Przegląd nowości

Kolędowanie, olśnienia i koszmar

Opublikowano: poniedziałek, 11, styczeń 2021 07:23

 

Jeszcze za czasów nieboszczki Polski Ludowej prezentowany był corocznie bogaty repertuar kolędowy śpiewany przez Chóry Stuligrosza, Kajdasza, Filharmonii Narodowej oraz tak wybitnych śpiewaków jak Żylis-Gara, Ochman, Paprocki, Hiolski i Ładysz. Nie przeszkadzało to ówczesnym decydentom, którym tłumaczyliśmy, że to nie pobożność ludu pracującego miast i wsi, a rdzennie polska tradycja i świetność naszej narodowej kultury.

 

Jakże to wszystko zmieniło się w czasach, które właśnie przeżywamy. Zaczęto bowiem bezkarnie majstrować nie tylko przy rodzimych spektaklach teatralnych, arcydziełach operowych na czele z Halką Strasznym dworem, „uwspółcześniać” brzmienie polskich pieśni, ale wręcz w skali masowej stosować nowe aranżacje naszych kolęd.

 

Dla znających obowiązujące prawa autorskie oczywiste jest, jak zabiegi te intratne są dla wszelkiej maści aranżerów, multiinstrumentalistów, czy entuzjastów śpiewania kolęd „na jazzową nutę”. Zabrali się do tego piosenkarze i śpiewający aktorzy, co nie zawsze ma z pobożnością cokolwiek wspólnego. Przed świętami i po świętach (aż do lutego), gdy tylko włączy się telewizor, natychmiast w rytm przearanżowanych kolęd podrygują dosłownie wszystkie gwiazdy show businessu. Żerującym na uwspółcześnianiu kolęd sugeruję , aby sami zaczęli komponować kolędy XXI wieku. Jest przecież o czym opowiadać nowonarodzonemu, gdy się spojrzy, co się dzieje i mówi w kościołach, na niektórych plebaniach i w diecezjalnych rezydencjach. Natomiast polskie kolędy śpiewane w oryginale od stuleci proponuję ponownie powierzyć gwiazdom wokalistyki z Piotrem Beczałą, Aleksandrą Kurzak, Andrzejem Lampertem i Jakubem Józefem Orlińskim (kontratenor), obdarzonym wszystkim aż w nadmiarze. W ten sposób odpoczną Małgorzata Walewska i Alicja Węgorzewska. Pierwsza pracuje wokalnie na ekranie zbyt często, a druga coraz bardziej kiepsko.

 

W okresie Bożego Narodzenia teatry zwykle chałturzą Dziadkiem do orzechów. W Warszawskiej Operze Kameralnej postąpiono inaczej. Pół roku wcześniej ogłoszono audycję i przyjęto niewielką grupę tancerek i tancerzy, z którą Jacek Tyski przygotował ładny spektakl, ubrany w piękne kostiumy Marcina Łobacza. Jako Klara wystąpiła amerykanka Remy Lamping, zapowiadana jako młoda balerina, a okazała się już w średnim wieku, z przewagą doświadczenia i techniki nad wdziękiem i dziewczęcością.

 

Natomiast objawieniem okazał się Książę, którego zatańczył Beniamin Citkowski. Jest to artysta dysponujący wszystkimi przymiotami baletowej gwiazdy. Wzrost, nienaganna sylwetka, zaawansowana technika klasyczna, wdzięk i warunki sceniczne tancerza „szlachetnego”. Podobno spektakl ten będzie powtórzony w Trzech Króli o godz. 13.00 na TVP Kultura.


 

Proszę sprawdzić czy mam rację, nazywając jego taniec olśnieniem. Chętnie zapytałbym o to dyr. Krzysztofa Pastora, który jeszcze dotąd nie zaangażował Citkowskiego. Ale boję się, że znów napisze do mnie list otwarty, dlaczego się czepiam, skoro w Polskim Balecie Narodowym tańczy tylu, z takim trudem pozyskanych cudzoziemców.

 

Szczególnie ciężkim, poświątecznym koszmarem było oglądanie na TVP Kultura wiedeńskiego nagrania Halki. Tamtejsza publiczność nagrodziła przedstawienie uznaniem za wysoki poziom muzyczny i wokalny, przy czym – o paradoksie – dobrzy wykonawcy przyczynili się do zbezczeszczenia polskiej opery narodowej. Już podczas uwertury leżał trup, zaręczyny szemranej pary w jej rozwydrzonym towarzystwie odbywały się w podejrzanym hotelu, czystą wyborową lano strumieniami przez wszystkie cztery akty, potwierdzając również w sposobie bycia i zachowania, że jesteśmy narodem pijaków, gastarbeiterów i idiotów. Halka była na przemian sprzątaczką, kelnerką i wariatką, Jontek agresywnym kelnerem, a Janusz znarkotyzowanym i rozpitym warchołem. Podczas mazura odbywały się jakieś orgie, tańce góralskie zamieniono w nieopisany bałagan, a poloneza w ogóle nie tańczono. Było jeszcze na oczach widowni poronienie, grzebanie płodu w ziemi na scenie i niekończący się ciąg widoków obscenicznych, śpiewanych tekstem librecisty Włodzimierza Wolskiego, co doprawdy z przesłaniem moniuszkowskiej Halki nie miało nic a nic wspólnego.

 

Ostatnio słyszę – wprawdzie nie z Warszawy – że osoby odpowiedzialne za wyszydzanie i bezczeszczenie polskiej opery narodowej postanowiły nas pozywać do sądu, jeśli będziemy się sprzeciwiać i krytykować ich chore i opętańcze poczynania. Chętnie odsiedzę ile trzeba za obronę nietykalności Halki, Strasznego dworu Parii, sprzeciwianie się tandetnym zabiegom wobec polskich kolęd, lub ignorowaniu takich baletowych talentów, jak ten nasz polski tancerz Citkowski, co musi ciągle stawać do audycji, aby go ktoś do czegoś zaangażował.

 

Liczę, że moja redakcja dostarczać mi będzie za kratki przyborów do pisania, listów od czytelników, paczek żywnościowych, no i może jakiejś szczepionki na… coronoidiotyzm.

                                                                     Sławomir Pietras