Pomysł, aby opowiastkę o kulinarnych zamiłowaniach Gioacchino Rossiniego ubrać w przegląd jego utworów z pewnością był bardzo dobry. Przygotowanie muzyczne reżyserki Natalii Babińskiej pozwoliło jej zgrabnie połączyć fragmenty wokalne, które wzięli na swoje barki artyści Opery na Zamku w Szczecinie. Połączenie tych wszystkich aryjek, duetów i ansambli z dialogami w języku polskim było jednak chyba ponad siły autorki przedsięwzięcia.
Istnieje powiedzenie, że jak nie może być mądrze, to niech chociaż będzie zabawnie, ale ono też się tutaj słabo sprawdziło. Była pewnie szansa, aby wszystkie śpiewy podawać w tłumaczeniu na polski, co dowiodłoby, że teksty wypowiadane przez wykonawców są równie banalne i infantylne, co te belcantowe, jednak o tym nie pomyślano. Wyszło więc, jak wyszło.
Artyści starali się ogromnie, by nadać kreowanym postaciom jakiś cień realiów, żalili się np. że w teatrze nie są obsadzani w rolach, do których się nadają. Narzekali, iż tracą głosy, bądź też zamęczali słuchaczy swoimi problemami małżeńskimi. A Rossini? O nim nie dowiedzieliśmy się prawie niczego, choć Tomasz Rak dysponujący znakomitą techniką wokalną i sporym talentem aktorskim ruszał się jak w ukropie. Reżyserka kazała mu kroić pora, cukinię, piec kaczkę w brytfannie, mieszać w garnkach i nalewać na talerze, ale wszystko było jakieś sztuczne i wymuszone, bezładne i chaotyczne. Koniec końców to on śpiewał najlepiej z całego towarzystwa, choć bez szczególnego wdzięku. Artysta jest ostatnio rozrywany w krajowych, pandemicznych inscenizacjach, gdyż dzień po dniu pojawił się także na Gali Mozart Night organizowanej przez Warszawską Operę Kameralną m.in. w roli Leporella.
Wyrazy uznania. Szymon Rona wziął na swe barki tenorowe ekwilibrystyki Rossiniego, co dawało pojęcie o skali trudności. Swobodę uzyskał dopiero, gdy w duecie z barytonem Tomaszem Łuczakiem wykonywał Duet Kotów. Jedynym z udanych żartów w tym przedstawieniu było to, że po zjedzeniu ciastka upieczonego przez kompozytora głosy delikwentów przechodziły kocią metamorfozę. Fakt, że zdradzany mąż ma pod cylindrem rogi, a potem występuje w roli diabła – też z rogami i jeszcze śpiewa La Calunnia – arię o plotce, już taki śmieszny nie był.
Scena z diabłem pod względem wyrafinowania teatralnego mogła z powodzeniem służyć jakimś amatorskim jasełkom z marionetkami. Towarzysząca „rogaczowi" zdradzana żona – Victoria Vatutina – operowała głosem nadmiernie rozwibrowanym, wcale nieodpowiednim do wieku tej śpiewaczki. Wreszcie Primadonna w osobie Lucyny Boguszewskiej także swoje nadmiernie krzykliwe słowa w dialogach mówionych łączyła z dosyć ostrą emisją w śpiewie.
Całość przedstawienia odbywała się z towarzyszeniem fortepianu, ale pozwolono też ukazać swoje produkcje orkiestrze emitując jej nagranie Uwertury do Cyrulika Sewilskiego pod kierunkiem Jerzego Wołosiuka. Uciążliwa była cała część foniczna przedstawienia – wadliwe nagranie (fortepian infantylny w tembrze, a głosy zbyt jazgotliwe – zbierane prawdopodobnie z mikroportów). Ciekawą scenografię w formie plastrów miodu zaprojektowała Martyna Kander. Radosny i żywiołowy finałowy kwintet z Cyrulika zamykał to ponadgodzinne przedstawienie pt Tajemnice kuchni mistrza Rossiniego. Dobra muzyka, ale Cyrulik oryginalny jednak byłby dużo bardziej zabawny.
Joanna Tumiłowicz