Przegląd nowości

Vivaldi z duszeniem i Glenn Miller z oszustwami

Opublikowano: piątek, 02, październik 2020 06:47

Dwie komedie zagościły pod przyjaznymi skrzydłami Krystyny Jandy, kameralna Cravate Club na dwie osoby w przedsionku Teatru Polonia oraz w 6-osobowym składzie Oszuści w Och-Teatrze. Obie opierały się na dobrym aktorstwie, obie też miały prócz zabawy podtekst psychologiczno-etyczny. Obie wreszcie zostały omówione jednocześnie w radiowej „dwójce” na zasadach przeciwieństwa, Cravate jako porażka, Oszuści jako sukces. W kategoriach kontrastu recenzja wypadła nieźle, choć oba przedstawienia były na wyrównanym, niezłym poziomie.

 

Oszusci

 

Radiowemu specjaliście nie podobało się, że rektor Akademii Teatralnej a przy tym reżyser przedstawienia bierze udział w takiej błahostce, w której zresztą sam występuje w duecie z Marcinem Stępniakiem, podobało się natomiast, że Jan Englert, nota bene również były rektor Akademii i dyrektor Teatru Narodowego wyreżyserował inną błahostkę i jeszcze zatrudnił w niej swoją żonę. We własnej recenzji skupię się na aspektach psychologiczno-moralizatorskich sprzężonych z muzyką dołączoną do spektakli. Otóż muzyka, w sumie doskonała, lepsza od samych przedstawień, była wykorzystana i emitowana z anonimowych nagrań jako ozdobnik i przerywnik pomiędzy poszczególnymi scenami.

 


 

Czas (pozasceniczny) płynie, a my sobie posłuchajmy czegoś. Dlaczego Koncerty skrzypcowe Antonia Vivaldiego Pory roku miały wspomagać komedię o niepohamowanej zazdrości apodyktycznego szefa zespołu projektującego jakieś osiedle? Ambicje bohatera o imieniu Bernard, w którego wcielił się wspomniany już Wojciech Malajkat, posuwały go nawet do zabójstwa przez uduszenie, na szczęście nieudane. Sztuka kończy się dla równowagi duszeniem za pomocą krawata samego Bernarda przez jego przyjaciela (co to za przyjaźń) o imieniu Adrien. Nie sądzę, by Vivaldi – pamiętajmy, że był to ksiądz katolicki – mógł być zachwycony takim spożytkowaniem jego twórczości. A dodatkowo kłopot polegał na tym, że dawna muzyka włoska miała ilustrować współczesną sztukę francuską Fabrice Roger-Lacana i choć nie było spójności miejsca, ani czasu to przytoczona muzyka nieźle budowała nastrój dramatycznych fragmentów przedstawienia.

 

Cravate

 

Nieco lepiej ma się sprawa z muzyką do spektaklu Oszuści, która wyszła spod pióra Amerykanina Michaela Jacobsa. Tutaj zastosowano jako przerywnik łagodną, taneczną muzykę zespołu Glenna Millera. Do komedii o życiu w małżeństwie, gdzie bywają i letnie burze i zimowe „ciche dnie” fragmenty Vivaldiego bardziej by się nadawały, ale orkiestra Glenna Millera tworzyła z kolei bardziej współczesną atmosferę. Co więcej, do postaci świetnego puzonisty, aranżera i kompozytora można by przypisać także chęć oszustwa swoich wielbicieli. Miller, który wstąpił do armii i ze swoim zespołem grał dla amerykańskich żołnierzy podczas II wojny światowej zeszedł z tego świata w niewyjaśnionych okolicznościach. Sądzono, że kiedy w 1944 roku leciał małym samolotem nad kanałem La Manche maszynę strąciły niemieckie bombowce. Dopiero wiele lat później brat muzyka wyjawił, iż Glenn zmarł na raka płuc, ale wolał by do publicznej wiadomości dostała się informacja, że zginął jak bohater. W istocie na wielu zdjęciach widzimy Millera z zapalonym papierosem, coś jak znana reklama Marlboro z kowbojem, który także zakończył życie wskutek złośliwego nowotworu. Bohaterowie wspomnianej sztuki oszukują na potęgę swoich współmałżonków, kłamią ile wlezie, co w rezultacie stwarza wiele komicznych spięć. Traktujemy jednak te wykroczenia z humorem i dosyć pobłażliwie, bo inaczej zamiast zabawy powstałaby rodzinna tragedia. A tego przecież nie oczekujemy od autora, który nie jest Szekspirem zwłaszcza w czasach, w których uśmiech jest niemal na wagę złota.

                                                                         Joanna Tumiłowicz