Przegląd nowości

Stramerowie z Tarnowa

Opublikowano: czwartek, 27, maj 2021 09:29

Czy ucieczka Stramerów na Wschód uratowała ich życie? Przedstawienie zrealizowane na kanwie powieści Mikołaja Łozińskiego nie podaje jasnego zakończenia. Rozstajemy się z tą rodziną podczas symbolicznego śpiewania na kilka głosów popularnej niegdyś piosenki Marty Mirskiej Rozstanie z morzem ze słowami Zachodni wiatr spienione goni fale. Jednak sceniczna opowieść nie dosięga lat 50., czyli czasów powstania tej piosenki. To jedynie odniesienie do marzenia mieszkającej w Tarnowie Rywki, aby kiedyś znaleźć się z mężem nad morzem i pochodzić po plaży.

 

Stramerowie 1

 

Jest więc tutaj również symboliczna scena, w której Rywka wysypuje piasek z butów. Adaptacja sceniczna dokonana przez Marcina Hycnara, także reżysera widowiska, pokazuje losy rodziny w nieco krzywym zwierciadle, wydarzenia są nierzadko celowo przesadzone, groteskowo wyolbrzymione, jak w kabarecie, aby ich sens mocniej zaakcentować. Inną cechą spektaklu jest szczodre przełożenie literatury, aby więcej się działo w spektaklu dyplomowym dla młodych aktorów.

 

Stramerowie 2

 

Tworzą oni krok po kroku osobny świat, który wypełniają  swoją pracą, zaangażowaniem, wysiłkiem, rozmaitymi talentami, które spektakl wykorzystuje. Zmiany dokonują się w wyniku ciągłego przestawiania rekwizytów i mebli na scenie (scenografia Julii Skrzyneckiej), szybko i sprawnie przenosimy się z miejsca na miejsce, z roku w kolejny, chociaż mieszkanie Stramerów w Tarnowie, to wciąż ta sama dwuizbowa klitka. Sposób uscenicznienia powieści wyciąga jednak spektakl do prawie 5 godzin, co może się wydawać przesadą.


Kolejne zdarzenia są relacjonowane na dwa sposoby, np. kwestia podawana przez narratora jest następnie ukazywana w wersji scenicznej. Takie powtórki w stylu telewizyjnych reality, gdzie każe zdarzenie musi być następnie komentowane, bo część słuchaczy jeszcze nie wie o co chodzi. Może jednak jest to efekt pandemii, uśpienia zajęć w artystycznej uczelni, przeniesienia aktorskich warsztatów do domu i kontaktowania się z mentorami za pośrednictwem sieci.

 

Stramerowie 3

 

Teraz przy stopniowym znoszeniu obostrzeń i zakazów teatr wylewa się ze sceny szerokim strumieniem, jakby chciał nadrobić stracony czas. Prawda, że spektakl mógłby być krótszy, chociaż aktorzy wypowiadają na początku swe kwestie z szybkością karabinu maszynowego. W drugim i trzecim akcie tempo jednak słabnie, choć właśnie tu narasta groza zbliżającej się zagłady. Poznajemy jednak lepiej aktorskie osobowości, sprawność fizyczną, talenty muzyczne, gibkość ruchową, a przede wszystkim pamięć w podawaniu tasiemcowych tekstów.

 

Stramerowie 4

 

Kto umie grać na jakimś instrumencie jest zatrudniony w klezmerskiej orkiestrze, czasem da kilka dźwięków na klarnecie, albo na harmoszce przygrywa śpiewającej chłopce. Uroczo też śpiewa się przy akompaniamencie elektrycznych dzwonków (Kalimby?). Przygotowanie wokalne śpiewających wykonawców nie budzi żadnych wątpliwości, ani przy popisowej piosence finałowej (chórek nie obejmuje wszystkich) ani wcześniej, gdy młody aktor intonuje Pierwszą Brygadę. W tle pojawia się także, jednak tylko instrumentalnie, motyw popularnego przeboju 20-lecia Tylko we Lwowie. Muzyka w spektaklu w ogóle to dobra robota Mateusza Dębskiego.

 


 

Czasem któraś osoba odezwie się w jidysz, ale rzecz jest o obywatelach pochodzenia żydowskiego z wyraźnie polską tożsamością. Autor powieści Stramer zwierzył się nawet , że nazwisko w tytule książki należało do jego dziadka... My jednak pozostajemy w objęciach magii teatru, bardzo młodego wykonawstwa, które kipi energią i ufnością. Na początku trudno się zorientować, kto gra role rodziców Natana i Rywki, a kto szóstki dzieci. „Starsi" nie są wcale ucharakteryzowani, „młodsi" też nie.

 

Stramerowie 5

 

Kostiumy projektu Mateusza Karolczuka także nie poddają się działaniu czasu. Gdy rodzina siada przy wspólnym stole wtedy komentarz narratora pomaga rozróżnić poszczególne osoby. Lata mijają, młodzież dojrzewa, ale wykonawcy się nie zmieniają.

 

Stramerowie 6

 

30-letnia przemiana nie czyni żadnego wizualnego uszczerbku i znów od narratora, którym jest jedna z osób grających rolę syna lub córki, dowiadujemy się, że w domu nastąpiły zmiany, bo w jednym łóżku może już spać jedna osoba, gdyż brat się wyprowadził z domu. Ta skomplikowana tkanka wielodzietnej rodziny mimo wszystko w tym przedstawieniu się nie rozsypuje. Nawet ci, co wyjechali żyją w pamięci albo wyobraźni wszystkich pozostałych. Mówi się o nich, obdarza miłością na odległość, a gdy z komentarza wynika, że dziecko – wnuczek – umiera, z oczu toczą się prawdziwe łzy. Takie jest przedstawienie dyplomowe młodych aktorów w Teatrze Collegium Nobilium, które oficjalną premierę ma mieć w lipcu. 

                                                                   Joanna Tumiłowicz