Przegląd nowości

30. Festiwal im. Adama Didura w Sanoku

Opublikowano: czwartek, 28, październik 2021 17:59

Jestem stałym gościem i uczestnikiem tego festiwalu od 1994 roku. Mam do niego stosunek głęboko emocjonalny. Kocham to miejsce, tę publiczność, tę wyjątkową atmosferę.  Podziwiam dyrektora Waldemara Szybiaka, który go stworzył i szczęśliwą ręką mądrze rok po roku realizuje. To dla mnie miejsce magiczne. Dlatego nie piszę recenzji. Podzielę się tylko refleksjami.

 

Anna Marchwinska,Rafał Siwek 111-74

 

Jest jeszcze jeden powód: nie wypada recenzować imprezy, na której się wystąpiło na scenie, a zapowiadałem jedno z najważniejszych wydarzeń: recital Rafała Siwka. Oczywiście o naszym wspaniałym basie, spadkobiercy tradycji Edwarda Reszke, Adama Didura i Bernarda Ładysza mam prawo wypowiadać się jak każdy. W dodatku lata temu, gdy był dopiero obiecującym artystą, krótko po debiucie scenicznym, zaprosiłem go do mojego programu telewizyjnego „Wokół Wielkiej Sceny”, w którym wykonał zainscenizowaną arię Gremina z opery „Eugeniusz Oniegin” Piotra Czajkowskiego. Teraz od tej właśnie arii rozpoczął swój występ, a zakończył monologiem Borysa z II aktu Borysa Godunowa Modesta Musorgskiego.


Dwa dni wcześniej śpiewał partię Borysa w Teatrze Bolszoj w Moskwie i stamtąd przyjechał do Sanoka. W programie były jeszcze inne arie oraz liczne pieśni, wszystkie kompozytorów rosyjskich. Dało mi to szansę opowiedzenia publiczności o wspaniałym rozwoju muzyki rosyjskiej w XIX wieku – od Glinki do Rachmaninowa. Rafał Siwek posiada głos łączący ciepło i aksamit z dźwięcznym brązem Dzwonu Zygmunta.

 

Didur,Festiwal 111-352

 

Nie ma dzisiaj na świecie basa o piękniejszej barwie. Na myśl przychodzi porównanie z dwoma tytanami w historii śpiewu – to Cesare Siepi i Nicolai Ghiaurov. Do tego jest niezwykle wrażliwym artystą komunikującym się z publicznością w sposób wyjątkowo bezpośredni, co wywołuje wręcz wrażenie oczarowania. Akompaniowała mu na fortepianie jako równorzędna partnerka Anna Marchwińska. Był to wielki wieczór, który wszystkim dał mnóstwo wrażeń nie do zapomnienia. Nie zdążyłem, z uwagi na inne zobowiązania, być na pierwszych dwóch imprezach festiwalowych: koncercie złożonym z arii z oper Giacoma Pucciniego i przedstawieniu opery Nabucco Giuseppe Verdiego w wykonaniu artystów Opery Śląskiej.


Następnego dnia po recitalu Rafała Siwka wysłuchałem z wielką uwagą koncertowego wykonania jednej z moich ukochanych oper – Normy Vincenza Belliniego. Był to występ solistów, chóru i orkiestry Opery Krakowskiej pod dyrekcją znakomitego dyrygenta, Tomasza Tokarczyka. Czekałem na Normę Katarzyny Oleś-Blacha z wielkim zainteresowaniem, mając w pamięci oczywiście siedem nagrań Marii Callas, po kilka Joan Sutherland i Montserrat Caballe, a do tego Eleny Souliotis, Beverly Sills, Zinki Milanov i paru innych oraz wiele wykonań na scenie.

 

Olga Pasiecznik 111-161

 

Spotkał mnie straszliwy zawód. Muszę to napisać zgodnie z łacińską maksymą wywiedzioną od Arystotelesa: „Magnus amicus Plato, sed magis amica veritas” (pamiętam ją jeszcze z liceum i stosuję się do niej przez całe życie niezależnie od kosztów). Katarzyna Oleś-Blacha po prostu nie powinna tej partii śpiewać, bo zwyczajnie nie ma do niej odpowiedniego głosu (gdy cesarz Napoleon odwiedzając kiedyś jakieś miasto zapytał, dlaczego nie było salutu armatniego i usłyszał w odpowiedzi, że jest parę powodów: po pierwsze – nie mamy armat, to przerwał merowi oświadczając, że dalej nie ma o czym mówić).


Dyrektor muzyczny powinien gwieździe swojego teatru ten nieszczęśliwy pomysł po prostu wyperswadować. Artystka dysponuje ładnym sopranem liryczno-koloraturowym i w tego rodzaju repertuarze zawsze była świetna. Ale Norma to partia przeznaczona na sopran dramatyczny (chociaż z koloraturą). Trzeba ekspansji wokalnej nie tylko w średnicy i górze skali, ale także w dole. Już pierwsza fraza: „Sediziose voci, voci di guerra” jest napisana w dolnym rejestrze. A musi brzmieć wręcz stentorowo. Sills i Gruberova (też lekkie soprany) po prostu sobie to odpuściły markując zaledwie dźwięki. Kasia udawała sopran dramatyczny hucząc jak – nie przymierzając – syrena portowa. Skutek był taki, że przez sztuczne przyciemnianie dołu skali straciła swobodę w górze (co jak u Sills i Gruberovej mogłoby być jej atutem) i ostatecznie jedyne w miarę naturalne, bo prawidłowo podparte, były tylko dźwięki w średnicy.

 

Didur,Festiwal 111-182

 

Przykro mi, ale muszę być wierny zasadzie: VERITAS! PRAWDA! To była wokalna katastrofa. Tym bardziej ewidentna, że w partii Adalgisy, która w duetach z Normą powtarza te same frazy aż do wysokiego „c”, Monika Korybalska była niezawodna, a nawet brawurowa. Tomasz Kuk (Pollione) i Volodymir Pankiv (Oroveso) śpiewali poprawnie, ale nic więcej. Fenomenalne wrażenie wywołało przedstawienie opery XVII-wiecznego kompozytora angielskiego, Henry Purcella Dydona i Eneasz. To dzieło genialne i genialna była też interpretacja partii Dydony w wykonaniu Olgi Pasiecznik. Pozostali soliści, tancerze, chór i orkiestra Polskiej Opery Królewskiej oraz dyrygent Krzysztof Garstka (grał też na klawesynie) byli na solidnym poziomie. Dobra inscenizacja. Niestety zawiedli mocno artyści z Ukrainy. Balet Korsarz Adolphe’a Adama był tańczony chaotycznie, niezgrabnie i bez jakiejkolwiek sensownej myśli choreograficznej bądż inscenizacyjnej. A zespół nazywa się dumnie: „Royal Lviv Ballet”. Żałosne i śmieszne. Na wysokim poziomie artystycznym były dwa koncerty. Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus wykonała Koncert skrzypcowy d-moll Henryka Wieniawskiego (solista: Jarosław Żołnierczyk) i Kwartet smyczkowy F-dur nr 12 Antonina Dworzaka. Ave Verum Corpus Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta w kościele Przemienienia Pańskiego usłyszeliśmy w interpretacji solistów, chóru i Śląskiej Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Macieja Tomasiewicza. Mam nadzieję za rok powrócić na mój ukochany Festiwal w Sanoku.

                                                                                  Piotr Nędzyński