Przegląd nowości

„Jaskółka” Pucciniego w Operze Śląskiej w Bytomiu

Opublikowano: wtorek, 01, czerwiec 2021 22:14

Dyrektor Łukasz Goik rozpoczął działalność parę lat temu niezwykle ambitnie, wystawiając z sukcesem arcydzieło Verdiego „Moc przeznaczenia” od dawna nie goszczące na polskich scenach, bo bardzo trudne w realizacji. Teraz sięgnął po „Jaskółkę” („La rondine”) Pucciniego, która od prapremiery w Monte Carlo w 1917 roku nie miała szczęścia i ku zmartwieniu kompozytora nie rozwinęła wysokich lotów. Winne jest libretto, nieco wtórne, bo powtarzające motywy z „Traviaty” Verdiego, „Zemsty nietoperza” Straussa, a także „Cyganerii” samego Pucciniego.

 

La rondine 1

 

Muzyka jest jednak piękna, niewiele ustępująca najsłynniejszym arcydziełom mistrza. Bardzo melodyjna i wzruszająca. Pomysł sięgania po nowe na polskich scenach tytuły jest przedni (w planach znajduje się „Luisa Miller” Verdiego), a poziom realizacji zasługuje na najwyższe uznanie. Ta premiera ma szansę tchnąć nowe życie w „Jaskółkę”, jeśli zainteresuje inne teatry europejskie. Warto zaprosić dyrektorów, impresariów oraz zagranicznych krytyków muzycznych.

 

La rondine 2

 

Najsilniejsze atuty premierowego przedstawienia były dwa: odtwórczyni partii tytułowej i dyrygent. Magda Iwony Sobotki to postać pełnowymiarowa psychologicznie i poruszająca emocje widza. Wiarygodna. A głos wręcz olśniewa pełnią szlachetnej i bogatej barwy, swobodą emisji na każdym poziomie dynamicznym od eterycznego pianissima do godnych Toski fraz forte i fortissimo. Interpretacja muzyczna jest wyrafinowana, pełna niuansów, doskonale spajająca muzykę z tekstem. Zaledwie 25-letni dyrygent z Ukrainy, Yaroslav Shemet, to dla mnie objawienie. Słyszałem uprzednio tylko jeden koncert pod jego batutą z Orkiestrą Filharmonii Śląskiej na Festiwalu Wieniawskiego w Szczawnie Zdroju jesienią 2020 roku i było to wykonanie świetne. Teraz okazuje się, że młody maestro ma nerw operowy.

 


 

Doskonale współpracował ze śpiewakami, w pełni panował nad orkiestrą, a z muzyki wydobył cały jej czar, z wyczuciem uwypuklając kluczowe frazy, co wręcz unosiło słuchacza w niebiańskie sfery twórczej wyobrażni Pucciniego. Nie chcę się bawić w proroka, więc nie będę wróżyć, ale predyspozycje do światowej kariery wyczuwam. Obdarzony głosem tenorowym o ciekawej, łatwo rozpoznawalnej barwie: ciemnej i zarazem pełnej blasku, Andrzej Lampert, był idealnym wyborem do partii młodego poety Ruggera, bo i wygląda świetnie.

 

La rondine 3

 

Nieco mnie jednak wokalnie rozczarował. Jego głos, który pamiętam z cudownych interpretacji Nemorina i Romea, wydawał się zmęczony. A partię Ruggera wzbogacono (to słuszna decyzja dyrektora lub kierownika muzycznego) o pieśń Pucciniego „Parigi! e la citta dei desideri”, dzięki czemu bohater ma do zaśpiewania prawdziwy muzyczny przebój w I akcie, w którym Puccini o dziwo nie przewidział dla niego żadnej arii.

 

La rondine 4

 

 

Pierwszy na ten pomysł wpadł Antonio Pappano w słynnym nagraniu „La rondine” z 1996 roku z Roberto Alagna i Angelą Gheorghiu. Z pozostałych, dość licznych solistów, wszystkich na dobrym poziomie, wyróżniała się Ewelina Szybilska o głosie typowej subretki w roli nomen omen subretki, czyli pokojówki, bardzo urokliwa scenicznie. Inscenizacja jest uwspółcześniona, ale bez przesady. Reżyseria sprawna (Bruno Berger-Gorski), scenografia prosta, o wyrazistej symbolice, trafnie określająca miejsca akcji: salon Magdy, wesoły i tłumnie uczęszczany lokal w centrum Paryża, domek na Lazurowym Wybrzeżu (Helge Ullmann), kostiumy stylowe, sugerujące lata 20-teXX wieku (Francoise Raybaud). Chór i orkiestra na wysokim poziomie. Czegóż chcieć więcej? Spektakl wart podróży.

                                                                               Piotr Nędzyński