Przegląd nowości

O reżyserowaniu w operze

Opublikowano: poniedziałek, 16, listopad 2020 06:37

Reżyseria operowa jest zjawiskiem stosunkowo młodym. W XIX tym stuleciu – najpłodniejszym w arcydzieła liryczne – dominowały gwiazdy wokalne i protagoniści, synkretyczna rola dyrygenta, zapis muzyczno-wokalny kompozytora oraz tekst i didaskalia librecisty. Wszystko to powstrzymywało reżyserujących od erupcji własnej inwencji, lansowania swoich poglądów i przekonań i nakazywało nadawanie prymatu śpiewowi, muzyce, a dopiero potem akcji scenicznej. Reżyserią zajmowali się inspicjenci, suflerzy śpiewacy, czasem dyrygenci, a nawet kompozytorzy.

 

Kres temu położył wiek XX. Stopniowo pojawiało się coraz więcej kreatorów sceny lirycznej pochodzących z teatru dramatycznego, czasem reżyserujących choreografów, albo twórców filmowych. W Polsce pokaźną grupę stanowili reżyserujący śpiewacy, poprzez swoją eksperiencję wokalną sumiennie respektujący konwencję operową, tym samym będącymi najbardziej bezpiecznymi realizatorami zamysłów kompozytora i librecisty. Znaczny dorobek w tej dziedzinie reprezentowali Adam Dobosz, Wiktor Brègy, Bolesław Fotygo-Folański, Karol Urbanowicz, Stanisław Drabik, Maria Janowska-Kopczyńska, Zygmunt Biliński, Sławomir Żerdzicki, Maria Fołtyn.

 

Trudno sprecyzować istotę profesji reżysera operowego. Złośliwi ironiści twierdzą, że musi to być zajęcie nietrudne, skoro zajmowali się nim bez uprzedniej edukacji niektórzy dyrektorzy teatrów operowych (u nas Bursztynowicz, Baduszkowa), dyrygenci (Stermicz-Valcrociata, Latoszewski, Górzyński, Wicherek, Satanowski), a na świecie próbowali tego nawet Callas, Di Stefano, Karajan i Fedora Barbieri.

 

Myślę o tym mając za sobą współpracę z całą plejadą polskich reżyserów operowych przełomu XX i XXI wieku. Żerdzicki, Fołtyn, Dankowska, Sartova, Wałcerz (byli śpiewacy), Kujawa, Drzewiecki, Wesołowski, Żymełka (choreografowie), Hanuszkiewicz, Prus, Okopiński, Szkotak, Hussakowski, Korin, Wiśniewski (reżyserzy dramatu), Przegrodzki, Kolberger, Dzieduszycka, Danielewski, Ryszard Kubiak (aktorzy).

 

Dwóch z tego grona zajęło szczególne miejsce w moich operowych poczynaniach. O ile Ryszard Peryt zrealizował tylko kilka spektakli w kierowanych przeze mnie teatrach, ale za to wybitnych (Mefistofeles, Cyrulik sewilski, Lo sposo deluso, Dyrektor teatru i Aida w Łodzi oraz Quo vadis w Warszawie), o tyle Marek Grzesiński przez wiele lat tworzył u mojego boku swe reżyserie w Łodzi, Warszawie i Poznaniu.


 

W międzyczasie przebierał nogami, aby objąć wreszcie samodzielne stanowisko dyrektorskie w którymś z polskich teatrów operowych. Mnie to nie dziwiło, bo miałem do czynienia z artystą inteligentnym, wykształconym, pracowitym i po latach współpracy z Robertem Satanowskim i ze mną dobrze przygotowanym do tej niełatwej misji, o której Danuta Baduszkowa mawiała, że aby ją sprawować, trzeba tego bardzo chcieć. On to chciał! 

 

Łącznie z Łodzią, Warszawą i Poznaniem wyreżyserował ponad 20 powierzonych mu przeze mnie spektakli operowych. Były wśród nich realizacje doprawdy udane: Nabucco, Don Giovanni, Aida, Raj utracony, Diabły z Loudun, Salome, Elektra (Theodorakis), Borys Godunow, Galina. Do średnich zaliczam: Traviatę, Wesele Figara Fausta, a wolałbym nie pamiętać tej kukły spadającej z Zamku św. Anioła w Tosce, denerwującego głośnego plusku wody fontanny w Trubadurze, dziwacznego Czarodziejskiego fletu Cyrulika sewilskiego oraz jeżdżenie po scenie na motocyklach w Carmen, co miało być przejawem nowoczesności i postępu. Ale wziąwszy pod uwagę realizacje wrocławskie, wcześniejsze warszawskie (za dyrekcji Satanowskiego), krakowskie i gdańskie, bilans dokonań Marka jest zdecydowanie pozytywny.

 

Nieudała się niestety dyrekcja Opery Bałtyckiej. Okazało się bowiem, że inscenizowanie codzienności i perspektywy teatru jest zadaniem znacznie trudniejszym i bardziej skomplikowanym, niż reżyserowanie pojedynczych spektakli. Marek pisze o tym teraz udowadniając, że jest inaczej w subiektywnej epopei Biały wieloryb, zamieszczanej na Facebooku w odcinkach, prawie jak Sienkiewicz Trylogię, a Bolesław Prus Placówkę czy Lalkę.

 

Na Satanowskim i mnie nie pozostawił suchej nitki. Bezceremonialnie i kpiąco traktuje również wiernego towarzysza swej pracy – Jerzego Bojara. Mając teraz więcej czasu próbuje jakoś podsumować swój dorobek, skoro teatry nie grają, propozycje nie przychodzą, lata lecą, ale zdziałało się przecież niemało. Wszystkie te subiektywizmy będą mu wybaczone – choć nie zapomniane – bo był pracowitym robotnikiem polskiego teatru operowego, uporczywym recenzentem i apologiem własnych dokonań, zapatrzonym w siebie, a zwłaszcza w choreograficzny talent swej żony, którego nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam. Sugeruję tylko, że był on jednym z powodów jego nadbałtyckiej klęski.

                                                                                                Sławomir Pietras