Przegląd nowości

Kult chałtury z Jasnej Góry

Opublikowano: poniedziałek, 17, maj 2021 06:47

W wieczornym programie telewizji Polsat w dniu 3 maja mieliśmy przykład wyjątkowego kitu artystycznego pod pretekstem obchodów rocznic Światowych Dni Młodzieży, podpisania Konstytucji z 1791 roku, Trzeciego Powstania Śląskiego, a przede wszystkim święta Najświętszej Marii Panny Królowej Polski oraz „podziękowania i prośby o dalszą opiekę Maryi nad nami w czasach pandemii coronawirusa”. Wielowiekowy kult maryjny zaowocował w sztuce ponad tysiącem utworów o tej tematyce z różnych epok. Nie po to wszakże, aby artyści zastępując dewotki i dziadów proszalnych, wyśpiewywali przez mikrofony standardy kościelne typu Z dawna Polski tyś królowo…, Czarna Madonna, Gwiazdo śliczna, wspaniała, Chwalcie łąki umajone, Po górach, dolinach, Serdeczna Matko i Abba Ojcze.

 

Przed zdziesiątkowaną przez pandemię publicznością przewinęła się parada piosenkarzy, śpiewających repertuar przeznaczony dla pobożnych parafian. Zasugerowali tym, że dla nich opieka Niepokalanej powinna oznaczać szybkie przywrócenie tras koncertowych, festiwali muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, a nie zniekształcone wychwalanie Maryi repertuarem z coniedzielnych mszy świętych, co rozmodlony lud boży pilnie wykonuje przy akompaniamencie miejscowych organistów. 

 

Między innymi wystąpiła jak zawsze pobożna i ciągle żwawo wyglądająca Eleni, a następnie o wiele młodsza Cleo, która jako jurorka programu The Voice Kids (dlaczego nie po polsku, „Dziecięce głosy”), która co tydzień osładza swymi ocenami produkcję przyszłych gwiazd show biznesu. Na trzeciomajową jasnogórską okazję założyła strój quasi narodowy, będący połączeniem krakowskiego Lajkonika z szatą Wandy, co nie chciała Niemca.

 

W tym piosenkarskim dziękczynieniu wzięła również udział Stanisława Celińska, śpiewając – jak z wieku i pozycji artystycznej przystało – na siedząco. Zupełnie nie wiedzieć czemu do tego grona trafił skądinąd charyzmatyczny Sebastian Karpiel-Bułecka ze swą kapelą góralską. Ale wypadł blado, bo śpiewał – nie wiedzieć czemu – Po górach dolinach. Prestiż prawdziwej sztuki wokalnej uratował tenor Andrzej Lampert, ale zapewne nie dlatego, że jest śpiewakiem operowym i to co raz bardziej wybitnym, ale ponieważ początki swej kariery odbywał właśnie w gronie piosenkarzy. Jego wykonanie O Dio, tu sei il mio Dio szczególnie trafnie zabrzmiało w klimacie Jasnogórskiego Sanktuarium.

 


 

Niczym zgoła nie tłumaczył się stojący na estradzie chór zespołu „Śląsk” w paradnych kostiumach regionalnych, pomrukujący tylko czasem pobożne refreny. W finale jego solistka (nie zdążyłem zapamiętać nazwiska, bo lista płac przeleciała przez ekran szybciej niż Archanioł Gabriel ze Zwiastowaniem) pięknym głosem zaśpiewała pieśń, której tytułu z tego samego powodu też już nie pomnę.

 

Nad rozbrykaną i nierytmicznie podrygującą dzieciarnią pod przewodnictwem leciwego gitarzysty nie będę się natrząsał, zwłaszcza że podobała mi się piosenka Święty uśmiechnięty, choć nie bardzo pasowała do całości programu. Jego autorzy znali zapewne teatralne porzekadło, że „dziecko i pies na scenie, to murowane powodzenie”. Tego drugiego na szczęście nie było, bo to jednak kościół… W jego klimacie nie zupełnie mieściła się sztuka wokalna (jeśli można to tak nazwać) Krzysztofa Cugowskiego. Jeśli jeszcze jako tako wypadły oklepane „Chwalcie łąki umajone”, to już Ave Maryja podobna do Gounoda wykrzyczana przez Cugowskiego na chórze w drugiej części, porysowała jasnogórskie witraże i kryształowe żyrandole. U występujących mężczyzn przeważały brody i wąsy zakrywające ich uduchowione oblicza. Nawet przemawiający Ojciec Samuel Pacholski, nowy przeor Paulinów demonstrował kilkudniowy zarost.

 

Kierownikiem muzycznym koncertu był Marcin Pośpieszalski, o którym w komentarzu napisano, że jest wybitnym kompozytorem. Zadumałem się. Kim że są – także związani w różny sposób z Jasną Górą – Wojciech Kilar, Krzysztof Penderecki, Mikołaj Górecki, nie mówiąc już o Szymanowskim, Moniuszce i Chopinie. Całość prowadził, przeplatając to wymyślnymi komentarzami Krzysztof Ibisz. Miny jakie przy tym robił sugerowały, że usiłuje przed obrazem Częstochowskiej zawalczyć dla siebie o beatyfikację jeszcze za życia. 

 

Sugeruję, aby w przyszłych tego rodzaju przedsięwzięciach sięgać do olbrzymiego, wspaniałego i niewyeksploatowanego muzycznego repertuaru kultu maryjnego. Natomiast w dziedzinie wykonawstwa powinno się raczej zapraszać wybitnych polskich śpiewaków i wirtuozów instrumentalnych, a nie przedstawicieli nachalnie wypromowanej chałtury.

 

Jak by tego było jeszcze mało, na końcu z taśmy zabrzmiał głos Krzysztofa Krawczyka. Na ekranie zamiast Matki Boskiej pojawił się jego własny konterfekt. Wielu uważa, że to przykre dla Zenka Martyniuka, któremu z okazji 3 Maja też się przecież coś od Jasnej Góry należało!

                                                                                      Sławomir Pietras