Przegląd nowości

Młodzi muzycy w Rzeszowie

Opublikowano: środa, 15, wrzesień 2021 09:44

Pierwszy dzień przesłuchań II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki trwał prawie 10 godzin. Przed zgromadzoną w sali nieliczną publicznością złożoną głównie z jurorów i widzami śledzącymi transmisję on-line wystąpiło 12 niewielkich zespołów kameralnych – maksymalnie czteroosobowych. Zaczynało Tansman Trio z Polski – trzy młode dziewczyny ubrane w jaskrawe, mozaikowe wdzianka, co od razu wprowadziło pozytywny nastrój, choć zapowiadający wszystkie występy tego dnia zaczął od stwierdzenia: „Ciemne chmury w Rzeszowie, budynki jaśniejsze od nieba”.

 

Tansman Trio

 

Roksana na skrzypcach, Agnieszka na altówce i Zuzanna na wiolonczeli zaczęły od Tria smyczkowego Romana Palestra. Widać było, że dobrze się muzycznie porozumiewają, a utwór jest miejscami stylizacją motywów góralskich, ale „nuty już są mocno podpite”. Pojawiają się raz bardzo głośne i nerwowe, a w ostatniej części Lento mamy już spokojną, nawet intymną rozmowę trzech pań. I co ciekawe wygląda na to, że kompozytor wprowadził coś, jakby motyw BACH. Może nawet tego ostatniego „H” nie było, a może było, tylko nieme jak w języku francuskim. Drugi utwór wybrany przez panie z Tansman Trio to Matinata Romana Maciejewskiego.

 

Trio Incendio

 

To była zupełnie inna muzyka, jakby przemówił duch Szymanowskiego o poranku, rozlewnie i wylewnie – sama natura i ekologia. Po „nocnych cieniach” wyłoniło się słońce song at Sunrise czyli piękny blask ślizgający się po wodzie. W trzeciej części The Daily Rush czyli codzienny pośpiech w formie szybkiego oberka i wiejskiej zabawy. Już ten pierwszy występ dał do zrozumienia, że usłyszymy wspaniałą i obszerną porcję świetnej muzyki polskiej, której wcześniej nigdzie, lub prawie nigdzie się nie słyszało. Niezwykła okazja, którą przynosi II Międzynarodowy Konkurs w Rzeszowie. Następni byli Czesi z Trio Incendio. Świetna pianistka Karolina Frantisova i dwóch panów. Najpierw dali Trio fortepianowe Henryka Melcer-Szczawińskiego, ale tylko spokojny, śpiewny kawałek, coś w typie pieśni Mieczysława Karłowicza, a potem przeszli do XX wieku i w całości zagrali Trio Andrzeja Panufnika. Tutaj pojawiły się znów ludowe rytmy nieco zbrutalizowane i była to muzyka bardziej intelektualna, a mniej emocjonalna. W Largo dał się słyszeć niezykły, wręcz niebiańki dźwięk skrzypiec z tłumikiem (Filip Zaykov), a w zwięzłym Presto na 3/8 coś żywiołowego. I znów Trio Legend – prowadzący powiedział „ledźend”, choć to byli Polacy. 


Zaczęli od Rapsodii Ludomira Różyckiego, która pojawiła się jeszcze raz tego dnia. Utwór postromantyczny na początku jakby zbliżony do muzyki cygańskiej. Smyczkowcy Krzysztof i Monika znaleźli sobie nietypowe miejsce na przechowywanie tłumików – na krześle z tyłu za plecami (tłumiki pod tyłkiem). Gdy się odwracali szukając tego „czegoś” budziło to zdziwienie. Drugi utwór był bardziej „modern” czyli Trio Artura Malawskiego. Zaczynały smyczki dalekim echem Karola Szymanowskiego. Potem w „astralnym” Andante, gdzie skrzypce grają jak altówka, a zakończyło się żywym dosyć brutalnym Vivace, bliskim Prokofiewowi, ale i z polskim „idiomem”, czyli melodyjnie z rytmem tanecznym.

 

Trio Legend

 

Znów czuło się, że to świetna muzyka i szkoda, że tak rzadko, a może wcale się jej nie wykonuje. A zespół – 2 panie + 1 pan – pokazał że wszyscy potrafią przerwać gwałtownie i jednocześnie. Dalej przyszły cztery panie z kwartetu smyczkowego Veramo by zagrać najpierw Franciszka Lessela (muzyka wyraźnie u nas niedocenionego, choć był jak Mozart uczeniem Józefa Haydna) Fantazję na kwartet. Muzyka klasycyzująca ale już z zalążkami romantyzmu – to dlatego, że bardzo ładnie grała wiolonczela. Po nim był Kwartet smyczkowy Stefana Kisielewskiego, którego fragment był kiedyś ilustracją do filmu o kompozytorze – pan Stefan wędrował jakąś bardzo wyboistą ścieżką z pustą torbą na zakupy w ręku.

 

Airis

 

Odezwała się muzyka taka jak jej autor – żartobliwa i zgryźliwa, bo w nim był artysta, myśliciel i satyryk. Czasem brzmiało to jak piosenka dla dzieci śpiewana przez podpitych rodziców, ale w części Tempo di gavotte była jak pozytywka – figurynka z porcelany. W finale – fuga, co znamionuje mistrza. Kolejny kwartet Airis miał trzy panie i jednego pana. Wybrał dla siebie IV Kwartet Szymona Laksa – tu było trochę melodyjnego sonoryzmu z wysublimowaną harmonią, a zaczynało się to na planie fugi. Część trzecia con fuoco miała w sobie coś z jazzu, z rytmami synkopowanymi, ale w sumie utwór był raczej „bezstylowy”, czyli trudny do rozpoznania bez podpisu. Po nim zagrali dwie części z Kwartetu Ludomira Różyckiego – teraz mieliśmy piękny obraz romantyczny a po nim coś „czeskiego” w charakterze niby ze Smetany. W produkcji Airisa widać było że tutaj jest patriarchat – wiolonczelista narzucał swoją muzyczną wolę koleżankom. Prowadzący bardzo zachwalał kolejnych wykonawców niby duet, ale po prostu skrzypaczkę z pianistą Aleksandrę Kuls i Marcina Koziaka.  


Oni (ona) wybrali muzykę aż pięciu kompozytorów, ale były to kawałki dosyć krótkie – w sumie koncert bisów solistki, która zresztą swoją zieloną suknią zasłaniała akompaniatora. Aleksandra ma temperamencik. Tak grała, że urwała strunę. Jurorzy pozwolili założyć nową i zagrać ostatni utwór od początku – Romana Palestra Taniec polski (Góralszczyzna), ale zaczęło się skrzypcowym hitem Aleksandra Zarzyckiego Mazurkiem G-dur, nadawanym w radiu przy okazji różnych konkursów muzycznych. A potem była Sonata Elsnera, Tańce polskie Miłosza Magina i jeszcze finezyjny Walc Leopolda Godowskiego.

 

Aleksandra Kuls i Marcin Koziak

 

Następnie przyszły cztery panie ubrane: Pierwsza całkiem na biało, Druga góra czarna, dół biały, Trzecia góra biała, dół czarny, Czwarta całkiem na czarno. To był nasz Antarja Quartet, który ponoć kiedyś nosił nazwę Amber. Zaczęły panie od neoklasycznego Kwartetu Bolesława Woytowicza. Muzyka ze stylizowanymi tańcami, miejscami ze stojącymi nutami burdonowymi, utwór zakończony prawie razem. A potem znany z płyt NIFC-u Kwartet smyczkowy Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego, bez dwóch środkowyh części. Widać było, że to kolega szkolny Chopina, a panie grały ładnie i muzykalnie. Teraz przyszła pora na prawdziwy duet, bo na dwa fortepiany – Artesania Piano Duo z Polski.

 

Artesania Piano Duo

 

Dwie dziewczyny, jeszcze studentki, więc za bardzo niezgrane i jeszcze niedopasowane – znów się kłania fenomenalne Polish Violin Duo – ale widać, że dziewczyny są na dobrej drodze. Martyna Kubik i Weronika Górska – z imponującej długości włosami – gdy usiadła na stołku włosy spadały z pleców niedaleko od ziemi. Wreszcie sala koncertowa Filharmonii Podkarpackiej cała wypełniła się dźwiękiem jak obie uderzyły w klawisze w Fantazji Józefa Wieniawskiego, choć było nawet trochę nieczysto – pewnie z nerwów. Ale potem pokazały dobrą gradację dynamiczną i temperament w szybkim Presto na cztery ręce Moritza (Maurycego) Moszkowskiego. Na zakończenie zagrały Romana Maciejewskiego cztery opracowania Negro spiritualsów, ze smakiem zaaranżowane przez zdolnego muzyka. Dwa z nich były liryczno-poważne, a dwa żywiołowo-ogniste, wymagające jazzowych kompetencji, luzu, swobody i tutaj dziewczyny pokazały, że to jest dla nich czysta przyjemność, uśmiechały się do siebie, bo i one, i my mieliśmy trochę muzycznej zabawy. As-SAI Piano Trio. Tu zagrały trzy panie najpierw klasycyzującą Sonatę na skrzypce, wiolonczelę i fortepian Józefa Elsnera. 


To, jak wiadomo był nauczyciel Chopina, ale nawet to całkiem młodzieńcze Trio Fryderyka było lepsze od Tria doświadczonego mistrza. Oczywiście wykorzystywał tutaj ograne chwyty, że melodię najpierw intonuje fortepian, a powtarzają smyczki i odwrotnie. Dwie z pań – skrzypaczka i pianistka miały długie, gęste loki wiszące po obu strona głowy i poruszające się w rytm muzyki. Skrzypaczka poruszała się gwałtownie i dynamicznie, pianistka nieco spokojniejsza, ale wrażenie łączności z postacią psa pianisty z długimi, miękkimi uszami z Muppet Show – Rowlf the Dog – było nieodparte. Po Elsnerze nastąpił już słuchany Różycki i jego rapsodia, w której fortepian niejednokrotnie przykrywał smyczki.

 

Biskupska I Fiszer Duo

 

Udało się jednak zachować ciągłe falowanie muzyki w tym utworze. Teraz przyszedł czas na Biskupska I Fiszer Duo – flet z fortepianem. Mieliśmy Andante i polonezowe Rondo Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego z pojawiającą się w środku melodią Słowika Alabiewa – rosyjskiego kompozytora. Kompozycja raczej stereotypowa, gdzie fortepian akompaniuje um-pa-pa-pa, ale flet pięknie podaje dźwięki. Bardziej „duetowo” wypadł drugi utwór Sonata na flet i fortepian Tadeusza Szeligowskiego, która miejscami przypomina muzykę z telewizyjnej Kobry, czyli Francisa  Poulenca, Sekstet na kwintet dęty i fortepian. Oboje wykonawcy pokazali muzykalność i dobrą technikę.

 

Dobrowolski:Slapinski Duo

 

Następny był mój kandydat do nagrody, czyli klarnet z fortepianem Dobrowolski/Słapiński Duo. Z każdego utworu, który grali wynikało, że oni nie tylko wygrywają wszystkie nuty, ale coś jeszcze wspólnie tworzą, nastrój, muzyczną opowieść, tajemnicę bytu, zaskoczenie, paradoks itd. A grali Stefana Kisielewskiego Małą rapsodię z długimi wytrzymanymi pauzami, Ignacego Felika Dobrzyńskiego Duo na klarnet z fortepianem – świetnie razem przeszli przez przetworzenie I części i wreszcie dwa Kaprysy Tadeusza Bairda. Oni z każdego utworu robili perełkę muzyczną i przy okazji pokazywali możliwości dźwiękowe klarnetu. Ostatnia para – Duo Eufonico z Polski, dwie dziewczyny były już finalistkami w tym samym konkursie przed dwoma laty. Zagrały nieźle, ale nie rewelacyjnie pierwszą część Sonaty Elsnera, której już słuchaliśmy tego samego dnia i na koniec Władysława Żeleńskiego Sonatę skrzypcową, postromantyczną ze środkową częścią w duchu Mazurków Chopina. Wyszliśmy z sali koncertowej trochę zmęczeni, ale pełni wrażeń i przekonania, że muzyka polska jest wspaniała, o wiele lepsza niż się nam wydawało.

                                                                   Joanna Tumiłowicz