Przegląd nowości

Wrocławskie radości i smutki

Opublikowano: poniedziałek, 05, październik 2020 06:36

 

W niedzielę 27 września uczestniczyłem w jednym z serii koncertów inaugurujących sezon, a zarazem pięcioletnią kadencję nowej dyrekcji Opery Wrocławskiej. Poprzedziła ją konferencja prasowa, podczas której dyr. Halina Ołdakowska w otoczeniu dyrektorów artystycznego – Mariusza Kwietnia, muzycznego – Bassema Akiki i kierownika baletu Marka Prętkiego zaprezentowała najbliższe zamierzenia.

 

Wynika z nich repertuarowe rozeznanie Mariusza Kwietnia, przywracanie prymatu śpiewaków w operowej hierarchii, promowanie młodych oraz ostrożność w planowaniu spektakli w tych trudnych, pandemicznych warunkach. Dotyczy to Carmen (w reżyserii Marii Sartovej), ToskiCosi fan tutte, Giselle Don Carlosa, tytułów wielokrotnie już granych w bogatej historii Opery Wrocławskiej. Należę do grona osób namawiających tego wszechstronnie utalentowanego artystę do odważnego debiutu w roli reżysera, przedłużając w ten sposób wieloletnią, olśniewającą międzynarodową karierę jako Oniegin, Malatesta, Figaro, Almaviva, Don Giovanni, Papageno, Guglielmo, Eneasz, Roger, Marcello, Sylvio i Escamillo. W tych namowach towarzyszyli mi członkowie fanklubu Kwietnia przy łódzkim Grand Tour, którzy licznie stawili się na inauguracji nowej drogi artystycznego życia swego ulubieńca.

 

Dyrekcję muzyczną złożono w ręce Bassema Akiki, dyrygenta libańskiego, wychowanego i wykształconego w Polsce, początkami swej drogi artystycznej związanego z Wrocławiem. Po latach, kiedy znalazł się już w czołówce mistrzów batuty jakich słucha i ogląda polska publiczność, należy mu życzyć, aby Operze Wrocławskiej poświęcał tyle czasu, ile potrzebuje zespół tego teatru, a nie tyle, ile pozostanie mu po ewentualnych trudach zagranicznej kariery. Balet powierzono Markowi Prętkiemu, niegdysiejszemu soliście Stuttgart Ballet, potem pedagogowi Cranco Schule, a następnie osiadłemu wraz z rodziną w Kotlinie Kłodzkiej i związanemu z Lądeckim Latem Baletowym. To bardzo dobry wybór, aby windować na szczyty poziom tańca w mieście, które do dziś nie dorobiło się szkoły baletowej z prawdziwego zdarzenia. Byleby repertuarowo nie poprzestawać na oklepanej Giselle, którą właśnie zapowiedziano.


 

Często myślę o wyzwaniach, jakie czekają dyr. Halinę Ołdakowską w Operze Wrocławskiej. Pokierować tym teatrem po Ewie Michnik jest zadaniem trudnym, zwłaszcza w czasie, w którym przyszło nam żyć. Na szczęście przełamany został mit, że profesja dyrektora teatru muzycznego jest zajęciem dla mężczyzn. W Polsce już za mojej, długiej przecież pamięci udowodniły to Danuta Baduszkowa, Barbara Kostrzewska, Beata Artemska i Stanisława Stanisławska. Wszystkie one pod pozorami kobiecości kryły niezbędne w tej profesji pokłady odwagi, odporności, stanowczości i konsekwencji. Współcześnie cech tych nie brakuje również Alicji Węgorzewskiej w Warszawie i Ewie Iżykowskiej w Białymstoku. Pierwsza przy wrodzonym tupecie, zupełnie dobrze radzi sobie z Operą Kameralną, druga – jak słyszę – zmaga się z coraz trudniejszymi problemami Opery Podlaskiej.

 

Dla wzmocnienia swych motywacji i kompetencji Halinie Ołdakowskiej polecam biografię i opisy dokonań jej światowych poprzedniczek z ubiegłego stulecia: Mary Garden (w latach 20-tych w Chicago), naszej Janiny Korolewicz-Waydowej (dwukrotnie w Operze Warszawskiej), Kirsten Flagstad (na przełomie lat 50/60 w Oslo), Carol Fox (w latach 54-80 w Chicago) i Gunduli Janowitz (krótko w 90/91 w Grazu). Więcej kobiet na tym stanowisku nie pamiętam, oczekując we Wrocławiu radosnych dokonań tej urodziwej i podobno energicznej Damy, w otoczeniu niepospolitych indywidualności artystycznych Mariusza Kwietnia i Bassema Akiki.

 

Tymczasem udaję się na wrocławski Cmentarz Osobowicki nad Odrą, aby po długim oczekiwaniu uczestniczyć w pochówku prochów dwóch artystek zaiste niezwykłych. Danuta Balicka-Satanowska, wspaniała aktorka scen krakowskich, bydgoskich, poznańskich i najdłużej wrocławskich, przez blisko 30 lat małżonka wielkiej postaci polskiej opery Roberta Satanowskiego, wielokrotnie wywierająca zbawienny wpływ na jego dyrektorskie poczynania. Teresa Kujawa – ongiś charyzmatyczna i wszechstronna tancerka charakterystyczna, następnie wybitna choreografka (Rzeźby mistrza Piotra, Spartakus, Yerma, Noce w ogrodach Hiszpanii, Goya, Medea, Polonia), nieoceniona współpracownica i przyjaciółka, wierny druh i kompan, pozostawiająca niezatarte wrażenie osobowość, na miarę wielkiej artystki.

 

Przez całe dorosłe życie były serdecznymi, nierozłącznymi przyjaciółkami. Teraz spoczną obok siebie w Alei Zasłużonych, ponieważ dobrze i trwale zasłużyły się kulturze polskiej, a szczególnie swemu ukochanemu Wrocławiowi.

                                                               Sławomir Pietras