Przedtaktem, z niemiecka Auftaktem, określało się niegdyś nieme ruchy batuty dyrygenta poprzedzające właściwe rozpoczęcie utworu. A także niepełny takt stanowiący wstęp do niego. Piątkowy (17 września) koncert krakowskich filharmoników uznać można za taki przedtakt artystycznej dyrekcji Alaksandara Chumały z tym zespołem przed jej oficjalną inauguracją za tydzień wraz z rozpoczęciem nowego sezonu. Na tę okazję wybrano dwa opusy patrona instytucji – Karola Szymanowskiego.
Orient to jedna z wielkich fascynacji tego twórcy, plon jego podróży w tamte rejony. Wystarczy wspomnieć III Symfonię Pieśń o nocy, fragmenty Króla Rogera, Pieśni muezzina szalonego oraz właśnie Pieśni miłosne Hafiza op. 26 (w przekładzie Stanisława Barącza niemieckich parafraz Hansa Bethgego), których wysłuchaliśmy podczas omawianego koncertu.
Głos Ewy Tracz wydał mi się zrazu nieco za ciężki, ale po osłuchaniu się zacząłem doceniać jej frazowanie i piękne portamento wieńczące Serca mego perły. W grze towarzyszącej orkiestry natomiast trochę nie dostawało mi większego roziskrzenia i kolorystycznej migotliwości tej do pewnego stopnia impresjonistycznej partytury, pojawiających się zaledwie epizodycznie w Tańcu, Pieśni pijackiej oraz zamykającym Grobie Hafiza. Dyrygent ze swej strony eksponował przede wszystkim upodobanie Szymanowskiego do powierzania solowych ustępów skrzypcom i fletom jako instrumentom melodycznym. Być może przez wzgląd na ich rolę w następnym utworze – II Symfonii B-dur op. 19, stanowiącej główny punkt programu (dokonane zostanie również jej nagranie płytowe). Alaksandar Chumała odczytał jej partyturę bardziej w kluczu Skriabinowskim niż Straussowskim.
Zwłaszcza w pierwszej części Allegro moderato grazioso dominowały szeroki gest melodyczny oraz ekstatyczne falowanie przebiegu muzycznego. W drugiej, temacie z wariacjami, choć kolejne ogniwa układają się w segmenty odpowiadające formie sonatowej, z pieśniową częścią wolną, tanecznym scherzem i finałową, monumentalną fugą, wśród której pięciu tematów rozpoznać możnai ten przewodni z pierwszej części, przeglądają się jakby różni kompozytorzy.
Na omawianym koncercie powrócono do pierwotnej wersji o zwiększonym składzie (sześć waltorni i cztery klarnety) oraz z dwiema usuniętymi wariacjami, a pochodzącej z roku 1910. W pierwszej z włączonych wariacji dają znać o sobie jakby reminiscencje z Wesendonck Lieder Richarda Wagnera, w gawocie Siergieja Prokofiewa (mimo że ten jego z „Klasycznej” powstanie dopiero po siedmiu latach), w menuecie Richarda Straussa z Kawalera srebrnej róży, też o rok późniejszego, a więc w dwóch ostatnich przypadkach nie sposób mówić o żadnym wpływie czy zapożyczeniach.
Po prostu w ten sposób odciska się duch epoki i podobieństwa wywołanych przezeń dążeń i poszukiwań. Aliści, może rację mieli jednak Pierre Monteux, doradzający redukcję obsady, oraz Grzegorz Fitelberg wycofanie wspomnianych wariacyj? Dzięki temu symfonia zyskała na zwartości i architektonicznej przejrzystości formy. Dzisiaj wraz z orkiestrą Filharmonii Krakowskiej festiwal „Szymanowski/Polska/Świat” zawita do Warszawy. Czy w ramach rewanżu można w przyszłości spodziewać się z kolei pod Wawelem gościnnych występów „Chopina i jego Europy”, który niewątpliwie zainspirował tego pierwszego?
Lesław Czapliński