Przegląd nowości

Czego się Donizetti nie nauczył od Moniuszki?

Opublikowano: wtorek, 24, sierpień 2021 10:38

Zwykle młodszy uczy się od starszego, ale w tym wypadku mogło być odwrotnie. Opery do tego samego libretta najpierw skomponował Stanisław Moniuszko, a długo potem starszy, bardziej doświadczony i sławny Gaetano Donizetti. On pewnie nie miał styczności z płodami młodego Polaka, który swoją wiedzę zdobywał w obszarze niemieckojęzycznym. Tu powstały jego śpiewogry Szwajcarska chatka oraz Bettly.

 

Betly 4

 

Nie są to wybitne dzieła, raczej konwencjonalne, ale muzyka zdradza już ogromny talent. Zresztą Schweizerhutte Bettly przepadły w mroku dziejów, jako dziełka studenckie, ale ich ujęcie tematu przygotowane przez samego Moniuszkę i poszczególne numery orkiestrowo-wokalne stawały godnie do konkurowania z setkami, tysiącami podobnych sobie scenicznych drobiazgów z naiwnym morałem, produkowanych ku uciesze kulturalnej gawiedzi.

 

Betly 5

 

Tymczasem Betly Donizettiego, jako późne dzieło Mistrza z Bergamo, jest idealnie konwencjonalną jednoaktówką, dobrze oddającą styl epoki (między Rossinim a Verdim), nie mającym w warstwie muzycznej żadnych przejawów nowatorstwa czy choćby „pogłębienia faktury orkiestrowej”, stawiając wszystkie swe atuty na warstwę solistyczno-wokalną – aby artyści mieli co śpiewać i czym się popisywać.


Późne dziełko jednoaktowe Moniuszki Verbum Nobile muzycznie bije na głowę ową zapomnianą we Włoszech i na całym, świecie Betly (bo podobno za krótka) i dobrze się stało, że Fabio Biondi ze swym zespołem Europa Galante oddzielił oba wykonania kilkoma dniami przerwy, bo kontrast byłby zbyt wyraźny. Po prostu Moniuszko okazał się lepszy. Ale to nie znaczy, że słuchanie włoskiego Mistrza trzeba spisać na straty. W tym godzinnym utworze, przypominającym np. słynny Napój miłosny, jest wiele pięknych epizodów, rozwiązań wokalno-komicznych czy też zgrabnie zakomponowanych duetów. Dziwić może tylko dlaczego autor właśnie Betly szczególnie wyróżniał w swoim dorobku kompozytorskim, tak samo dziwne wydawało się, że Fabio Biondi wyszedł na estradę ze skrzypcami, a nie tylko z batutą. W warstwie orkiestrowej nie przewidziano dla niego żadnej solówki, wspierał po prostu partię pierwszych skrzypiec zastępując dobrego koncertmistrza i jeszcze pilnując przebiegu dzieła. To jedna z tajemnic koncertu.

 

Betly 6

 

Muzyka pisana lekko, czasem używająca dźwiękonaśladowczych efektów, dobrze towarzyszyła śpiewakom. Partie recytatywów wspierało zabytkowe fortepiano i „ciekawostka” – gitara, której każdorazowe odezwanie się budziło żywą reakcję publiczności, skłaniało do śmiechu. Orkiestra „suflowała” elementy krajobrazu alpejskiego, nawet naturalne rogi pasterskie, a później po wkroczeniu oddziału żołnierzy nadawała werblami rytm marszowy. Własne sola miała też pianistka akompaniująca rutynowo solistom w recytatywach, bowiem wplatała w swe produkcje „obce” motywy (zapewne nie było tego w partyturze), a to cytat z Mozarta, a to początek Marsza żałobnego Sonaty Chopina. Solistce Marii Lys, która obsadziła rolę tytułową przypadł inny etniczny motyw alpejskich górali – jodłowanie. Jej partner – główny amant czyli tenor Francesco Marsiglia miał grać poczciwinę, który zaloty ponętnej dziewczyny kwituje ziewaniem (ponoć to było zaznaczone w partyturze). Trzeci bohater opowieści buffo, brat Betly Max, którego dziewczyna nie rozpoznaje, miał z kolei zadanie zagrać pijanego żołnierza, co mu się w pełni udało. Śpiewał i realizował się dramatycznie baryton Vittorio Prato, artysta o urodzie filmowego amanta. Tak mógłby wyglądać w młodości Andrzej Hiolski, choć głos naszego artysty jak dotąd nie znalazł sobie równych. Tak czy inaczej poziom wokalny przedstawienia był zadowalający.


Solistka miała świetnie opanowaną technikę tryli i innych ozdobników belcantowych, dobrze też dopasowywała swój głos do zmieniających się realiów emocjonalnych. Jej wysokie dźwięki były czyste, ale nieco siłowe. Nic dziwnego – partia Betly musiała być trudna wokalnie, wzbogacona o koloraturowe przebiegi, w których artystka wykazywała dużą sprawność.

 

Betly 7

 

Jej partner w roli Daniele'a już nie mógł się popisać perlistością koloratur, nie brylował fermatami na wysokich tonach, a głos płaski miał niewielki przydźwięk. W barwie mógł naśladować tembr Pavarottiego, może również tusza temu sprzyjała. Baryton śpiewał w pełni poprawnie, wyrównanym głosem we wszystkich rejestrach.

 

Betly 8

 

O czasu do czasu odzywali się epizodyczni soliści z Chóru Opery i Filharmonii Podlaskiej, ładnie też gościnny zespół uczestniczył w partiach łączonych z solistami. Z koncertowego wykonania opery ma powstać płyta, którą Fabio Biondi ma nadzieje rozgrzać serca włoskich melomanów, a nawet specjalistów od opery, którzy Betly całkowicie pominęli w swojej muzycznej edukacji. Wygląda jednak na to, że ta pozycja w Italii nie zrobi jednak większej kariery niż Szwajcarska chatka Bettly na terenie Polski. Historia muzyki to po prostu wielkie cmentarzysko zapomnianych dzieł, które łatwo się wskrzesić nie dają.

                                                                                Joanna Tumiłowicz