Zacytujmy na początek fragment recenzji Adama Rozlacha po III etapie Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura: „...trochę demoniczny typ śpiewaka. Głos bardzo silny, dobrze i pełnie brzmiący... Zwrócił uwagę pięknem śpiewu. W ogóle sprawia wrażenie nie tylko utalentowanego, ale przede wszystkim obdarowanego przez naturę niezwykłym, pięknym w swej materii, ogromnym wręcz głosem...”
Jak się Pan poczuł po przeczytaniu o sobie takiej entuzjastycznej opinii?
Znakomicie. Bardzo mi się to podoba. Wydaje mi się, że recenzent trafił w sedno. Ale to jest wycinek z większej całości, gdzie on ponadto trafnie krytycznie analizuje i inne aspekty mojego śpiewania. Robi to bardzo przenikliwie i mądrze. Czytając te słowa, czuję się niemal jak ów Demon Lermontowa, mojego ulubionego poety, a zarazem i bohater opery Antona Rubinsteina.
No dobrze, ale zacznijmy od początku? Nazwisko wyraźnie sugeruje polskie korzenie. Mieszka Pan obecnie we Lwowie, a urodził się ?
Tak, w historii rodziny jest wątek polski. Moje rodzinne miasto to Mykołajew /Mikołajów/ na południu Ukrainy, ale muzycznie najpierw kształciłem się w Drohobyczu, gdzie ukończyłem college w grze na gitarze. W Głuchowie zaś odbyłem studia uniwersyteckie zakończone dyplomem mgra inżyniera budownictwa i pedagoga. A we Lwowie licencjat wokalny w Akademii Muzycznej. Tak to było w wielkim skrócie.
Czy dobrze zrozumiałem, że tylko 3 lata studiów wokalnych? Trudno w to uwierzyć. W rodzinie może ktoś śpiewał?
Zgadza się, śpiewu uczyłem się na studiach 3 lata. Ale – jak w każdej ukraińskiej rodzinie – śpiew jest naturalnym elementem życia, wszyscy kochali i kochają śpiewać, a mają naprawdę piękne głosy. Mój dziadek grał na gitarze, śpiewając ogromnym barytonem, mama śpiewa tak pięknie, że swoim artyzmem wzbudziłaby owacje na każdej sali koncertowej, albo przyprawiła o łzy wzruszenia, śpiewając pieśni pełne uczucia. Nie będzie więc przesady w stwierdzeniu, że pieśń i muzykę mam we krwi od pokoleń.
Jak to się stało, że gitarzysta, a przy tym także muzyk rockowy poszedł w zupełnie innym kierunku, zajął się śpiewem operowym?
Wszystko ma swój początek. W moim przypadku w czasie tamtych poważnych studiów, gdy uczyłem się inżynierii budowlanej i pedagogiki, wtedy zaczęło się od hobby, które wynikało z nauki gry na gitarze. Śpiewałem i grałem w zespole rockowym po amatorsku. Ale jednego razu trafiłem do opery na Trubadura Verdiego. Siedziałem na przedstawieniu cały czas z otwartą buzią, nie wychodziłem nawet na przerwy. I wtedy zrozumiałem, że chcę nauczyć się śpiewać, jak prawdziwy śpiewak operowy. Zrozumiałem, że to opera właśnie jest tą syntezą wszelkich sztuk, że łączy w sobie wszystko: śpiew, muzykę, plastykę, ruch – wszystko. Dzięki temu śpiewak operowy w najdoskonalszy sposób może przekazywać wszelkie uczucia, myśli i emocje. Poza tym na scenie operowej mogę być każdym: bohaterem i amantem, duchownym, królem, błaznem, bandytą i każdym innym. Jestem przekonany, że różnorodne role także wpływają na życie śpiewaka. A każdy śpiewak powinien służyć sztuce, a nie na odwrót, używać sztuki dla własnej realizacji.
W tym miejscu powinno pojawić się pytanie o fascynacje muzyczne. Zarówno jak chodzi o kompozytorów, epokę, styl, jak i wykonawców.
Wprawdzie kocham i szanuję dobrą muzykę wszystkich epok, ale najbliższa mojemu charakterowi jest muzyka Giuseppe Verdiego, romanse Sergiusza Rachmaninowa czy „Pieśni i tańce śmierci” Modesta Musorgskiego, nie mówiąc o tradycyjnych pieśniach ukraińskich.
Zanim wrócimy do opery, zapytam o inne formy, jak liryka wokalna czy muzyka oratoryjna. Jak się pan znajduje w tych rejonach muzycznych?
Doskonale w każdym rodzaju dobrej muzyki. Ale moim żywiołem jest przede wszystkim opera.
Czy ma Pan już zrobione jakieś partie operowe? Takie, że w każdej chwili mógłby Pan wyjść na scenę i wejść w rolę?
Tak, oczywiście, mam zrobionych kilka partii. W każdej chwili mogę śpiewać Don Giovanniego Mozarta, Jeleckiego w Damie pikowej Piotra Czajkowskiego, Escamilia w Carmen czy Oficera w operze Nokturn Mykoły Łysenki.
W Pańskich programach, jak ten zaplanowany na 22 listopada w Filharmonii Zabrzańskiej widzę imponujący repertuar. Zaśpiewać wraz z orkiestrą symfoniczną na jednym koncercie aż osiem potężnych arii belcantowych? To robi wrażenie! Co Pan robi, żeby podołać takiemu zadaniu, być w formie i wokalnej i fizycznej?
Nic nadzwyczajnego. Po prostu staram się żyć zdrowo, być aktywnym, zajmować się sportem.
Poza muzyką, jakie są Pańskie zainteresowania?
Muzyka i jeszcze raz muzyka. To jest dla mnie najważniejsze. I wszystkie moje działania są jej podporządkowane. Ale oprócz muzyki mam też i inne zajęcia i pasje. Na przykład profesjonalnie zajmuję się japońskim Kiokushin. Ten unikatowy sport fascynuje mnie od lat, ponieważ nie tylko wiele uczy, ale także daje siłę ducha za sprawą swojej filozofii dążenia do odkrywania i praktykowania prawdy, poznawania świata. Poza tym od dzieciństwa, gdzieś od 12 roku życia uprawiam poezję. Do tej pory napisałem około tysiąca utworów.
Mowa wiązana rytmem i rymem jest dla mnie naturalną formą wyrazu. Do niektórych wierszy skomponowałem też muzykę. Kolejna pasja to rysunek. W tej dziedzinie sztuki pomogło mi pięć lat nauki w szkole artystycznej, gdzie kształcono mnie w różnych dziedzinach sztuk plastycznych. Wychowałem się w małej wiosce, dlatego jako dziecko wiele czasu spędzałem wśród przyrody.
Od najmłodszych lat brałem udział w pracach polowych. Dlatego żywię wielki szacunek dla pracy fizycznej. Od zawsze wiem, ile wysiłku trzeba włożyć, byśmy mogli posilić się kawałkiem chleba. W latach mojego dzieciństwa żyliśmy w biedzie. Ale pomimo to rodzina zawsze starała się wszelkimi siłami zapewnić mi jak najlepsze wykształcenie, a przy tym kształtować miłość do muzyki, sztuk plastycznych i poezji.
A marzenia? Te muzyczne i pozamuzyczne?
Trzeba marzyć. Zawsze marzyć! Ale moje marzenia nie wiążą się ze sławą, wielkimi pieniędzmi, śpiewaniem dla elit na największych scenach świata. Niekoniecznie. Marzę o tym, żeby mój głos stał się jak najdoskonalszym instrumentem, którym mogę przekazywać słuchaczom całą głębię emocji i uczuć, zawartych w tych opowieściach muzycznych, które są na pierwszym miejscu w moich myślach i uczuciach. Nigdy nie pragnąłem być kimś ważnym. Chcę jak najzwyczajniej być po prostu śpiewakiem, by głosem dzielić się ze słuchaczami moimi marzeniami.
Rozmawiał Zdzisław Polewicz