Przegląd nowości

„Agrypina” lepsza od tradycyjnej

Opublikowano: wtorek, 03, marzec 2020 15:57

Gdyby operę J. F. Haendla Agrypina wystawić zgodnie z tradycją barokową zanudzilibyśmy się na śmierć, niezależnie od maestrii wykonania muzycznego. To przecież czterogodzinny koncert wypełniony ariami, jednym czy dwoma duetami, kilkoma recytatywami i nieliczne fragmenty chóralne.

 

Agrypina,MET 1

 

Realizacja Metropolitan Opera w Nowym Jorku, którą w bezpośredniej transmisji zapewniła naszej widowni sieć Multikino, przenosząca akcję tej opery w czasy absolutnie współczesne uruchomiła wyobraźnię reżysera Sir Davida McVicara. Zaś ta wyobraźnia skłoniła go do surrealistycznej, a zarazem satyrycznej interpretacji spisku, jaki przedsięwzięła tytułowa postać i wstawiła całą tę naiwnie-moralizatorską fabułę w obręb zrozumiałych dla każdego komunikatów.


Akcja dzieje się dziś, czyli nigdy. Bohaterowie znani z historii starożytnego Rzymu wychodzą ze swoich katafalków ubrani w eleganckie współczesne kostiumy i wyposażeni są od razu w cechy osobnicze nieco zdeformowanych scenicznie bohaterów współczesności. Piją, molestują, udają miłość, gardzą, nienawidzą, popisują się przed nami swoją władzą lub chowają się za osłoną strachu. 

 

Agrypina,MET 2

 

Wykonują dosyć skomplikowane zadania aktorskie, ale zarazem śpiewają to, co im zapisał kompozytor. I w jednym i w drugim są absolutnymi mistrzami. Spektakl jest wielkim popisem Joyce DiDonato, która swym nieszczerym uśmieszkiem potrafiła zauroczyć każdego, nie tylko swoich zwolenników, Pallasa (baryton Duncan Rock) i Narcyza (kontratenora Nicholasa Tamagna), ale także zdezorientowanych przeciwników, a przy tym świetnie udaje lojalność wobec swego męża Cezara Klaudiusza (bas Matthew Rose).

 

Agrypina,MET 3

 

Formalnie cały spisek Agrypiny ma dosyć banalne podłoże – chce ona umieścić na tronie Rzymu swojego ledwie dojrzałego nastoletniego syna Nerona. Niezwykłe walory aktorskie Kate Lindsey (w roli Nerona) dodają rumieńców podjętej intrydze. Mezzosopranistka przeistacza się wręcz genialnie w zblazowanego młodzieńca i przez długi czas trudno nawet uwierzyć, że jest to typowa „rola spodenkowa”.


Przy okazji mamy dowód na to, że prawdziwy mezzosopran żeński brzmi o wiele bogaciej niż dosyć sztucznie impostowane głosy kontratenorowe panów Narcyza i Ottona, który także jest kandydatem do tronu (w tej roli bardzo sprawny muzycznie i aktorsko Iestyn Davies). Wreszcie galerii groteskowych postaci dopełnia sopranistka Brenda Rae, jako uwodzicielska Poppea, której Handel przeznaczył aż dziewięć trudnych koloraturowych arii.

 

Agrypina,MET 4

 

Wydaje się, że najbardziej zbalansowany talent aktorsko-wokalny ma jednak tytułowa Joyce DiDonato. Ona też najlepiej chyba wczuła się w realizację reżyserskiej koncepcji tego dramatu, w którym nikt nie ginie, a sprawa kończy się ogólnym pojednaniem. Artystka w rozmowie z prowadzącą transmisję Deborah Voigt wymienia podobne do Agrypiny postacie operowe, które za pomocą mechanizmów erotycznych usiłują podporządkować sobie inne osoby – są to Don Giovanni w dziele Mozarta i Scarpio w Tosce Pucciniego.


W inscenizacji Sir Davida McVicara kreowana przez nią rola ma jednak zdecydowanie cechy komiczne. Reżyserowi udało się doskonale przebrnąć przez muzyczne meandry barokowej fabuły wprowadzając w środkowym akcie Poppeę i Ottona do typowego, współczesnego baru. Scena obficie zakrapiana alkoholem skrzy się sytuacyjnym dowcipem, który o dziwo współgra nawet z poetyckim tekstem włoskiego libretta.

 

Agrypina,MET 5

 

Bar, restauracja, czyż nie tą drogą podążał Mariusz Treliński przygotowując inscenizację Halki w Wiedniu? Pomysł na Agrypinę Haendla został już wykorzystany przez McVicara, Brytyjczyka ze Szkocji w 2000 roku w La Monnaie w Brukseli. Brytyjskie są też pomysły kostiumów i dekoracji Johna Macfarlane'a. Wojskowe mundury Pallasa i Ottone także są brytyjskie, zaś sceny taneczne stanowiące parafrazę musztry paradnej zaproponował w tym przedstawieniu Andrew George.

 

Agrypina,MET 6

 

Na koniec kilka słów o muzyce. Normalną symfoniczną orkiestrę MET wzbogaconą o dwa chitarrone prowadził od klawesynu Harry Bicket. Nikt mu nie robił wymówek, ani nie sadził komplementów, że nie zapewnił udziału zespołu instrumentów wyłącznie z epoki. Haendel brzmiał więc soczyście, czasami brutalnie, czysto i był grany z nerwem. W barze zamiast przy fortepianie popisywał się również „restauracyjny” klawesynista. Jedynym zarzutem jaki można złożyć na karb pewnego niedoświadczenia było zbyt głośne transmitowanie na salę kinową spektaklu. Oni brzmieli by i tak mocno i zdecydowanie, gdyby o jedną czy dwie kreski ich wyciszyć.

                                                                  Joanna Tumiłowicz