Przegląd nowości

Hrabina z Meksyku

Opublikowano: poniedziałek, 24, sierpień 2020 22:02

Trudno powiedzieć co w tym koncercie było ważniejsze. Czy fakt, że było to pierwsze wykonanie opery Stanisława Moniuszki Hrabina na instrumentach z epoki przez orkiestrę Europa Galante? Czy podziwu i najwyższej wdzięczności godne zauroczenie dyrygenta Fabio Biondiego muzyką naszego kompozytora? Czy pokazanie opery Hrabina w pełnym zakresie, bez tradycyjnych skreśleń, choć bez wstawek mówionych i tylko w wersji koncertowej?

 

Hrabina 6

 

Ja wybieram jednak szalenie oryginalną obsadę wykonawców, na czele której stanęła meksykańska sopranistka Karen Gardeazabal. Jej niesamowita, egzotyczna uroda sięgająca korzeniami starożytnych Majów przykuwała uwagę tłumnie zgromadzonych słuchaczy. Rola tytułowej Hrabiny została od strony emocjonalnej i muzycznej wykonana bez zarzutu, a walory potężnego głosu można było docenić w popisowej arii Zbudzić się z ułudnych snów.


Niesamowitości tej kreacji dodawał fakt, że choć solistka wykonywała swoją partię po polsku, to brzmiało to jak język jakiegoś dawno wymarłego prekolumbijskiego plemienia. Karen Gardeazabal niczym opętana pasją demoniczna famme fatale wyrzuciła z siebie wściekłość i urażoną dumę przeplataną z delikatniejszym wyznaniem miłości. Nad walorami głosu tej wykonawczyni można by się jeszcze długo rozpisywać, na pierwszy plan wydobywając jego ekspresję i siłę, a mniej jakość i kryształowość brzmienia.

 

Hrabina 7

 

Były w obsadzie jeszcze dwie inne panie. Bardzo dobrze zaprezentowała się w partii skromnej dziewczyny Broni Natalia Rubiś –  sopran. Ta śpiewaczka też nie chciała uchodzić „tylko” za liryczny sopran, bo pamiętamy jej występy w roli szalonej Halki, więc na wysokich fermatach dawała ostre forte. Być może szykowała się mentalnie także na partię Hrabiny. Trzecim sopranem była Nicola Proksch w partii Panny Ewy. Dla niej, wykonującej tylko jedną, ale za to popisową arię, nie przewidziano osobnego miejsca na proscenium.

 

Hrabina 8

 

Weszła, zaśpiewała i wyszła. A jak było? Niespecjalnie. Głos niewyrównany. W dole prawie chrypka, w górze piskliwy. Ale jak na amatorkę, która pojawia się na balu, może być. Czterech panów o dosyć zróżnicowanych głosach najlepiej chyba reprezentował baryton Mariusz Godlewski w roli Podczaszyca. Musiał się spodobać Fabio Biondiemu, bo popisową rolę otrzymał także we wcześniejszym wykonaniu Moniuszkowskiego FlisaTutaj miał rólkę niewielką, ale spełnił się bez zarzutu, nie forsując głosu i nie nadymając się. W roli Chorążego wystąpił sympatyczny bas Jan Martiník z czeskiej Ostrawy, ale często pokazujący się w Polsce.

 


Głosowo przyzwoity, choć w zadzierżystym zawołaniu Ruszaj bracie, ruszaj w pole! ustępował niezapomnianemu Edmundowi Kossowskiemu, bo taki militarny bas musi mieć więcej blasku. Charakterystyczny tenor Dzidzi, jako Krystian Adam, był w szybkich parlandowych  wypowiedziach całkiem udany, za to Rafał Bartmiński w roli onieśmielonego i trochę nieokrzesanego amanta Kazimierza górował nad wszystkimi i wzrostem i siłą głosu, który jednak lekko na siłę wchodził w górne rejestry.

 

Hrabina 9

 

 

I znów przywołać można stare nagranie Hrabiny, w którym brylował Kazimierz Pustelak doskonale spełniający się w polskim repertuarze operowym i pieśniarskim. Ech, gdzie ten czar czarnej płyty? Teraz powstanie ponoć srebrna płyta kompaktowa wygenerowana przez najnowsze elektroniczne cudeńka i będziemy się zasłuchiwali w uroczej, staroświeckiej warszawskiej historii o rozdartej sukni, którą na balu przydepnął niezdarny absztyfikant, i pokrzyżował tym samym plany matrymonialne kilku osób.

 

Hrabina 10

 

Gdzie te suknie, gdzie te bale, gdzie warszawska socjeta i Pani de Vauban, która na balu się nie pojawiła, ale wszyscy o niej mówili, a niektórzy nawet przekręcali francuskie nazwisko na Bomban? Wszyscy? A więc należy wspomnieć o chórze Opery i Filharmonii Podlaskiej, który przez pandemię zdziesiątkowany nie śpiewał wcale potężnie, tylko na tyłach sceny odzywał się w charakterze publiczności w salonie Hrabiny. Pięknie natomiast brzmiała męska jego część wykonująca zza sceny Pojedziemy na łów i wtórował jej solista na starym, naturalnym rogu, który nie kiksował, jak to mają one w zwyczaju. A więc cieszmy się i wiwatujmy. Brawo Biondi! Brawo Moniuszko! I słowami toastu z finału Hrabiny zawołajmy: Kochajmy się Panowie. Kochajmy się wciąż.

                                                               Joanna Tumiłowicz