Przegląd nowości

„Łucja z Lammermoor“ bez publiczności

Opublikowano: poniedziałek, 21, grudzień 2020 06:26

Operę Gaetano Donizettiego Łucja z Lammermoor przed kilku laty wyreżyserował w Bytomiu pewien holenderski były śpiewak, a następnie asystent różnych reżyserów, który czasem popełniał też coś samodzielnie, ale kariery nie zrobił mimo głoszenia bzdurnych poglądów o potrzebie unowocześniania opery. Takie figury teatralne mamy również w Polsce, więc po co sprowadzać je z zagranicy?

 

Ponieważ mądry dyrektor Opery Śląskiej zaangażował prosto z konkursu Ady Sari jego zwyciężczynię Gabrielę Gołaszewską, postanowił przywrócić do repertuaru to przedstawienie głównie dla niej, zatrudniając jako realizatora wznowienia Bogdana Desonia, niezłego lirycznego tenora i dobrego aktora (sam niegdyś chciałem angażować go jako Werthera do Opery Narodowej), który okazał się sprawnym aranżerem przedstawienia i nie trzeba było fatygować nikogo z Niderlandów. 

 

Z przyczyn wiadomych, publiczności – póki co – na widownię wpuszczać nie wolno. Desoń kazał więc wyrzucić wszystkie fotele z parteru, orkiestrę rozmieścił na powstałej w ten sposób przestrzeni, chór ustawił na balkonach i tylko niektórym najlepiej wyglądającym i ruszającym się śpiewakom pozwolił na tej niewielkiej scenie wykonywać dziwne ruchy wymyślone przez holenderskiego nieszczęśnika dla rzekomego „unowocześnienia” Łucji. Poza tym doprecyzował sytuacje sceniczne i działania aktorskie solistów. W ten sposób powstał spektakl, który ponad tysiąc widzów z przejęciem obejrzało na kanale YouTube Opery Śląskiej.

 

Rezultat był zaiste imponujący. Nie zaszkodziły mu trochę naiwne wypowiedzi protagonistów zapraszające do obejrzenia przedstawienia, podejrzane zachwyty melomanów drukowane na gorąco obok obrazu emisji w naiwnym stylu „po co nam transmisje z Metropolitan i La Scali, skoro mamy Operę Śląską oraz – skądinąd słuszne – pochwały dla dyr. Łukasza Goika, na czele z gratulacjami od dyrygentów Gracy, Kraszewskiego i tenora Pszonki – liczących zapewne na jakieś propozycje, oraz tancerza Pajdzika, który już przecież stanowisko dostał, bo jest kierownikiem baletu. Należy zastanowić się nad publikowaniem tego typu tandetnego chóru pochlebców, zwłaszcza skoro mamy do czynienia z produkcją artystycznie wręcz wybitną.

 


Gabriela Gołaszewska jest zjawiskiem wokalnie niezwykłym. Śpiewa zniewalające strofy włoskiego bel canta ze swobodą i lekkością bez jakichkolwiek trudności technicznych, którymi najeżona jest partia Łucji. Posiada sopran liryczny dużej mocy z biegłością koloraturową, pełen blasku i wyjątkowego piękna. Jest śpiewaczką „płytową”. Wszystko co interpretuje można natychmiast nagrywać i wysyłać do muzycznych księgarni. Jeśli jest mądrą i rozważną artystką, powinna pozostać jak najdłużej w bytomskim zespole, aby ciągle ucząc się profesjonalnie okrzepnąć w tym dobrze prowadzonym teatrze. Dopiero potem spróbować wyfrunąć na wielki świat, tak jak uczyniło to przed nią kilka pokoleń wybitnych bytomskich solistów, w młodości budowniczych świetności tego teatru, który po latach im się odwdzięcza pamięcią, hołdami i mnóstwem serdecznych uczuć. Wszak Gabriela Gołaszewska ma dopiero 24 lata!

 

Niewiele starszym jest tenor Łukasz Załęski, który w ostatnich pięciu sezonach na różnych polskich scenach operowych zaśpiewał już wiele tenorowych ról: Alfreda, Barinkaya, Nemorina, Fausta (Berlioza), Tamina, Fentona, Roudiego (Wilhelm Tell), Księcia (w Rusałce Rigoletcie), Don Carlosa, Stefana, Rudolfa, Jontka, Kazimierza, Pinkertona i Izmaela. Niektóre w kilku inscenizacjach, a to jeszcze dalece nie wszystkie.

 

Czy to niezwykła pracowitość, pasja i koncentracja nad wykonywanymi zadaniami? Tak, ale poza tym kondycja, świetnie wyszkolony głos, brzmiący urodziwie i pewnie. Jest wychowankiem i absolwentem prof. Krzysztofa Bednarka (a to dobra szkoła!) w Łódzkiej Akademii Muzycznej oraz zwycięzcą Konkursu Wokalnego im . Bogdana Paprockiego w Bydgoszczy. Jego Edgar wzbudził powszechne uznanie, a niektórych nawet zapewne zachwycił.

 

Mnie jak zawsze, ale również i tym razem w partii Lorda Henryka Ashtona usatysfakcjonował Stanisław Kufluk, baryton jeżdżący do teatru Bolszoj w Moskwie, gdzie między innymi śpiewa Eugeniusza Oniegina, artysta już z międzynarodową karierą, choć przed nim zapewne jeszcze o wiele większa. Obsadę dopełniali Zbigniew Wunsch (Raymondo), Adam Sobierajski (Artur), Grzegorz Biernacki (Norman) i Anna Borucka (Alicja). Wszyscy oni, mimo wybitnych protagonistów, mogli się również podobać.

 

Przy pulpicie dyrygenckim stanął Franc Chastrusse Colombier zupełnie nie przejmując się brakiem oklasków i pustą widownią. Za to dyrygował solistami i zespołami satysfakcjonującymi najwybredniejszych nawet odbiorców, czyli nas wszystkich, pozostających w domach przed komputerami.

                                                                                Sławomir Pietras