W przeciwieństwie do bogatej Polski, w której żaden z teatrów (poza Wielkim, ale to ze względu na osobę dyrektora Mariusza Trelińskiego i jego inscenizacje, a niegdyś Operą Wrocławską za dyrekcji Ewy Michnik) nie zniży się do rozkładającej koszty koprodukcji. Za to „biedni“ Katalończycy nie gardzą przejęciem nieco „przechodzonego“ już spektaklu z Londynu, po drodze zatrzymującego się w Mnichowie, Wiedniu i Monte Carlo. I tak na reprezentacyjnej scenie Gran Teatre del Liceu 27 marca odbyła się premiera Verdiowskiego Otella (na tej samej scenie 6 lutego 2016 oglądałem swego czasu ujęcie tego wątku przez Rossiniego, z alternatywnym zakończeniem z happy endem).
Inaczej niż w sąsiedniej Hiszpanii, w Barcelonie, stolicy Republiki Katalonii, spektakle odbywają się z udziałem publiczności. W tytułowej roli wystąpił Gregory Kunde (kreował on zarazem tego samego bohatera w wersji Rossiniego przed pięciu laty), którego zapamiętałem z przedstawienia sprzed laty oryginalnej, carskiej jeszcze wersji Życia za cara Michaiła Glinki, w przeciwieństwie do radzieckiej, zatytułowanej Iwan Susanin, zawierającej w tenorowej partii Sobinina utrzymaną we włoskim stylu kawatynę z dźwiękami wielokrotnie szybującymi w rejony oktawy dwukreślnej.
Odtąd z zainteresowaniem śledziłem karierę tego śpiewaka, choć nigdy już nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak za pierwszym razem. Tak było do omawianego występu w Barcelonie. W jego wykonaniu imponująco zabrzmiała już inwokacja Esultate! L'orgoglio musulmano sepolto è in mar na wejście tytułowego bohatera, wymagająca mocnego i pełnego blasku tembru prawdziwie dramatycznej odmiany tego rodzaju głosu. Z kolei w wielkim i przejmującym monologu człowieka, któremu właśnie rozpadł się cały dotychczasowy świat Dio! mi potevi scagliar tutti i mali z trzeciego aktu, z równym powodzeniem brzmiały ustępy wymagające rozległego diapazonu i wyrazistej dynamiki, jak i te oczekujące bardziej subtelnej palety środków wyrazu. A więc odcinki śpiewane mezza voce, a także falsetem dla oddania targających postacią wątpliwości.
Tu się liczy nie tylko sam materiał głosowy i jego uroda, ale przede wszystkim muzykalność i wrażliwość, a co za tym idzie umiejętność posługiwania się nim dla wyrażenia całej gamy uczuć, od niepewności do niepowstrzymanej furii zazdrości. Godną siebie partnerkę znalazł w osobie bułgarskiego sopranu Krassimiry Stojanowej jako Desdemony. Autentycznym pięknem odznaczał się w ich interpretacji wielki duet miłosny Già nella notte densa s'estingue ogni clamor na zakończenie pierwszego aktu.
Głos artystki urzeka krystalicznie czystym i wyrównanym brzmieniem, a jej śpiew ani przez moment nie wykazuje najmniejszych nawet oznak wysiłku. Jagonowi w ujęciu Carlosa Álvareza najwyraźniej nie dostawało demoniczności. Także w słynnym Credo w Boga okrutnego jako on, nie występującym w Szekspirowskim pierwowzorze, ale dopisanym przez Arriga Boito, w którym wyznaje swą nienawiść do świata, choć interesującym może byłoby ukazanie pobudek jego działania jako osoby głęboko zranionej niesprawiedliwym pominięciem przy awansie.
Gustavo Dudamel (właśnie został dyrektorem artystycznym Opery Paryskiej), jak na mój gust, za mało poszalał w wielkich scenach zespołowych, chociażby w otwierającej operę morskiej nawałnicy (podczas mediolańskiej prapremiery sam kompozytor obsługiwał maszynę imitującą wichurę). Nie starał się wychodzić przed śpiewaków, zadowalając się towarzyszeniem im ze znacznym wyczuciem, choć w tym późnym dziele Verdiego czynnik symfoniczny odgrywa istotną rolę w przebiegu jego dramaturgii. Inscenizacja niemieckiej reżyserki Amélie Niermeyer przenosi akcję w umownie współczesne czasy, na co niezbyt nachalnie zdają się wskazywać dekoracje i kostiumy. Jedynie spotkanie Desdemony i Kasja w otoczeniu świty w drugim akcie, niczym Ogrody Semiramidy w niegdysiejszym wystawieniu przez Waldemara Zawodzińskiego Nabuchodonozora w Operze Krakowskiej, nabrało cech sceny pasterskiej z nieco orgiastycznym podtekstem, wykraczającej poza realia głównej akcji. Dla polskich czytelników interesującym może być, że artystka już w niedalekiej przyszłości planuje zmierzyć się z Moniuszkowską Halką.
Lesław Czapliński