Sądzę, że spektakl Cyganerii Giacomo Pucciniego, który Opera Krakowska wpuściła do sieci internetowej, mógłby zadowolić wielu miłośników tego gatunku, ze Sławomirem Pietrasem na czele. Może właśnie dlatego dyrektora Opery Krakowskiej Bogusława Nowaka widzi on oczyma wyobraźni na stanowisku naczelnego szefa Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Przedstawienie trzyma się dosyć ściśle epoki i realiów zarysowanych w libretcie, reżyser, scenograf i autorka kostiumów nie szukali oryginalności za wszelką cenę, woleli pokazać typowy byt młodych, ubogich artystów, nie wydziwiać, nie kombinować. Barbara Kędzierska zbudowała na scenie wysoką mansardę z oszklonym dachem, przez który wnika do izby światło dzienne, ale nie za mocno.
Jest aranżacja paryskiej ulicy w Dzielnicy Łacińskiej, z wieloma stolikami i tłumami przewalającymi się wieczorną porą. Napięcie spada w III i IV akcie, soliści są prawie nieruchomi, samotność wkrada się w ich życie. Wreszcie scena śmierci Mimi na łóżku wyniesionym na środek sceny dopełnia dramatu. Jeśli można Laco Adamikowi coś wytknąć, to tę wielką i hałaśliwą maszynę do pisania, na której poeta – Rodolfo pisze swoje wiersze.
Nie dosyć, że stukot czcionek zagłusza trochę piękną muzykę, naprawdę z talentem prowadzoną przez Tomasza Tokarczyka. A tak w ogóle, to reżyser powinien wiedzieć, że wiersze pisane na maszynie są poezją „maszynową”, a nie literaturą piękną. Prawdziwy poeta pisze ręcznie, piórem, ołówkiem, a nawet własną krwią.
Najlepszą rolę wokalnie i aktorsko stworzyła w Krakowie Iwona Socha. W jej głosie nie słychać wysiłku. Jest swobodna w pianach i fermatach, ma naturalny wdzięk i urodę. Jej partner Rodolfo w osobie Tomasza Kuka otrzymał słuszną postawę i piękny kształt głowy. Głos Rodolfa też jest pełen barwy i szlachetności, tylko w wysokich tonach pojawia się wrażenie wysiłku, a co za tym idzie niedociągnięcia intonacyjne.
Tomasz Kuk jest artystą, który swe role Pucciniowskie i Verdiowskie spełnia z powodzeniem we wszystkich polskich operach i taki los tenora może się wreszcie odbić na kondycji śpiewaka. Bardzo korzystnie wypadła w operze druga para – Marcello - Musetta. Mariusz Godlewski, który także krąży ze swym barytonem po kraju, nie ma w zasadzie żadnych problemów wokalnych, a głos jego brzmi pięknie i jest „lejący”.
Katarzyna-Oleś-Blacha wali „prosto z mostu”, jest ostra i energiczna, już na samym początku wywraca tackę kelnera i robi wokół siebie zamieszanie, a jej temperament podkreśla jaskrawo-czerwony kapelusz. Dwaj pozostali artyści z Cyganerii, Schaunard i Colline utrzymują się w normie. Tomasz Rudnicki okazuje się mniej wyrazisty głosowo, Wołodymyr Pankiv – zdecydowanie mocniejszy.
Andrzej Biegun w roli gapowatego Benoit wtóruje mu łamiącym się głosem. Ładnie spisuje się Chór Dziecięcy Opery Krakowskiej. Chór dorosły też umie robić korzystny hałas. Gdyby porównywać krakowską Cyganerię z innymi wykonaniami opery o tej nazwie krążącymi w Internecie (np. londyńskim), to nasza opera wcale nie jest jakąś ubogą krewną. Czemu, ach czemu Kraków nie jest stolicą... muzyki?
Joanna Tumiłowicz