Przegląd nowości

Wokół pewnego imienia

Opublikowano: poniedziałek, 02, sierpień 2021 07:32

Kobiety noszące to imię obchodzą swe święto w samym środku lata. Niemal wszystkie znane mi Anny, Hanki, Anie i Anule albo są już na wakacjach, albo balują tak intensywnie, że trudno się do nich dodzwonić, spotkać, złożyć życzenia, wręczyć bukiety lub prezenty.

 

Na przykład Hanna Suchocka (dla mnie bardziej koleżanka z roku studiów, niż późniejszy premier rządu) jest na tyle nieosiągalna, że któryś już raz z rzędu niewręczone kwiaty więdną mi w ręku. Podejrzewam, że albo przestałem się jej podobać, albo boi się, że na skutek moich umizgów będzie musiała wyjść za mąż za operowego komedianta. Ona, profesor prawa konstytucyjnego – za mnie – tylko magistra opery, operetki, baletu i ewentualnie musicalu.

 

Jest to imię prastare, pochodzące z królewskiego rodu Dawida, do którego należała św. Anna, matka Maryi Panny, a babka Jezusa. Oboje z mężem – św. Joachimem w podeszłym wieku przybyli do Galilei i zamieszkali w Jerozolimie, gdzie urodziła się i wzrastała jedyna ich córka. Doczekali się swego boskiego Wnuka, umarli i w Jerozolimie zostali pochowani. Na miejscu ich domu św. Helena w IV wieku wybudowała kościół, który odwiedzam, gdy tylko jestem w Izraelu.

 

Zanoszone tam przeze mnie modły nie zawsze były wysłuchiwane. W latach gimnazjalnych kochałem się na zabój w Hance z liceum żeńskiego, która traktowała mnie jak szczeniaka, szkolnego wesołka, może kiedyś adwokata, ale nie – jak Ona – przyszłego inżyniera studiującego wytrzymałość materiałową na Politechnice Krakowskiej. Skoro tak, to poznałem w krakowskim Cyruliku startującą wówczas do kariery Ewę Demarczyk. Też się zakochałem, ale również bez większego rezultatu.

 

We wczesnym dzieciństwie z imieniem Anna wiąże się wspomnienie mojej ciotki Suwińskiej z Babczyńskich, wtedy kilkunastoletniej pannicy, grającej biegle na fortepianie. Jej interpretacja Madonny Sweeta tak mnie urzekła, że wyprosiłem u rodziców zakup starego wiedeńskiego fortepianu na którym wyćwiczyłem tę Madonnę,a na bis – pamiętam – dodawałem ochoczo jeszcze Modlitwę dziewicy. W rodzinie miałem także kuzynkę Annę, z którą w czasach przedszkolnych bawiliśmy się w „kupę mięsa”. Obecnie już tego nie czynimy, jako że jest ona matką utalentowanego aktora Wojtka Kalarusa, z którego wszyscy jesteśmy dumni.

 


 

W gronie wybitnych postaci noszących to imię znajduje się nieżyjąca już prof. Hanna Małkowska, aktorka, reżyser i profesor łódzkiej Szkoły Teatralnej i Filmowej, a przede wszystkim pra-pra wnuczka Wojciecha Bogusławskiego, podobna do niego jak dwie krople wody. Patrzyłem na nią urzeczony, słuchałem co mówi i podziwiałem jej mądrość podczas moich złotych czasów łódzkich, gdy jedliśmy w jej domu kolacje z daniami staropolskimi i wódeczką, zawsze w zacnym, teatralnym gronie.

 

Już bez potraw i napitków wspominam Hannę Gronkiewicz-Waltz, która jako prezydent Stolicy wręczyła mi honorowe obywatelstwo Warszawy, Hannę Rumowską-Machnikowską z wszystkimi atrybutami sopranu dramatycznego i Hannę Zdunek, nieco bardziej liryczną, ale za to śpiewaczkę kulturalną, wrażliwą i subtelną. W gronie artystek baletu na zawsze w mym sercu pozostanie Anna Staszak, niegdyś wybitna gwiazda spektakli Kujawy i Drzewieckiego oraz Anna Grabka, solistka o karierze międzynarodowej. Obydwie od lat pozostają  bezkonkurencyjne w działalności pedagogicznej.

 

Podczas niedawnego Festiwalu Operowego w Warnie gwiazdami pleneru wśród międzynarodowej publiczności były dwie polskie żony: Voelkelowa – połowica biznesmena Piotra u którego zabiegam, aby zbudował i pozostawił po sobie w Poznaniu nowoczesną szkołę baletową oraz Kulisiowa – trzymająca w ryzach funkcjonowanie redakcji Angory.

 

W mej repertuarowej pamięci imię Anna kojarzy się z operą Gaetano Donizettiego Anna Bolena, tytułową Hanną Glavari z arcy operetki Franciszka Lehára Wesoła wdówka, oraz Hanną, siostrą Jadwigi i córką Miecznika z pokiereszowanego ostatnio w Poznaniu Strasznego dworu, operowej epopei ojca polskiej opery narodowej Stanisława Moniuszki.

 

Jest jeszcze jedna Hania, dla której w swym sercu rezerwuję miejsce całkiem szczególne. Ma dopiero cztery lata i mieszka w moim mateczniku – Konradowie w Kotlinie Kłodzkiej. Jest córką współpracującego ze mną Januszka, a wnuczką moich przyjaciół Heleny i Janusza Najderów. Rośnie na godną kontynuatorkę plejady postaci, noszących ewangeliczne imię Anna. Będę robił wszystko, aby gdy dorośnie traktowała mnie równie dobrze, albo jeszcze lepiej, niż moja koleżanka ze studiów. Nie śmiem marzyć, aby również została premierem, czego na szczęście chyba nie dożyję, chociaż okazuje się, że kobiety potrafią rządzić dobrze, zwłaszcza, gdy noszą to zabytkowe imię!

                                                                            Sławomir Pietras