Przegląd nowości

Psychologia morskiej tragedii

Opublikowano: wtorek, 23, kwiecień 2019 22:01

Opera Benjamina Brittena Billy Budd jest adaptacją opowiadania Hermana Melville'a, tego samego, co dał literaturze amerykańskiej (a także filmowi i operze) historię o mściwym wielorybie Moby Dicku. Mniej się interesujemy książkami, więcej filmem – więc może nasi kinomani pamiętają dobrą rolę Terence'a Stampa, jako wesołego, uwielbianego przez załogę marynarza w filmowej adaptacji powieści w reżyserii Petera Ustinova. Teraz jednak ten nośny temat został pokazany na głównej polskiej scenie muzycznej w formie adaptacji operowej. Warszawski Teatr Wielki mimo oddalenia od Bałtyku o 400 km, ma spore doświadczenie w realizacji morskich tematów.

 

Billy Budd 1

 

Mieliśmy już tutaj Idomeneo Mozarta, Holendra tułacza oraz Tristana i Izoldę Wagnera. Był Otello Verdiego, Lord Jim Romualda Twardowskiego, Pasażerka Weinberga i Moby Dick Eugeniusz Knapika. Akcja zawsze wiązała się jakoś z morzem i statkiem. Nierzadko inscenizacje dosyć dosłownie starały się naśladować tzw. okoliczności przyrody i różne szczegóły, czy to ubiorów, czy używanego sprzętu, architektury okrętowej, nie pomijając nawet ogromnego cielska wieloryba wyciągniętego na pokład. W Holendrze tułaczu woda wylewała się na scenę hektolitrami, a jedna z pań kąpała się nago.

 

Billy Budd 2

 

Oglądając Billy Budda Benjamina Brittena w reżyserii Annilese Miskimmon także można było odnieść wrażenie, że jesteśmy na morzu, ale głównie żeglujemy pod wodą, bo wymyślono sobie, że rzecz się dzieje na łodzi podwodnej. Okręt oczywiście od czasu do czasu wynurza się i wtedy oficerowie i marynarze wychodzą na pokład, ale wewnątrz stalowego cygara załoga tego jakby nie dostrzega. Nadal jeden wachtowy ogląda powierzchnię wody przez peryskop, a inni ciągną jakieś liny, wspinają się na maszty czy też na kolanach szorują drewniany podkład. To jakaś dziwna odmiana jednostki marynarki wojennej, bo tutaj ręcznie przetacza się torpedy, a marynarze szmatami pucują je do połysku. Mundury są zdecydowanie współczesne, a bosman naśladuje nawet kapitana Harrisa z amerykańskiego serialu Akademia policyjna i nosi charakterystycznie  krótką laseczkę. Ale dość tych utyskiwań na pełne absurdów morskie realia dramatu, których starali się nie dostrzegać gazetowi recenzenci.


Ważniejsza jest aura osamotnienia i oderwania od lądu, która towarzyszy okrętowym eskapadom. To się w operze do libretta E. M. Forstera i Erica Croziera udało znakomicie, a muzyka Brittena stwarza przejmujące tło do rozterek głównych bohaterów dramatu. Zaczyna się od dręczących wspomnień kapitana Vere, dowódcy Niezłomnego, który wciąż nie może się pogodzić z faktem, że przed laty skazał na śmierć wartościowego człowieka. W tej roli przekonująco wypadł Brytyjczyk Alan Oke. Doskonale spisał się w roli Billy Budda polski baryton Michał Partyka, który lada moment opanuje wszystkie liczące się sceny operowe. Jego monolog i scena przed egzekucją należą do absolutnie rewelacyjnych kreacji wokalno-aktorskich.

 

Billy Budd 3

 

Trzecią kluczową postacią opery jest „czarny charakter” oficer werbunkowy John Claggart. Gidon Saks w tej roli dobrze wygląda i śpiewa, ale jego nagła śmierć w wyniku ciosu Billy Budda wypadła mało przekonująco – co niestety spada na karb reżyserki. W pobocznych rolach występują znani polscy artyści, Mariusz Godlewski, Krzysztof Szumański, Remigiusz Łukomski, Aleksander Teliga, Wojciech Parchem, Mateusz Zajdel. Każdy z nich starał się stworzyć jakąś odrębną osobowość wpisującą się w atmosferę rozgrywającego się na naszych oczach morskiego dramatu w warunkach wojennych.

 

Billy Budd 4

 

Wśród wykonawców ról drugoplanowych wyróżnić trzeba jednak przede wszystkim postać Nowicjusza, którą wykreował młody tenor Zbigniew Malak. Pozostali członkowie załogi tej „łodzi podwodnej z ożaglowaniem rejowym” z powodu jednolitego umundurowania nie dają się rozróżnić i stanowią jednolitą masę. Jedynie dwóch marynarzy, których nie dająca się powstrzymać potrzeba zbliżenia zagnała do opuszczonego kubryka stanowią tutaj jakiś średnio zabawny przerywnik. Wiele pozytywnych słów trzeba powiedzieć o kierowniku muzycznym spektaklu Michale Klauzie, orkiestrze Teatru Wielkiego, a także trzech chórach: operowym, akademickim i chłopięcym. W obsadzie nie znalazłam żadnej kobiety, co stanowi pewnie jakieś niedopatrzenie kompozytora. Ten brak starały się nadrobić reżyserka Annilese Miskimmon oraz scenografka Annemarie Woods, z czego jednak wyszły niezupełnie zwycięsko.

                                                                Joanna Tumiłowicz