W swoim poemacie symfonicznym o Zaratustrze op. 30. Programowe odniesienia do traktatu poetyckiego Friedricha Nietzschego, zawarte w paralelnych wobec niego tytułach poszczególnych ustępów, wolne są wszakże od dosłownej ilustracyjności. Poza, może dźwiękową eksplozją Wschodu Słońca, dodatkowo rozsławioną za sprawą wykorzystania przez Stanleya Kubricka w jego filmie 2001: Odyseja kosmiczna. Na początku wszakże zabrzmiały Wariacje na temat Haydna op. 56a Johannesa Brahmsa.
Jak przystało na autora Uwertury akademickiej, również w nich dają znać o sobie znamiona akademizmu. Wnosi je już na samym początku chorałowe unisono hymnu św. Antoniego, za czasów Brahmsa przypisywane właśnie Josephowi Haydnowi. Po ośmiu przetworzeniach utrzymanych w różnym tempie kończą jego repryzą i uroczystą kodą, podczas gdy Straussowski poemat wybrzmiewa delikatnymi figuracjami pikulin, fletów i skrzypiec.
Aliści podniosły akademizm Wariacji na piątkowym koncercie Filharmonii Krakowskiej jakby przeniknął do wykonania Tako rzecze Zaratustra. Krakowskich Filharmoników 11 czerwca poprowadził białoruski kapelmistrz fińskiego pochodzenia Alaksandar Chumała. Odkąd, jako pierwszy z tą właśnie orkiestrą ukazał wielkość IV Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego, z uwagą śledzę rozwój tego artysty (może właśnie jemu należałoby zaoferować objęcie wakującego stanowiska dyrektora i pierwszego dyrygenta?).
Dysponując czytelną techniką manualną w pełni panuje nad rozbudowanym aparatem wykonawczym ze zwielokrotnioną obsadą poszczególnych sekcji instrumentów. Nie forsuje przy tym nadmiernie dynamiki, nawet w tutti brzmienie nie przybiera znamiona zgiełkliwości, zachowując pełne nasycenie dźwięków.
Egzekwuje precyzję gry, w tym odpowiednią artykulację tremoli oraz efektów skaczącego smyczka (we wstępie do Wschodu Słońca i po nim zwłaszcza w odniesieniu do kontrabasów). Dba o właściwą muzyce tego kompozytora kolorystykę. Gęstą fakturę przeciwstawia fragmentom bardziej subtelnej, kameralnej natury, z solami skrzypiec i altówki.
W całości zabrakło mi jednak szerszego oddechu, gestu modelującego rozleglejsze segmenty kompozycji miast zbytniego koncentrowania się na detalach. Płynniejszego zarysowania ogólnej linii narracyjnej,co zapewniłoby większą spójność dramaturgiczną, z czego przedsmakiem mieliśmy do czynienia z ujętą z większym rozmachem Pieśnią taneczną. W sumie można mówić o udanym powrocie do życia koncertowego, pod warunkiem pomyślnego przejścia pomiaru pulsu – tak ważnego przecież w muzyce – przy wejściu do budynku.
Lesław Czapliński