Przegląd nowości

Trzy razy wbrew Moniuszce

Opublikowano: poniedziałek, 30, sierpień 2021 22:56

Teatr Wielki w Poznaniu, ku zgrozie swego byłego dyrektora Sławomira Pietrasa, zdecydowanie rozprawił się z kanonicznymi inscenizacjami najważniejszych oper Stanisława Moniuszki. Zrezygnował zupełnie z rekonstrukcji sensu i oprawy historycznej, z tradycyjnego kostiumu i staropolskiego obyczaju, które dobrze zostały przypasowane do operowych librett.

 

Straszny dwor 20

 

Przyjął za to modną koncepcję, aby nadać wszystkim tym dziełom nowy, bardziej aktualny sens, niekiedy wywracający do góry nogami, to co było kiedyś, ale czasem tylko stawiając się w opozycji do zastanych na scenie form. Osobiście nie mam nic przeciwko takim przeróbkom, bo wprowadzają artystyczny ferment, dodają rumieńców zaskorupiałym schematom, a przy tym pozwalają się cieszyć muzyką, która jest nieśmiertelna.

 

Straszny dwor 21

 

Uważam wszakże, że ze względów wychowawczych i kształceniowych należałoby obok tych nowatorskich erupcji teatralnego talentu mieć także w zanadrzu inscenizacje dla szkół, dla młodzieży, dla początkujących odbiorców sztuki operowej, aby mieli szansę zobaczyć przedstawienia „historycznie poinformowane”, dające jakieś pojęcie, jak to kiedyś wystawiano, co przez to chciano powiedzieć i w czym tkwiła siła dawnych dzieł. Wróćmy jednak do Poznania, do już wykonanej roboty. Tu można było zobaczyć Halkę w reżyserii Pawła Passiniego, gdzie w sposób krańcowy uwypuklono konflikt klasowy między dworem a gminem, co sprawiło, że Jontek był przebrany jak jakiś dzikus za barana. Tutaj powstało interaktywne wystawienie Parii w reżyserii Grahama Vicka, będące krzykiem protestu przeciw wszelkim przejawom ksenofobii i wykluczenia, nagrodzone zresztą operowym Oskarem.


Wreszcie Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki zabrał się za sztandarowe i chyba najlepsze muzycznie dzieło Mistrza i Ojca Opery Narodowej. Straszny dwór w ujęciu Ilarii Lanzino jest spojrzeniem na Polskę XXI wieku z jej obawami, obsesjami i mitami, z jej kompleksami, obsesjami historycznymi i martyrologicznymi, także seksualnymi, z jej dewocją i samoszukiwaniem się, czego najlepszym przykładem jest Miecznik, nestor Dawnej Polski, który pojawia się na wózku inwalidzkim z przepaską na oczach, aby nic nie widzieć i w związku z tym podczas śpiewanej przez niego programowo-patriotycznej arii, by na skinienie oddać krew  nikt już go nie słucha, wszyscy wychodzą.

 

Straszny dwor 22

 

Ten Straszny dwór jest rzeczywiście straszny, wręcz odrażający, a nawet feministyczny, ale jako zimny prysznic na głowy otumanionych propagandą się nadaje. Spójrzmy w niedawną przeszłość na poprzednie „twórcze” inscenizacje tego wspaniałego dzieła, dokonywane również poza Poznaniem.

 

Straszny dwor 24

 

Swego czasu sporo krytyki i szybkie zdjęcie z afisza spotkało operę w reżyserii Andrzeja Żuławskiego, który chciał trochę pofilozofować na temat postawy polskiej inteligencji pod zaborami. Nie lubimy takich numerów. Lepiej się powiodło na tej samej scenie Davidowi Pountney'owi przenoszącemu akcje opery w lata 20-30., ale ostre krytyki też się pojawiły. Krystyna Janda w Teatrze Wielkim w Łodzi starała się zachować sporo tradycji, nad sceną zawiesiła hasło Boże, zbaw Polskę, a kurtyna mieniła się narodowymi symbolami. Jeszcze bardziej narodowo-religijnie poczynał sobie w Polskiej Operze Królewskiej Ryszard Peryt, który zamiast siarczystego Mazura zakończył operę fragmentem Mszy.


Czy któraś z tych prób przełożenia dzieła na współczesny język wstrząsnęła nami do głębi? Raczej stała się powodem różnych kuluarowych dyskusji. Zapewne podobnie będzie z pracą Ilarii Lanzino. Sądząc z nagranej na platformie OperaVision rejestracji publiczność przyjęła przedstawienie z uznaniem, tzw. czynniki wypowiadały się z oburzeniem, ale co z tego. Mamy wolność. Jednego czego owej wolności nie moglibyśmy teatrowi wybaczyć, to fuszerka muzyczna.

 

Straszny dwor 24

 

Tak się składa, że trzy poznańskie „nieheteronormatywne” wystawienia oper Stanisława Moniuszki otrzymały solidną orkiestrową i wokalną podbudowę. Halkę Parię prowadził nieodżałowany Gabriel Chmura. Do Strasznego dworu zaimportowaliśmy z Włoch Marco Guidarini'ego, który po Chmurze będzie nowym dyrektorem muzycznym teatru. Dyrygował orkiestrą poznańskiej opery z wyczuciem i jakby zrozumieniem, że to naprawdę doskonała muzyka. Czyżby konsultował się w tej sprawie z Fabio Biondim?

 

Straszny dwor 25

 

Nie będę szczegółowo opisywać różnych obrazoburczych posunięć scenicznych idących na przekór tradycji i Moniuszce, skupię się na wykonawcach poszczególnych ról, którzy odbierani na niewielkim laptopie nie mogli się pewnie wykazać wszystkimi walorami głosu i zdolności interpretacyjnych. Mimo elektronicznych niedogodności bardzo szlachetnie i solidnie brzmiał głos Stanislava Kuflyuka w roli Miecznika. Jego występy to zwykle bardzo mocny punkt każdego przedstawienia operowego. Ale ogólnie poziom pań górował nad męską częścią obsady. Ruslana Koval jako Hanna imponowała nie tylko w swej trudnej arii koloraturowej Któraż to, która tej ziemi córa, ale we wszystkich meandrach popisowej partii.


Ładny, głęboki i o ciekawej barwie głos zaprezentowała operowa Jadwiga – Magdalena Wilczyńska-Goś. Klasę wokalną samą w sobie i nerw sceniczny pokazała Cześnikowa – Anna Lubańska. Nieźle też wypadła w mikroskopijnej roli Marta – Julia Mech. Dwaj bracia Zbigniew i Stefan rzeczywiście byli młodzi i obdarzeni dobrymi głosami, ale w ich śpiewie wyczuwało się niekiedy nadmierne siłowanie, co zwłaszcza u starszego – Zbigniewa – Rafała Korpika, wpływało na intonację.

 

Straszny dwor 26

 

Młodszy, Piotr Kalina mający bardziej odpowiedzialną rolę, bo takie się przypisuje tenorom, nie zaniżał, ale czasami tylko cisnął. Ważne są jeszcze dwie role męskie – legendarny Skołuba, ze swoją arią o zegarze – Damian Konieczek, który tylko wypełnił uczciwie swe zadanie, oraz Maciej – Jaromir Trafankowski – nieźle przygotowany technicznie. Osobną – tutaj całkiem osobną – rolę wyznaczono Damazemu.

 

Straszny dwor 27

 

W jaki sposób Miecznik jako strażnik tradycji zgodził się na udzielenie w końcówce dzieła trzeciego ślubu i to gejowskiego, niech już pozostanie tajemnicą reżyserki. Fakt faktem, że Szymon Rona spełnił się w tej nietypowej i kontrowersyjnej roli, i nawet przyprowadził przystojnego „narzeczonego”. W Mazurze i kilku innych scenach wystąpił dobry chór operowy przygotowany przez Mariusza Otto. Były też obowiązkowe animacje na ekranie, trudne miejscami do identyfikacji na komputerze – ich autorem był Leszek Stryła. Z importu pochodziła nie tylko reżyserka i dyrygent, ale także scenograf Leif-Erik Heine i choreograf Viktor Davydiuk, który tradycyjnego Mazura opracował nie dla szlachty kontuszowej ale dla chłopów – pewnie pańszczyźnianych, bo w tym przedstawieniu czasy akcji się mieszają, tak samo jak wiedza historyczna w naszych głowach.

                                                                     Joanna Tumiłowicz