Przegląd nowości

Antyczna tragedia w sukniach z domu mody

Opublikowano: poniedziałek, 07, czerwiec 2021 07:00

Tragedię muzyczną w I akcie Ryszarda Straussa wg. Sofoklesa z librettem Hugo von Hofmannsthala wystawia się niezwykle rzadko. Jej polska prapremiera odbyła się w Teatrze Wielkim w Warszawie w roku 1971 w reżyserii Aleksandra Bardiniego, scenografii Andrzeja Majewskiego pod kierownictwem muzycznym Jana Krenza. Było to przedstawienie wspaniałe, eksponujące niezapomniane kreacje Krystyny Szostek-Radkowej (Klitemnestra) Hanny Rumowskiej (Elektra), Andrzeja Hiolskiego (Orestes) i Hanny Lisowskiej (Chryzotemis).

 

Małgorzata Komorowska napisała o tym ze smutkiem : „W owym ekspresjonistycznym dramacie nie ma arii ani baletu – nie ma niczego, co mogłoby przyciągnąć bywalca Teatru Wielkiego tamtych lat. Rzedniejącej widowni starcza zaledwie na sześć spektakli”. Tak zresztą jest do dzisiaj kiedy Manon Lescaut rozgrywa się w metrze, Halka w knajpie, Borys Godunow w studio telewizyjnym, Zamek Sinobrodego w windzie, a Traviata nad basenem.

 

Podobnie jest z Elektrą wyprodukowaną przed rokiem przez Festiwal w Salzburgu, a zaprezentowaną w TVP Kultura w ubiegły wtorek. Tutaj ta antyczna tragedia o śmiercionośnej córce króla Agamemnona rozgrywa się nie w pałacu w Mykenach, a we współczesnej łaźni z prysznicami, brodzikiem, wnoszonymi i zabieranymi potem manekinami. Bohaterowie ciągle palą papierosy (których – na Boga – w antyku jeszcze nie było), panie odziane są w szałowe kreacje z najdroższych domów mody. Orestes nosi robiony na drutach sweter z motywami tyrolskimi pewnie dlatego, że Salzburg położony jest w górach.

 

Szereg rozwiązań reżyserskich potęguje patos i ekspresję przeżyć poszczególnych bohaterów mimo, że trudno sobie w naszych czasach wyobrazić podobne tragedie. Nie ma przecież wojen trojańskich, nie uśmierca się królów (bo jest ich do prawdy niewielu), a egzekucji nie dokonuje się toporem, który na scenie w Salzburgu nie zakopano, a ukryto w ławce, pod którą leżąc wydobywa go Elektra.

 

Z uznaniem śledziłem szereg rozwiązań scenicznych świadczących o talencie, fantazji, wyobraźni i odwadze Krzysztofa Warlikowskiego, któremu powierzono reżyserię tego przedstawienia. Artysta ten, mimo że jest twórcą szeregu kontrowersyjnych dokonań zrobił w Europie – a może właśnie dlatego – oszałamiającą karierę. Towarzysząca mu zawsze jako scenograf Małgorzata Szczęśniak jest również artystką wybitną, mimo obsesji tych pryszniców łazienkowych.


Ich pełne inwencji działania inscenizacyjne związane z czasem i miejscem akcji niczego niestety nie odkrywają. Przekształcają jedynie oryginał dzieła w kierunku pseudo mody na współczesność. Komplikuje sprawę, że czynią to z talentem i wyobraźnią. Gdyby użyli tego do pogłębienia działań bohaterów w klimacie antyku, z wypracowaniem realiów epoki a tylko ewentualnych odniesień do czasów w których żyjemy, uznania i pochwał nie byłoby końca.

 

Obsadę tego przedsięwzięcia Krzysztof Warlikowski skompletował po mistrzowsku. Należy dobrze zapamiętać nazwisko sopranu dramatycznego Austine Stundyte, urodziwej śpiewaczki litewskiej. Od kilkunastu lat śpiewa w całej Europie z najlepszymi dyrygentami i u najwybitniejszych reżyserów. U Warlikowskiego jako Elektra stworzyła kreację wstrząsającą, trudną do rozróżnienia co jest w niej doskonalsze; śpiew, gra aktorska, czy aparycja sceniczna. To samo można powiedzieć o Klitemnestrze w interpretacji Tanji Ariane Baumgartner, młodej mezzosopranistce świeżo po sukcesie w partii Ortrudy w Hamburgu i po brawurowym debiucie u Warlikowskiego.

 

Jako Chryzotemis zaprezentowała się piękna Ormianka Asmik Grigorian wykształcona w Wilnie, a od kilku lat występująca na różnych scenach europejskich. Talent, głos i osobowość odziedziczyła po Irenie Milkeviciute (matka) i wybitnym tenorze Geghamie Grigorianie (ojciec).

 

Tę fantastyczną obsadę uzupełniał jako Orestes australijski bas-baryton Darek Welton, coraz bardziej znany i ceniony śpiewak wagnerowski. Dysponuje pięknym głosem, dojrzałym aktorstwem, różnorodnym repertuarem, także koncertowym i stanowi duże zagrożenie dla kariery naszego Tomasza Koniecznego.

Ponad stuosobowym składem orkiestry Opery Wiedeńskiej dyrygował Franz Welser-Möst, austriacki kapelmistrz z licznymi dokonaniami w Londynie, Zurychu, Atlancie, Bostonie, Nowym Jorku, Cleveland i Wiedniu. Poprowadził straussowski spektakl znakomicie, po mistrzowsku wywarzając proporcję brzmieniowe i fascynująco interpretując tę piękną, ale niełatwą partyturę.

 

Rozpisałem się o tym wszystkim, aby uwypuklić – niezależnie od poczynionych uwag – jak wybitną pozycję posiada Krzysztof Warlikowski w międzynarodowych gremiach operowych. Będziemy z tego jeszcze bardziej dumni, jeśli zaprzestanie kombinować z kostiumami oraz czasem i miejscem akcji inscenizowanych spektakli.

                                                                          Sławomir Pietras