Przegląd nowości

Nazwisko niechże pomaga i wspiera!

Opublikowano: poniedziałek, 13, lipiec 2020 06:54

Od najmłodszych lat na korytarzach szkolnych ładnie brzmiące nazwiska przekręcano. Na przykład na Wiśniewskiego wołano – Wiśnia, na Kaczyńskiego – Kaczka, na Krzywdzińskiego – Krzywda, itd., itp. … Nie przekręcano tylko nazwisk mniej urodziwych. Któż chciał się pastwić nad kimś, kto nazywał się Gwóźdź, Dydek, Trumna, lub Kała. Po wojnie szczególnie wiele nazwisk obscenicznych występowało na Śląsku. W rubryce ogłoszeń katowickiego „Wieczoru” z wypiekami czytywałem związane z tym obwieszczenia. W jednym z nich pisało: „Zawiadamia się, że z dniem dzisiejszym ob. Henryk Pierdziwół zam. Chorzów ul. Bożogrobców 3 zmienia sobie nazwisko na Henryk Cichoń”. Pewnie chciał odetchnąć – pomyślałem – nadawszy sobie konterfekt bardziej stonowany.

 

Posiadanie odpowiedniego nazwiska zaczyna mieć szczególne znaczenie gdy się podejmuje działalność artystyczną. Jest to najwłaściwszy moment, aby zastanowić się nad dostosowaniem jego brzmienia do charakteru pracy, wymogów afisza i wynikających z tego promocji. Artyści, którzy przegapili ten moment, często narażeni bywali na straty wizerunkowe i związane z tym różne kłopoty. Wyjątek stanowiły postacie wybitne, których wielki kunszt artystyczny odwracał kłopotliwy omen brzmieniowy ich nazwisk. Na przykład Teresa Żylis-Gara, Piotr Beczała, czy Aleksandra Kurzak. Wszyscy oni zresztą wywalczyli swe wysokie pozycje za granicą, o czym zadecydowało brzmienie ich głosów, a nie nazwiska. A wtedy nikt już tego nie kwestionował, ani obracał w dowcip, jak to się stało w przypadku Kazimierza Korda, który naprawdę nazywał się – nomen omen – Kozioł.

 

Zastanawiam się, czy tak samo przebiegałaby kariera Poli Negri, gdyby ciągle nazywała się Apolonia Chałupiec. Violetty Villas – dawniej panny Gospodarek, Aleksandry Śląskiej (z domu Wąsik), Feliksa Parnella (Jan Grzybek), Barbary Kostrzewskiej (de domo Trznadel), Poli Bukietyńskiej (z domu Pomietlorz), Ady Sari (Jadwiga Szayer), Delfiny Ambroziak (z domu Kowal), czy scenografa Pankiewicza, który tym nazwiskiem przykrył rodowe zawołanie – Żrałek.

 

O ile zrozumiałe jest sążniste i trudne do wymówienia w każdym języku nazwisko Kalogeropoulos (Maria Callas), o tyle nie znalazłem śladu powodów, dla których w latach 30-tych ubiegłego stulecia obiecujący prawnik i utalentowany publicysta zmienił swe nazwisko Preyss (herbu Nabram) na Jerzy Waldorff.


Jego zadziorny antagonista Bogusław Kaczyński odpowiadając kiedyś na łamach „Przekroju” na kolejną zaczepkę Waldorffa, podpisał swój list jako Bogusław Astoria.

 

Ojcem chrzestnym operowych nazwisk ubiegłego stulecia był Adam Didur. Odkrytej przez siebie, wykształconej i wypromowanej dramatycznej śpiewaczce Wiktorii Kotulak nadał nazwisko Wiktoria Calma. Obdarzonego wspaniałym tenorowym głosem swego ucznia Kustosika nazwał Franciszkiem Arno. Antonina Kawecka – uczennica Didura – gdy została wybitnym pedagogiem, też „majstrowała” przy nazwiskach swych wychowanek, każąc pisać wspak słowo Mądra u jednej z pięknogłosych sióstr rodem z Kościana, aby ich nie mylono.

 

Dyrektorka przedwojennej Opery Warszawskiej Janina Korolewicz-Waydowa postanowiła wykształcić i wylansować fenomenalnego zecera ze Śląska, który zadebiutował jako Jontek w Halce.Ale będąc tenorem dramatycznym nazywał się – arcypolsko – Tadeusz Franciszek Bawół. Trzeba było coś z tym zrobić i na afiszu pojawił się jako Fanco Beval. Pod takim nazwiskiem śpiewał potem w La Scali (Andrea Chenier), Covent Garden, na wielu scenach włoskich, aż w roku 1962 nie wiadomo dlaczego zmarł w Kopenhadze i tam gdzieś spoczywa, zupełnie zapomniany.

 

Zmiany nazwisk dla potrzeb sceny zdarzały się również wśród tancerzy. Niegdysiejszy bytomski gwiazdor Bolesław Bolewicz (właść. Klapa), poznański solista Edward Pokross (Pokrywka), czy niegdysiejsza ozdoba baletu wrocławskiego Beata Starczewska (Czesława Bezrąk). Podobny przykład odnajduję wśród kompozytorów. Dzielący swą karierę między Francję i Polskę Piotr Moss, jako warszawski student Piotra Perkowskiego nazywał się Moździerz i całe szczęście, że dla kariery zmienił jego przyciężkawe brzmienie.

 

Starożytni Rzymianie powiadali, że nazwisko kryje w sobie informacje o człowieku, czy też zdradza jego cechy charakteru, lub przeznaczony mu los. Nie wnikając w to starorzymskie wierzenie dodam tylko, że dobrze jest, jeśli brzmienie nazwiska pomaga człowiekowi w życiu codziennym, w kontaktach profesjonalnych, w stosunkach osobistych, a nawet intymnych. Dobrze byłoby, aby pamiętali o tym rodzice, opiekunowie i nauczyciele wykrywając u młodych talenty artystyczne, które już od zarania trzeba pielęgnować i wspierać.

                                                                                          Sławomir Pietras