Przegląd nowości

Opera Wrocławska na nowej drodze

Opublikowano: poniedziałek, 15, czerwiec 2020 06:30

Skomplikowane, pogmatwane ale i pouczające były losy dyrektorów Opery Wrocławskiej. Są wśród nich postacie wybitne, zasłużone, profesjonalne i kompetentne. Stanisław Drabik (wybitny tenor, mniej wybitny reżyser), Kazimierz Wiłkomirski (barwna postać, świetny wiolonczelista i dyrygent), Jerzy Garda (baryton z osobowością, autorytetem i międzynarodową karierą), Jerzy Sillich (legendarny kapelmistrz, przez śpiewaków uważany za mistrza operowej batuty), Adam Kopyciński (korepetytor i dyrygent, wysokiej klasy fachowiec operowy), Robert Satanowski (wybitny dyrektor, dyrygent, kreator wielu wspaniałych przedsięwzięć) oraz Ewa Michnik (rekordzistka w trwaniu na tym stanowisku z wieloma osiągnięciami artystycznymi, organizacyjnymi i menedżerskimi).

 

Było ich w sumie około dwudziestu. O pozostałych nie wspomnę, w tym również o sobie mimo, że trzykrotnie wracałem do miasta nad Odrą, gdzie zawsze czułem się świetnie, akceptowany przez artystów i zespoły oraz dobrze wiedzący, czego trzeba operowemu Wrocławiowi i jego wspaniałej publiczności. Kierowanie Operą Wrocławską nigdy nie należało do zadań łatwych. Wśród wielu swoich poprzedników przekonał się o tym Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Po jego ustąpieniu w ostatnim okresie, interregnum sprawowali główna księgowa Ewa Koleszko i kierownik muzyczny Adam Banaszak. Robili to ponoć bardzo udatnie. Zwłaszcza Banaszak, wychowany i wykształcony u nas w Poznaniu, skąd wywodzi się cały legion operowych entreprenerów.

 

Obawiając się o losy mojego ulubionego niegdyś Teatru myślałem, że może zamiast tych bezrozumnych konkursów, szanująca własne kadry wrocławska władza marszałkowska zaryzykuje powołanie tego miejscowego duetu, jak przed niemal pół wiekiem zrobiono to właśnie ze mną, dwudziestokilkuletnim wtedy asystentem operowego dyrektora z Bytomia.

 

Ale nie! Ogłoszono konkurs, na który zgłosiło się jak zwykle kilkunastu nieudaczników, przegranych dyrektorów, ludzi bez pracy i zajęcia, operowych mitomanów i cwaniaków, których opublikowanie nazwisk może przyprawić wręcz o ból zębów. I znów ten piękny Teatr pójdzie w złe ręce! - pomyślałem. Aż tu zaskoczenie i nieoczekiwany obrót sprawy. W ubiegły wtorek komisja konkursowa w nieznanym mi składzie (którego jako zdeklarowany przeciwnik takich konkursów nie chcę znać), zarekomendowała na stanowisko dyrektora naczelnego Opery Wrocławskiej Halinę Ołdakowską, młodą wrocławską menedżer, organizatorkę życia artystycznego, od kilkunastu lat zastępcę dyrektora w Narodowym Forum Muzyki, pięknym i świetnie funkcjonującym obiekcie, wybudowanym na tyłach Opery.


I po co było zwoływać ten złej sławy konkurs, skoro najlepszy kandydat znajdował się na wyciągnięcie ręki, co we Wrocławiu nie mogło być tajemnicą. Wykształcenie, dotychczasowe wyniki pracy, a zwłaszcza najbliższe zamiary kadrowe nowej Pani Dyrektor wzbudzają co najmniej optymizm, graniczący z sensacją. Kierownictwo muzyczne zamierza bowiem powierzyć wrocławskiemu wychowankowi Bassemowi Akiki (spolonizowany Libańczyk), z niemałymi już umiejętnościami, doświadczeniem oraz sukcesami dyrygenckimi w kraju i za granicą. Natomiast dyrekcję artystyczną będzie sprawował, nie kto inny jak Mariusz Kwiecień, przenosząc do Wrocławia plon wspaniałej międzynarodowej kariery, dostęp do najważniejszych centrów sztuki operowej świata, doskonałe rozeznanie w najnowszych trendach repertuarowych, obsadach realizatorskich i nieprzebranej ilości wybitnych wykonawców, z którymi ma do czynienia zarówno za granicą, jak i w kraju, z którymi nigdy nie zaniedbywał kontaktów, mimo oszałamiającej światowej kariery. W ten sposób na stanowisku dyrektora artystycznego nawiąże do postaci swego wielkiego poprzednika Jerzego Gardy, zresztą również barytona! Gdyby mnie o to zapytał, doradzałbym mu debiuty reżyserskie, oparte na dotychczasowej współpracy ze światowymi mistrzami w tej dziedzinie.

 

Tak skonstruowana ekipa może ze swą kompetencją, umiejętnościami i pracowitością poszybować bardzo wysoko. Życząc jej tego sugeruję przy okazji potrzebę zweryfikowania sytuacji wrocławskiego baletu. Należy rozważyć, czy przed rokiem zasadne było odsunięcie od kierownictwa tego zespołu Magdaleny Ciechowicz i Jacka Tyskiego. A gdyby nie chcieli wrócić, może zaprosić do współpracy najwspanialszego polskiego danseur noble Waldemara Wołk-Karaczewskiego, który po karierze béjartowskiej, gwiazdorstwie warszawskim, berlińskim i monachijskim, ze względów rodzinnych osiadł w Legnicy, skąd byłoby łatwiej zwabić go do Wrocławia.

 

Urząd Marszałkowski podjął – niepotrzebnie w drodze konkursu – trafną i mądrą decyzję. Ze swej strony wzywam wszystkich mających sentyment do gmachu przy ul. Świdnickiej, aby stanęli u boku dyr. Haliny Ołdakowskiej na nowej drodze Opery Wrocławskiej.

                                                                               Sławomir Pietras