauki języka np. rosyjskiego. Dyrygent uważa, że było to absolutnie niepotrzebne w szkole, sam jednak przyznaje, że zaczął się uczyć tego języka, gdy otrzymywał zaproszenia od rosyjskich orkiestr. Może po prostu trafił kiedyś na marnych nauczycieli. Wszystko są to jednak sprawy poboczne dla praktykującego artysty-dyrygenta, dla którego najważniejszą sprawą, której podporządkowuje swoją aktywność życiową jest muzyka. Kilka uwag należy się także rozmówczyni Agnieszce Malatyńskiej-Stankiewicz. Podziw budzi liczba pytań jakie zadała Antoniemu Witowi, i jej znajomość specyfiki pracy muzyka. Miejscami jednak wydaje się, że rozdmuchuje ona już raz poruszone kwestie i następują powtórzenia w odpowiedziach. Niby stara się być bardzo konkretna, żąda przykładów na poparcie różnych tez dyrygenta, ale nie zawsze wynik jest satysfakcjonujący. Nie ma np. cytatów z muzycznych recenzji koncertów prowadzonych przez dyrygenta, a to mogłoby być katalizatorem do interesujących, może ostrzejszych wypowiedzi. Wywiad-rzeka płynie, ale nie wszystko jest tutaj ciekawe, są mielizny, zwłaszcza pod koniec. Ogólnie jednak publikacja ilustrowana prywatnymi zdjęciami, opatrzona też indeksem nazwisk, jest cenną pozycją, przybliżającą nas do zrozumienia wielkiej tajemnicy sztuki. Kończąc mogę przyznać, że moja opinia o Antonim Wicie po przeczytaniu tego obszernego wywiadu zmieniła się chyba lekko na niekorzyść.

                                                               Joanna Tumiłowicz