Przegląd nowości

Lukrecja i Lilianna

Opublikowano: czwartek, 01, lipiec 2021 08:56

Oto dwie bohaterki wieczoru w Teatrze Stanisławowskim oddanym w ajencję Polskiej Operze Królewskiej. Czy Król Staś byłby zadowolony z tego dzieła zawierającego tyle szorstkich, dysonansowych brzmień? Gdyby jeszcze autorem muzyki był Purcell albo Haendel, ale Britten? A więc na początku lekkie zaskoczenie. W tym historycznym wnętrzu, które tak jak uszy słuchaczy, nawykło do poinformowanych rekonstrukcji i archaicznych strojów instrumentów, odbieramy naraz muzykę XX-wieku, świetnie przykrojoną do obowiązującego już modernizmu, ale daleko nie przystającą do baroku ani klasycyzmu. Jest tylko jeden moment, gdy po brutalnym akcie przemocy seksualnej następuje chwila niepohamowanego bólu, autentycznej rozpaczy.

 

Lucretia 1

 

Wtedy obój czy rożek angielski intonuje spokojną quasi barokową frazę muzyczną przy akompaniamencie przypominającym basso continuo. Widać brytyjski kompozytor, który starannie przestudiował też partytury Purcella, nie widział innego sposobu na odreagowanie okrucieństwa fizycznego i duchowego, jak sięgnięcie do wzorców sprzed 300 lat. Obserwowanie poszczególnych partii kameralnej orkiestry złożonej z pojedynczych obsad instrumentalnych było zresztą tutaj prawdziwą ucztą muzyczną.

 

Lucretia 2

 

Te ozdobne, ale i nerwowe interwencje harfy, do tego znakomita wymiana myśli muzycznych między kwintetem smyczkowym a dętym i jeszcze fortepian spełniający rolę klawesynu przy recytatywach śpiewaków. Wreszcie strona wokalna, w tym pojedyncza obsada wzorowanego na tragedii greckiej chóru męskiego (Sylwester Smulczyński) i żeńskiego (Aleksandra Klimczak). I jeszcze tercet trzech „100 procentowych” samców alfa (Collatinus – Sławomir Jurczak, Junius – Witold Żołądkiewicz i Tarquinius – Piotr Halicki). Trzy męskie, niskie głosy, każdy inny, ale dobrze słyszalny i poprawnie intonowany. Oczywiście nie można zapomnieć o tytułowej postaci Lukrecji, w oglądanej obsadzie kreowanej przez Dorotę Lachowicz.


I wreszcie to wszystko, cała skomplikowana tkanka muzyczna, która znalazła się pod niezawodną batutą Lilianny Krych. Można o wykonaniu opery Benjamina Brittena The Rape of Lucretia (Gwałt na Lukrecji)mówić w samych superlatywach. Dodajmy jeszcze wyraźnie podawany poetycki tekst angielski (z tłumaczeniem wyświetlanym nad sceną) co jest zasługą językowego konsultanta Seana Palmera, umuzycznionego aktora z Albionu zaprzyjaźnionego z Warszawą. Zachwyt nad stroną muzyczną nie powinien przesłaniać tego co jest w operze warstwą teatralno-wizualną.

 

Lucretia 3

 

Nowością był tutaj rzucany na tablicę transpondera ciągnący się nieprzerwanym strumieniem korowód odzianych w powłóczyste szaty młodych kobiet – tancerek, a może płaczek. Były też interesujące, a nie przypadkowe i nachalne slajdy rzucane na tył sceny. Wszystko zawdzięczamy integralnej wyobraźni i pomysłowości reżyserki, scenografki i autorki wizualizacji Kamili Siwińskiej.

 

Lucretia 4

 

Jej prosty performens plastyczny tworzenia z wąskich taśm swoistego kokonu w przestrzeni sceny, symbolizującego kobiecą rolę strażniczki domowego ogniska, był jednym z najpiękniejszych wizualnie efektów scenicznych. I jeszcze świecące się w ciemności niewielkie lampki – piłeczki rozjeżdżające się po scenie, co odpowiadało nocnym obrzędom pogańskim w Noc Świętojańską. Może trochę gorzej wypadły właściwie jednolite – nijakie kostiumy sceniczne Tomasza Armady, które w sumie sprawdziły się jedynie w dosyć realistycznie zasugerowanej scenie gwałtu. Ma więc Polska Opera Królewska prawdziwie współczesną perłę w repertuarze, która wybija się na prowadzenie jeśli idzie o artystyczną jakość. Dzieło, które jest zanurzone w przeszłości, ale zdecydowanie współczesne i niestety coraz bardziej aktualne w naszym poranionym katastrofami świecie.

                                                                              Joanna Tumiłowicz