Przegląd nowości

Wielkanoc w Kotlinie Kłodzkiej

Opublikowano: poniedziałek, 12, kwiecień 2021 07:04

Tegoroczną Wielkanoc postanowiłem spędzić w Polanicy-Zdroju. Równo rok temu rozstaliśmy się tutaj na zawsze z Danutą Balicką-Satanowską, wybitną, charyzmatyczną aktorką, dla mnie przede wszystkim żoną mojego mistrza Roberta Satanowskiego, a jeszcze bardziej od młodości wierną przyjaciółką i inspiratorką wielu moich poczynań. Błądząc teraz alejami tutejszych parków i gęstwin pobliskich lasów, w mej chorej wyobraźni wyzierają niektóre kreacje Balickiej, zwłaszcza te z czasów poznańskich: Bazylisa, Słowa Boże, Lady Makbeth, Kleopatra, Szalona Julka a z wrocławskich Szambelanowa, Tytania, hrabina Kotłubaj, Klimina

 

We Wrocławiu – o czym by wiele pisać – nie była już tak szczęśliwa. A tutaj w Polanicy od przeszło 20 lat albo ja u niej, albo Ona u mnie w Konradowie pielęgnowaliśmy naszą przyjaźń, wspominając minione czasy. Często wypominała mi, że namówiłem ją do osiedlenia się na stare lata w Kotlinie Kłodzkiej, z czego coraz bardziej – o czym by wiele mówić – była niezadowolona.

 

Rok temu jej prochy złożyliśmy obok grobu Teresy Kujawy i Franciszka Knapika na wrocławskim Cmentarzu Osobowickim. Po wielu życiowych zawirowaniach znalazło się obok niej miejsce, aby przenieść tam szczątki Roberta Satanowskiego (z cmentarza na Psim Polu) i utalentowanego, urodziwego syna Grzesia, wcześnie zmarłego i spoczywającego gdzieś w Dortmundzie.

 

Zobowiązuje do tego prawie 30-letnie wspólne życie Satanowskich, podczas którego dokonali niezliczonej ilości ewenementów artystycznych, przeżyli mnóstwo szczęśliwych chwil i zdziałali wiele dobrego. Będziemy zawsze o tym pamiętać, jako najbliżsi ich przyjaciele. Ale wszystko zależy od Jerzego Satanowskiego, syna Roberta z pierwszego małżeństwa, wybitnego kompozytora, jedynego spadkobiercy Danuty i ostatniego potomka rodziny, noszącego to nazwisko.

 

Polanica nie jest aż tak starym kurortem, jak pobliskie Duszniki (dawniej Bad Reinerz), pamiętające wizyty młodego Fryderyka Chopina. Albo jak mój Lądek, któremu – jak głosi legenda – dał początek żwawy pastuszek, który przepędzając owce wpadł do bagnistego stawu i wykąpał się w nadzwyczaj ciepłej wodzie. Po wyjściu na brzeg spostrzegł, że natychmiast zniknął trapiący go trądzik młodzieńczy. Od tego czasu nie tylko okoliczni chłopcy pięknieją aż do dzisiaj, obmywając się lądeckimi wodami. Tak powstało uzdrowisko, najstarsze obecnie na ziemiach polskich. Wiemy to z tego, że Tatarzy wracając po bitwie pod Legnicą spalili funkcjonujący już wtedy lądecki kurort. A było to w roku 1241.

 

Co innego Polanica (dawniej Bad Altheide). Jej historia zaczyna się na początku ubiegłego stulecia. Wtedy to znany wrocławski właściciel browaru Georg Haase, tajny królewski radca handlowy i konsul włoski Prowincji Śląskiej zakupił tutaj zakład kąpielowy, zaprojektował, rozbudował, zainwestował, a umierając w latach trzydziestych był już obywatelem honorowym Kurortu. W uznaniu tych zasług poświęcono mu rzeźbę nagiego młodzieńca z uniesioną w ręce czarą wody mineralnej, którą stworzył znany wrocławski artysta Theodor von Gosen.


Replika tego monumentu przetrwała w kącie jadalni luksusowego sanatorium Wielka Pieniawa. Wydaje się, że nie mogła być bardziej eksponowana z racji miniaturowych rozmiarów przedwojennego młodzieńczego przyrodzenia. Również w tej dziedzinie ludzkość zrobiła skok naprzód, o czym rozmyślałem w czasie mądrze zaprogramowanych posiłków, siedząc przy stoliku tuż obok poniemieckiego golasa.

 

Natomiast spoglądając do przodu z obficie przeszklonej werandy z sentymentem patrzyłem na starą muszlę koncertową, drzemiącą w uśpionym jeszcze przedwiosennym parku. W niej to przed prawie pół wiekiem, będąc dyrektorem Operetki Dolnośląskiej prowadziłem galowy koncert w wykonaniu wrocławskich gwiazd. Kogóż tam nie było! Śliczna na scenie i w życiu, ale równie pięknogłosa Danuta Paziukówna, wspaniały tenor, a wkrótce jej mąż Janusz Zipser, z baletu niezrównana para Beata Starczewska i Waldemar Karst, a orkiestrą dyrygował Jan Szlęk. W finale pojawiła się na estradzie legendarna już wtedy Barbara Kostrzewska. Dała się namówić do zaśpiewania „O mon papa” z Fajerwerku Burkharda, przy czym wszyscy wykonawcy musieli chórem wtórować refren. Mnie osobiście do tej czynności przygotowała Xenia Grey, przedwojenna gwiazda operetki, będąca u nas reżyserem klasycznych pozycji. Poprowadzić cały ten koncert to pestka! Ale ten finał wokalny? Starałem się jak mogłem. Po zakończeniu poprosiłem o ocenę Janusza Zipsera, niekwestionowany autorytet wokalny, obok którego stałem śpiewając w finale. Mam być szczery? – spytał. Jak najbardziej – odparłem zaciekawiony. – Pan dyrektor śpiewał za głośno, nieczysto, niepotrzebnie przeciągając końcówki fraz... Dalej nie chciałem już słuchać… i na resztę życia pozostałem barytonem w stanie spoczynku! W drodze powrotnej ten sam galowy program prezentowaliśmy dla załogi jakiejś fabryki na obrzeżach Kotliny Kłodzkiej, produkującej wózki dziecięce. Przed rozpoczęciem zagadnąłem dyrektora zakładu o szczegóły, aby ewentualnie móc komplementować widzów. Proszę Pana, rzekł zagadnięty – te dziecięce wózki to u nas produkcja uboczna. My tu produkujemy granaty ręczne, ale o tym proszę nie wspominać!

 

Miło było oglądać wielkanocną Polanicę, wracać do starych wspomnień zażywać kąpieli i zabiegów w dobrze prowadzonym i zorganizowanym sanatorium Wielka Pieniawa. Tylko z sanatoryjną telewizją coś nie bardzo… Co chwila informacje o szlachetności i niewinności prezesa Obajtka. Sugestie, aby już za życia beatyfikować Ojca Dyrektora, bo po śmierci nie będzie już miał się z czego cieszyć. A statystycznie rzecz biorąc, największa liczba oszustów i idiotów gnieździ się w opozycji. Zapytałem w recepcji dlaczego nie można oglądać TVN24? Odpowiedź brzmiała: Tak już jest od 5 lat!

                                                                     

                                                                  Sławomir Pietras