Przegląd nowości

„Hagith“, symfonia z głosami – XVII Festiwal Muzyki Polskiej w Krakowie

Opublikowano: piątek, 16, lipiec 2021 10:55

Często Hagith op. 25 traktuje się jako sui generis Salome Karola Szymanowskiego. Zarówno pod względem tematyki, jak i gęstej faktury orkiestrowej. O ile jednak ofiarą chorobliwej seksualności Salome pada Jan Chrzciciel, o tyle w przypadku tytułowej Hagith jest nią ona sama, mająca za sprawą swej młodości użyczyć sił witalnych umierającemu Staremu Królowi. Z własnej woli poświęca się jednak, by władzę mógł przejąć Młody Król, w którym jest zakochana. To refleks biblijnej historii o królu Dawidzie i Abiszag, reszta pozostaje zaś fantazją librecisty Felixa Dörmanna. Wykonanie koncertowe tego dzieła otworzyło 8 lipca XVII Festiwal Muzyki Polskiej. Kraków w ogóle ma szczęście do pierwszej opery Karola Szymanowskiego. 14 maja 1964 odbyła się jej premiera w Operze Krakowskiej pod dyrekcją Kazimierza Korda i z udziałem fenomenalnej Teresy Gryboś oraz Romana Węgrzyna i Wiesława Ochmana.

 

Hagith,FMP 2

 

Artysta z tą samą obsadą dokonał nagrania radiowego, ale z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach. W ramach IX Festiwalu Muzyki Polskiej 13 lipca 1913 roku zaprezentowano jej wykonanie estradowe pod dyrekcją Bassema Akiki oraz z solistami: Uršką Arlič Gololičič, Tomaszem Kukiem i Andrzejem Lampertem, utrwalone i wydane następnie na płycie. Niestety, zapamiętałem z niego przede wszystkim ogłuszający zgiełk i hałas, z którego z trudem wyłaniali się śpiewacy, tak że trudno było ostatecznie ocenić poziom ich występu. Poza warszawską prapremierą w roku 1922, Hagith wystawiono jeszcze w 1962 roku w Operze Śląskiej pod dyrekcją Włodzimierza Ormickiego oraz w 2006 roku w Operze Wrocławskiej pod kierownictwem muzycznym Tomasza Szredera. Trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to utwór najlepiej napisany pod względem instrumentacji, która całkowicie lekceważy potrzeby i możliwości śpiewaków, a co wynikało niewątpliwie z niewielkich możliwości nabycia przez kompozytora odpowiedniego doświadczenia w zakresie muzyki scenicznej. Mamy bowiem do czynienia nie tyle z operą, co symfonią z partiami wokalnymi. Z niepokojem zatem szedłem na omawiany koncert do kościoła św. Katarzyny, którego akustyka niezbyt sprzyja muzyce późnoromantycznej.

 


 

Prowadzący go Maciej Tworek z zespołami orkiestry i chóru Filharmonii Śląskiej stonował do pewnego stopnia wspomniane niedostatki partytury, zadbawszy o większe zróżnicowanie dynamiczne, a ponadto, za cenę pomniejszenia wagi wpływów Richarda Straussa, skoncentrował się na ukazaniu zapowiedzi oryginalnego stylu kompozytorskiego Szymanowskiego, w tym z III Symfonii. Mimo to nadludzkiego wysiłku wymagało od całej obsady przebicie się przez orkiestrę, zwłaszcza że dźwięk uciekał poniekąd w głąb i towarzyszył mu pogłos, wskutek czego tekst pozostawał w większości niezrozumiały. Może należało zdecydować się na eksperyment umieszczenia solistów na chórze obok organów, rozbrzmiewających w momentach kulminacyjnych, albo w prezbiterium? Prawdopodobnie w pełni sprzyjającym temu dziełu miejscem prezentacji byłoby Wagnerowskie Bayreuth z głębokim kanałem, osłoniętym od strony widowni, a co za tym idzie z przytłumioną nieco orkiestrą.

 

Hagith,FMP 3

 

Niemniej dźwięczny, srebrzysty sopran Joanny Zawartko w tytułowej partii górował nad całą resztą, unosząc się płynną kantyleną, a jej śpiew ani przez moment nie sprawiał wrażenia wysilonego. Godnego siebie partnera znalazła w osobie Stanisława Napierały jako Młodego Króla, zwłaszcza w pełnym namiętności duecie. Jego jasny tenor również był w pełni słyszalny, a przy tym wzorowa dykcja tego młodego artysty sprawiała, że w znacznej mierze docierało do słuchaczy znaczenie śpiewanych przezeń słów. Warto śledzić jego dalszy rozwój, ponieważ omawiany występ każe spodziewać się kariery na dużą skalę. W ogóle młodość w tym przypadku przyniosła obiecujące rezultaty również w odniesieniu do niskich głosów, a więc Jakuba Borgiela w partii Arcykapłana i Patryka Wyborskiego jako Lekarza. Szczególnie ich unisonowy dwugłos odznaczał się przykuwającą uwagę siłą wyrazu. Wojciech Parchem w roli Starego Króla najwyraźniej starał się rozłożyć siły na potrzeby tej morderczej partii, zrazu je oszczędzając, by zmierzyć się z wymaganiami wielkiej sceny z Hagith, choć momentami dało się słyszeć, że głos w tej konfrontacji z orkiestrą trochę odmawia posłuszeństwa. W sumie obcowaliśmy z ogólnie lepszymi rezultatami w porównaniu z poprzednią interpretacją, ale wciąż nie były one w pełni zadowalające.

                                                                               Lesław Czapliński