Akademia Pana Kleksa w ujęciu dramaturgicznym Michała Buszewicza i wykonana przez zespół Teatru Żydowskiego nosi wszelkie cechy spektaklu dla dzieci, z piosenkami, tańcami i zabawami. Starsi widzowie odczytają być może czarne chmury rysujące się nad dziecięcą beztroską, wezmą na serio fakt, że bajka Jana Brzechwy była pisana podczas wojny, a sama Akademia w niektórych aspektach może się kojarzyć z domem dziecka prowadzonym przez Janusza Korczaka.
Upiornie brzmi zresztą w tym kontekście zdanie zaczerpnięte od samego autora: „Do sekretów Pana Kleksa dostać się można tylko przez komin". Podczas zabawy geograficznej polegającej na kopaniu piłki-globusa wszystkie trafienia są brane z listy pól bitewnych II wojny światowej, gdzie brał również udział żołnierz polski.
Przy końcu spektaklu dzieci dziwią się, gdzie się podział ich towarzysz zabawy o imieniu Aaron i tutaj żadna odpowiedź nie pada. Nie jest też jasne dlaczego Akademia kończy swe działania i Pan Kleks – niemal cudotwórca otoczony samymi przyjaciółmi – nie może temu zaradzić. Scena z nadmuchiwanym czarodziejską pompką jedzeniem, które nie wystarcza do zaspokojenia głodu nie znalazła tu specjalnego wybrzmienia. Są to jednak nieliczne niepokojące zdarzenia w przebiegu sztuki, która emanuje kolorem, swobodą, fantazją.
Są tutaj różne zagadkowe ciekawostki – np. bajkowa dziewczynka z zapałkami grana jest przez Wandę Siemaszko, chyba najstarszą aktorkę Teatru, zaś w roli (nagranej na wideo) Królewny Żabki pokazuje się widzom dyrektorka żydowskiej sceny Gołda Tencer. Te pomysły dodają smaku całej opowieści. Bardzo dobrze odbierany jest Piotr Siwek najwyższy aktor w zespole, któremu przypadła rola Kleksa (bo musi górować nad dziećmi), świetnie też zapisał się Jerzy Walczak w roli Szpaka Mateusza.
Fantazyjnie choć skromnie pomaga spektaklowi oprawa scenograficzna Anny Met, przejrzyste są układy taneczne Katarzyny Sikory. Kilka słów należy się muzyce Aleksandry Gryki. Jest ona stworzona w stylu współczesnego popu, hip-hopu czy rapu. Partie śpiewane są niewyrafinowane, operujące w obszarze jednego-dwóch dźwięków. Bardziej rozbudowany i rytmicznie akcentowany jest akompaniament.
Wspomnieć trzeba, że piosenki, a więc umuzycznione wierszyki Brzechwy o zwierzętach czy warzywach na targu nie mają nic wspólnego z cieszącymi się niegdyś dużą popularnością chwytliwymi i melodiami Andrzeja Korzyńskiego z filmu Akademia Pana Kleksa w reżyserii Krzysztofa Gradowskiego. Tylko w jednej scence aktor samodzielnie nuci jedną z tamtych melodii – Witajcie w naszej bajce. Tutaj właśnie dzieciństwo beztroskie spotyka się z bardziej świadomą dorosłością, co jest zasługą tego teatralnego pomysłu.
Joanna Tumiłowicz