Przegląd nowości

Jolanta Omilian - musiałam iść w stronę belcanta

Opublikowano: sobota, 09, marzec 2019 12:34

 

Jolanta Omilian (właśc. Jolanta Omiljanowicz-Quattrini), polska śpiewaczka operowa, sopran (soprano drammatico d'agilità), absolwentka Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie (dawna Państwowa Wyższa Szkoła Muzyczna, Akademia Muzyczna im. Fryderyka Chopina w Warszawie). Technikę wokalną doskonaliła w Mediolanie u maestro Rodolfa Cellettiego.

 

Jolanta Omilian 1

 

Występuje na scenach operowych Europy i świata, kreując repertuar epoki włoskiego belcanta (Donizetti, Rossini, Bellini, Verdi, Mercadante, Pacini) w dziełach takich jak m.in. Norma, Maria Stuarda, Anna Bolena, Roberto Devereux, Parisina, Semiramida, Attila, Aida, Makbet, Nabucco; jak również klasycyzmu i baroku (Mozart, Myslivecek Pergolesi, Traetta, Leo, i. in.) W 2011 roku otrzymała stopień doktora sztuki muzycznej na UMFC w Warszawie, na tejże uczelni w 2014 roku uzyskała habilitację w zakresie wokalistyki. Autorka książki Kunszt wokalny i ekspresja interpretacyjna, Fundacja Promocji Sztuki Współczesnej, Warszawa 2013, poświęconej technice belcanta. Prowadzi działalność koncertową.


 

Miłość do sztuki i „obciążenie” genetyczne…. Pani rodzina ma niezwykłą historię.

 

Jolanta Omilian 2

 

Poeta Jan Czeczot, autor Prząśniczki, wierny przyjaciel Adama Mickiewicza, był jednym z moich przodków. Dziadek był powstańcem wielkopolskim, służył w armii Piłsudskiego. Dziadkowie poznali się w dworku Trasiejki k/Nowogródka u mojej prababci, gdzie dziadek stacjonował, tam poznał moją babcię i poprosił ją o rękę. Wzięli ślub i przenieśli się na Wołyń, gdzie dziadek jak wielu innych oficerów, z nadania Marszałka, był osadnikiem wojskowym, dorobił się ogromnego majątku, czarna ziemia na Ukrainie rodziła bez przerwy. Żyli szczęśliwie, do pewnego momentu. Uratowali się cudem, ostrzeżeni przez Ukraińców, którzy krzyczeli: Panie, uciekajcie, bo przyjdą i zamordują. To wszystko opowiadała mi babcia, trochę to strzępy wspomnień… Moja najukochańsza Mama, której zawdzięczam wszystko co zdołałam osiągnąć, jest i była zawsze największym wsparciem, mentorem. Mama była niedawno na Białorusi, nie ma tam już śladu po dworku, wszystko zrównane z ziemią.


 

Dyrektor Teatru Wielkiego, Giovanni Quattrini był z kolei przodkiem Pani męża.

 

Jan (Giovanni Luigi) Quattrini przez blisko pół wieku związany był z warszawskim Teatrem Wielkim i wieloletnim jego dyrektorem. Natychmiast po włoskich prapremierach, arcydzieła operowe były wystawiane w Warszawie. Mieliśmy tu niemal wszystko i wszystkich: opery Belliniego, Rossiniego, Verdiego, Donizettiego, sprowadzał najlepszych włoskich artystów. Ożenił się ze swoją uczennicą, są pochowani na Powązkach. Pisano o nim, że był bardziej polski niż Polacy. Zachował się list dziękczynny Moniuszki, bo to dzięki Quattriniemu Halka została wystawiona w Warszawie. Quattrini dyrygował premierą warszawską, jego żona Kornelia śpiewała Zofię.

 

Jolanta Omilian 3

 

Jakim pedagogiem była Magdalena Halfterowa, u której się Pani uczyła?

 

Była wspaniałym muzykiem, cudownie grała na fortepianie, miała wielką intuicję wokalną, choć nie była zawodową śpiewaczką. To córka znanego kompozytora, Witolda Maliszewskiego, który stworzył Konserwatorium w Odessie. Prowadziła mnie mądrze i delikatnie, dawała wolną rękę, choć czasami proponowała mi utwory, których ja nie chciałam śpiewać, ale z tego tytułu nie było między nami konfliktu. Rozumiała moją niezależną i trochę krnąbrną naturę. Jestem jej niesłychanie wdzięczna za przygotowanie muzyczne.


 

Czy sama taka intuicja jednak wystarczy? Bez znajomości zawodu w praktyce? I czy trzeba być śpiewakiem, żeby dobrze uczyć śpiewu?

 

Jolanta Omilian 4

 

Nauka śpiewu jest nauką rzemiosła. Na dojrzewanie, krzepnięcie i kształtowanie artysty wpływa wiele czynników. Jeżeli ktoś nie stał na scenie, nie ma doświadczenia, nie nawdychał się kurzu estrady, nie współpracował z kolegami, dyrygentami, reżyserami, oświetleniowcami, nie czuł reakcji publiczności, nie zyska pełni w swoim zawodzie. By stanąć na scenie, należy się przygotować muzycznie i psychologicznie, uczyć się partii, pojąć, jak to się robi, uporać się ze stresem etc,. Wracając do problemu nauczania i kwestii, czy śpiewak jest zawsze dobrym pedagogiem, należy podkreślić, że tylko niektórzy, jak we wszystkich dziedzinach, mają talent oraz – co może równie ważne – cierpliwość do przekazywania wiedzy. Nauka śpiewu, to sprawa niesłychanie delikatna. Pomiędzy pedagogiem, który był w karierze scenicznej, a tym, który być może posiada jakąś wiedzę, li tylko teoretyczną i prawie nigdy nie śpiewał, albo zaśpiewał kilka koncertów, bezwzględnie to ten pierwszy daje, jakby to powiedzieć, „większe gwarancje”.


 

Dla wokalistów, w początkowej fazie kształcenia, pedagog niejako jest wyrocznią, której słuchają. Jeśli wtedy, przyswoją sobie niewłaściwe nauki, które ich zdezorientują, bezpowrotnie znajdą się w ślepym zaułku i z wypaczonym organem głosowym. Niedopuszczalne są praktyki na żywym organizmie, eksperymenty, które niejednokrotnie mogą wręcz zniszczyć życie młodego człowieka, pełnego wiary i nadziei.

 

Jolanta Omilian 5

 

Przez analogię, gry na skrzypcach nie nauczy przecież ktoś, kto nie opanował doskonale techniki i czynnie nie grał na tym instrumencie... Ja miałam bardzo niewielu pedagogów. Jeszcze zanim zaczęłam studia, przyznaję miałam szczęście, ponieważ dla mnie, pierwsze i fundamentalne spotkanie z nauką techniki wokalnej, to były cudowne lekcje u śpiewaczki prof. Stelli Andrzejowskiej. Była bardzo surowa i wymagająca. Dała mi podwaliny emisji głosu do całej dalszej kariery. Oczywiście później z determinacją rozwijałam mój talent, ale nigdy nie biegałam od Annasza do Kajfasza. Sama ćwiczyłam z pasją i miłością. Ideałem zawsze był dla mnie piękny dźwięk a odkrywanie go, było i jest dla mnie czymś pasjonującym i tajemniczym. 


 

Lubi Pani dzielić się swoim doświadczeniem? Uczenie sprawia Pani przyjemność?

 

To trudne pytanie. Lubię, kiedy dostrzegam, że młody człowiek ma rzeczywiście pasję, jest niemal szalony na punkcie śpiewu. Silne motywacje, wydają mi się nieodzowne, wówczas artysta jest wytrwały, może wręcz być w stanie przenosić góry, aby dobrze śpiewać. W takich wypadkach, uczenie mnie interesuje. Zbyt często jednak, śpiewacy za mało nad sobą pracują, są zbyt roszczeniowi, biegają od jednego pedagoga do drugiego myśląc, że ktoś wejdzie w ich gardło i dokona tam cudu.

 

Jolanta Omilian 6

 

Można oczywiście w trakcie nauczania przekazać pewne zasady, pokazać pewne „chwyty”, ale źródłem sukcesu jest przede wszystkim żmudna codzienna praca. Młodzi śpiewacy nie zawsze chcą o tym słyszeć, potrafią być uwiedzeni reklamą, wspaniałym życiem śpiewaków-celebrytów, którzy nie zawsze przecież reprezentują najwyższy poziom. Młodzież nie zdeterminowana do ciężkiej pracy bywa rozproszona, zdezorientowana, nie wie po prostu co ma robić. Kiedy jednak widzę, że ktoś jest „szalony”, wiem, że coś ze swoim talentem zrobi, że coś z tego będzie!

 

Jolanta Omilian 7

 

Jednak maestro Rodolfo Celletti, u którego doskonaliła Pani technikę wokalną, również nie miał doświadczenia scenicznego, jeśli chodzi o śpiewanie.

 

Ale Celletti też był wspaniałym muzykiem, miał intuicję do wyszukiwania autentycznych talentów, uczył się śpiewu i interpretacji a jego nauczycielami byli tak wielcy śpiewacy jak Tito Schippa i Giacomo Lauri-Volpi, Beniamino Gigli, czy Magda Olivero, Miał piękny głos, był tenorem lirycznym.


 

Wybitny pedagog, muzykolog, zajmujący się belcantem. Uczył się śpiewu dlatego, że chciał poznać, jak to jest z prowadzeniem głosu. To był naprawdę niezwykły człowiek. Był na moim przedstawieniu w La Fenice (w 1980 r.) i zaproponował, że będzie mnie dalej uczył. Czy Pani nie zechciałaby skontaktować się ze mną, przyjechać do Mediolanu? To dla mnie wielki zaszczyt, oczywiście, Maestro. I tak się stało. Przez wiele lat uczyłam się i współpracowałam z Maestro Cellettim. Dla mnie było to wspaniałe doświadczenie, ja ciągle chciałam się ulepszać, doskonalić warsztat. I ciągle mnie gnało w stronę wymarzonego repertuaru. Musiałam iść w stronę belcanta.

 

Jolanta Omilian 8

 

Czy wygrana Międzynarodowego Konkursu w Belgradzie przyczyniła się do rozwoju Pani kariery?

 

Wygrałam tam I - szą nagrodę, będąc jeszcze młodziutką studentką. Dzięki konkursowi odbyłam  tournée po Jugosławii, miałam też różne koncerty w Polsce w filharmoniach w Łodzi, Jeleniej Górze, Krakowie, Warszawie, współpracowałam z maestro Karolem Teutschem i Orkiestrą Kameralną, nagrałam pod jego dyrekcją dużo utworów dla Polskiego Radia. Rozpoczęła się wówczas również współpraca z maestro Krzysztofem Missoną, zaczęłam po prostu funkcjonować zawodowo.


 

Natychmiast po wygranym konkursie, Maestro Antoni Wicherek zaproponował mi sceniczny debiut, Violettę w Traviacie w warszawskim Teatrze Wielkim, którą zaśpiewałam w 1975 roku. A potem, poznałam mojego męża, Włocha, i zamieszkałam w Italii. Zaśpiewałam przesłuchanie przed maestro Bruno Bartolettim, które zaowocowało zaproszeniem do partii Violetty w Traviacie w weneckiej La Fenice. W teatrze tym śpiewałam potem wiele partii: Violetta, Rozyna, Fiorilla, Lina w Stiffeliu

 

Jolanta Omilian 9

 

Zaśpiewała Pani w La Fenice, odniosła sukces, i …?

 

I kolejne propozycje pojawiły się właściwie natychmiast. Zjawili się agenci, dyrygenci też sami proponowali współpracę. Pozycja dyrygenta była zawsze bardzo ugruntowana we Włoszech. Dyrygenci, ze względu na wielką i ważną tradycję sztuki lirycznej w Italii, zaczynali naukę od tego, że akompaniowali śpiewakom, poznawali technikę wokalną, uczyli się tego, jak wokalista frazuje i oddycha. Dyrygent po prostu wiedział, co to znaczy śpiew! Koronnym przykładem jest Tulio Serafin, który przygotowywał Marię Callas.


 

Mimo, że ważyła ponad sto kg. Teraz wygląd śpiewaka jest ważniejszy od jego umiejętności i walorów głosowych.

 

A jest to przecież najmniej istotne! Dziś wiele czynników jest ważniejszych, śpiew jest niestety na odległym miejscu, co przynosi wiele szkody teatrowi operowemu. Może takie nadeszły czasy. Szkoda...

 

Kariera we Włoszech potoczyła się błyskawicznie. W pierwszych latach włoskich występów śpiewała Pani m. in. Traviatę, Fiorillę, Rozynę, Gildę, Norinę, Łucję, Leilę, Ninettę, Luisę Miller, Thais, Olimpię, Giuliettę i Antonię w „Opowieściach Hoffmana”… Występy na innych scenach europejskich były konsekwencją kariery włoskiej?

 

Jolanta Omilian 10

 

To przyszło jakoś naturalnie, po każdym występie otrzymywałam wiele kolejnych propozycji. Propozycje pojawiały się również wtedy, gdy z włoskimi zespołami byliśmy zapraszani za granicę. Nie wszystkie kontrakty mogłam przyjąć, ale oczywiście nie mógł mnie nie interesować Tankred z Marylin Horne w Barcelonie, gdzie scenografię robił Pier Luigi Pizzi. Nie miałam jakiegoś poczucia przekraczania granic, świat operowy to jeden świat. Na przykład Normę po raz pierwszy zaśpiewałam w Rio de Janeiro, potem pojawiła się propozycja śpiewania tej roli w Stanach Zjednoczonych, we Francji, później w Japonii i oczywiście w Italii.

 

No właśnie Norma. Obok trzech Królowych Tudor w operach Donizettiego i Lady Makbet jest partią, w której odniosła Pani ogromny sukces, spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności i krytyki.

 

Tak to prawda. Norma to moja ukochana partia. Mistyczna i hieratyczna, postać jakby żywcem wyjęta z mitów greckich. Monolit, wielkość a jednocześnie kruchość kobiety. Wokalnie bezgranicznie wymagająca. Kwintesencja belcanta, linia muzyczna i wokalna koherentnie złączona z emocjami.

 

Miała Pani poczucie, że trudno się przebić przez włoski świat, nie będąc Włoszką? Że coś jest dla Pani zamknięte?

 

Nie, nie miałam takiego wrażenia, mimo że weszłam do jaskini lwa, w dodatku śpiewając klasyczny włoski repertuar sopranowy. Nasza profesja, nasze powołanie, jest bardzo międzynarodowym zawodem. Nie dano mi odczuć tego, że jestem Polką, że jestem cudzoziemką. Może też nie chciałam widzieć pewnych rzeczy, może to była moja bariera ochronna, ale nie przypominam sobie czegoś ewidentnie niesympatycznego.


 

Czy jest partia, której nie udało się Pani w ciągu tak bogatej kariery zaśpiewać?

 

Jest jedna partia, której bardzo żałuję, że nie zaśpiewałam. Moim niespełnionym marzeniem jest Małgorzata w Fauście Gounoda. Była propozycja, ale miałam wówczas inny kontrakt… Ach i jeszcze Zyglinda w Walkirii Wagnera.

 

Jolanta Omilian 11

 

Patrząc na harmonogram Pani występów zastanawiam się, czy Pani w ogóle miała wolną chwilę dla siebie?

 

Kiedy człowiek ma dużo do zrobienia, to zawsze znajduje na to czas. Często bywało tak, że trzeba było nauczyć się jakiejś partii natychmiast, na szczęście mam znakomitą pamięć. Np. na festiwalu w Charleston gdzie zaprosił mnie wielki Gian Carlo Menotti, który wcześniej przygotowywał Traviatę w La Fenice, śpiewałam w wieczorze złożonym z dwóch oper, Pergolesiego i Salierego. W dniu premiery zadzwonił do mnie dyrektor festiwalu i powiedział, że śpiewaczka wykonująca partię w operze Salierego zachorowała i nie ma kto jej zastąpić a więc premiera stoi pod znakiem zapytania.


 

Odpowiedziałam, że niestety nie znam tej drugiej roli, ale usłyszałam, że gdybym się zgodziła, mam... cały dzień, aby się jej nauczyć! Dostałam pianistę, reżysera, przez cały dzień uczyłam się na pamięć partii Kolombiny w Arlekinadzie Salierego, opera nie jest na szczęście długa, trwa „zaledwie” ponad godzinę, ale za to występują w niej tylko trzy postacie. Wieczorem zaśpiewałam więc w dwóch dziełach. I to z entuzjastycznym sukcesem. Dzisiaj nie pamiętam już ani jednej nuty tego utworu. Wtedy adrenalina... 

 

Jolanta Omilian 12

 

Śpiewała Pani w wielu dziełach odkrywanych na nowo, nie stanowiących tzw. żelaznego repertuaru, nierzadko zapomnianych, mam na myśli np. opery Mercadantego, Paciniego, Traetty, Pergolesiego …

 

Wielką zasługę miał w tym właśnie maestro Celletti, który stworzył festiwal w Martina Franca, specjalizujący się w wystawianiu rzadko wykonywanych dzieł. Wiele z nich wchodziło potem na stałe do repertuaru światowych teatrów.


 

Pisano w recenzjach o Pani głosie, że jest krystaliczny jak laser.

 

Ideał dźwięku, nośnego, świetlistego, czystego, nie forsowanego a jednocześnie miękkiego i pełnego, do którego zawsze dążyłam, i który spełnia się nie tylko w operach belcanta, ale w każdym utworze wokalnym. To absolutna jakość do której każdy artysta śpiewak powinien dążyć.

 

Jolanta Omilian 13

 

Kreowała Pani trzy donizettiowskie królowe…

 

Najczęściej śpiewałam Królową Elżbietę w Roberto Devereux, ale pierwszą moja królową była Maria Stuarda. Te partie są napisane zgodnie z techniką belcanta, tworzone w czasach, kiedy istniał kult pięknego śpiewania, te partie są napisane dla głosu, nie przeciwko głosowi, żeby po prostu głos wyeksponować; jednak głos ten musiał jednocześnie opowiadać jakąś historię.


 

Jedną z ról napisano z myślą o Pani.

 

Antonio Braga komponując operę 1492 Epopea lirica d’America zadedykował mi partię Królowej Anacaony, którą oczywiście zaśpiewałam. Partia Anacaony jest bardzo melodyjna. Antonio Braga słyszał mnie w Neapolu w Semiramidzie Rossiniego i zaproponował mi tę rolę.

 

Jolanta Omilian 15

 

Jednak rzadko odbywałam wycieczki w te rejony muzyczne. Właściwie tylko trzy. Na początku kariery śpiewałam rolę Hildy Mack w operze Hansa Wernera Henze (i z jego reżyserią) w Elegii dla młodych kochanków w operze w Bonn.

 

A trzecia przygoda z muzyką współczesną?

 

Partia Grety w operze Aleksandra Zemlinskiego Der Traumgörge (Görge Marzyciel) w operze w Palermo. Nie wiem o żadnych istniejących rejestracjach tych spektakli.


 

Nie zbiera Pani własnych nagrań? Nie kolekcjonuje Pani programów, plakatów?

 

Nie, nie było czasu na takie kolekcjonerstwo. Ja nigdy się nie „autocelebrowałam”. Wydawało mi się zawsze, że śpiew to moje powołanie, coś, co kocham najbardziej. Do zawodu starałam się podchodzić z odwagą, ale i pokorą i z czułością. Ale na szczęście moi wierni fanowie w Italii, Ameryce a nawet w Australii, mają moje bardzo liczne nagrania i dokumentację artystyczną.

 

Jolanta Omilian 16

 

Śpiewała Pani dwie Medee, w dziełach Cherubiniego i Paciniego.

 

W obu dziełach te partie są wspaniałe i niepowtarzalne. Tu mała dygresja: proszę sobie wyobrazić, że Medea Paciniego, w jego epoce była absolutnym „hitem” i wystawiano ją o wiele częściej aniżeli Medeę Cherubiniego. Jest to jedna z najbardziej karkołomnych partii dla sopranu. Taka jest także Ifigenia w operze Traetty, którą śpiewałam w Martina Franca, to niezwykła rola. Szkoda, że w Polsce nie wystawia się tych oper. Zawsze sobie wyobrażałam, że przyjadę do Polski, i będę mogła przywieźć, pokazać te dzieła i partie…


 

Śpiewała Pani na całym świecie, posiada ogromny repertuar: ponad sześćdziesiąt pierwszoplanowych partii sopranowych wykonywanych na scenie, w teatrach operowych  jak La Fenice, La Scala, Opera di Roma, Arena di Verona, Teatro Regio di Parma, San Carlo di Napoli, Teatro Regio di Torino, Teatro Massimo di Palermo, Staatsoper w Wiedniu, Dallas, Houston, Palm Beach, Barcelona, Zurych, Bazylea, Graz, Monachium, Bonn, Tokio czy Rio de Janeiro i wiele, wiele innych. Ale w Polsce pojawiała się Pani bardzo rzadko.  Z czego to wynikało, czy polskie teatry Pani nie zapraszały?

 

Jolanta Omilian 14

 

Bardzo chciałam występować w ojczyźnie. Jednak propozycje przychodziły czasami ze zbyt małym wyprzedzeniem, np. w roku 1992 odmówiłam śpiewania w premierze warszawskiej Normy, nie mogłam odwołać swoich innych kontraktów akurat też w partii Normy, na świecie. 

 

Jolanta Omilian 17

 

Na scenie operowej w Polsce śpiewałam Traviatę na początku swojej kariery, wystąpiłam kilka razy w Filharmoni Narodowej i innych polskich filharmoniach. Bardzo dużą satysfakcję sprawił mi udział w Requiem Verdiego w Warszawie i Katowicach. Miałam ogromny zaszczyt uczestniczyć w pierwszym nagraniu dla Radiotelevisione RAI w Mediolanie oryginalnej wersji orkiestrowej Pieśni muezina szalonego Karola Szymanowskiego. To się niesłychanie podobało, Szymanowski dotyka włoskiej duszy.


 

Współpracowała Pani z największymi artystami naszych czasów, legendami scen operowych.

 

Jolanta Omilian 18

 

Z tymi najlepszymi artystami miałam zawsze najlepsze relacje. Na przykład legendarny tenor Alfredo Kraus, z którym śpiewałam m.in. TraviatęŁucję z LammermoorPoławiaczy perełWertera czy Opowieści Hoffmanna oraz liczne koncerty, i od którego nauczyłam się tak wiele… Śpiewanie z nim to był wielki zaszczyt i wielkie przeżycie. Byliśmy również zaprzyjaźnieni z nim, jego żoną i z siostrą, która była jego agentką. Miałam też zaszczyt występować z innymi wieloma wielkimi artystami, że wymienię tylko niektórych: Samuel Ramey, Rockwel Blake, Leo Nucci, Renato Bruson, Luigi Alva, Piero Cappuccilli, Cesare Siepi, Nicola Ghiuselev, Bonaldo Giaiotti, Giuseppe Giacomini, Eva Marton czy wspomniana już Marylin Horne oraz poznałam i zaprzyjaźniłam się z takimi legendami wokalistyki jak Renata Tebaldi, Ferruccio Tagliavini (z którego rąk, otrzymałam nagrodę Złotego Orfeusza za interpretację partii Królowej Elżbiety I w Roberto Devereux), Magda Olivero czy Joan Sutherland. Rzadko spotykałam na swojej międzynarodowej drodze polskich artystów. Na szczęście w ciągu ostatnich kilku lat, coraz więcej Polaków pojawia się na ważnych międzynarodowych scenach.


 

Przygotowując partię pracuje Pani sama, czy słucha innych śpiewaków, weryfikuje swoją interpretację?

 

Bardzo różnie. Przygotowywanie partii to zawsze indywidualna praca. Inspiracja wielkimi interpretacjami jest bardzo potrzebna, ale trzeba to filtrować, nie dopasowywać na siłę, podchodzić do przykładowych wykonań przez pryzmat własnych możliwości, zalet, ewentualnych niedociągnięć, które trzeba korygować. Na pewno warto jest się inspirować, ale nie można bezmyślnie naśladować. Imitacje nie są własną interpretacją a paradoksalnie, najczęściej naśladuje się czyjeś „kreatywne błędy”, które są w jakimś stopniu fascynujące.

 

Jolanta Omilian 19

 

Od klasycznego belcanta przeszła Pani do ról bardziej dramatycznych: Aida, Odabella, Lady Makbet, Abigaille. Czy zmiana repertuaru odzwierciedlała naturalną ewolucję Pani głosu?

 

Lady Makbet jest partią szczególną. Uważam, że jest ona w pewnym sensie partią belcantową. Znakomicie napisana przez Verdiego, i w moim odczuciu, jeszcze pełniej narysowana niż u Szekspira.


 

To jedna z moich ulubionych ról. Bardzo złożona, perfidna, zaślepiona chorą ambicją, diaboliczna aż wreszcie w finale, wpada w obłęd bo tylko w nim znajduje ulgę. Poza tym tak cudownie skomponowana. Abigaille w Nabuccoto coś innego, jest uboższa emocjonalnie. Lady Makbet jest moim zdaniem bardzo bliska tych szalonych partii Donizettiego!

 

Jolanta Omilian 20

 

Obie partie: Lady Makbet i Abigaille uchodzą za partie przeklęte, które niszczą głos…

 

Jeśli się je za wcześnie zaśpiewa, z pewnością tak jest. Nawet wokalny geniusz nie podoła im w zbyt młodym wieku, potrzeba tu pewnej dojrzałości fizycznej, żeby umieć strategicznie te partie rozegrać; całą partię od początku do końca oraz wymagają ugruntowanej techniki żeby sobie nie zrobić krzywdy, by jednocześnie kreacja wokalnie była piękna. Jest w nich tak wiele „napięć interpretacyjnych”, emocji, które ponoszą artystę, w tym właśnie sensie są z pewnością „przeklęte”.


 

Czy ma Pani wrażenie, że wielkich osobowości wokalnych jest teraz mniej. Wielu artystów śpiewa w podobny sposób, głosy brzmią podobnie, kiedyś tych indywidualności było więcej.

 

Jolanta Omilian 21

 

Ma Pan w stu procentach rację. Problem jest bardzo złożony. Przede wszystkim kwestia przygotowania śpiewaków, ponadto, wydaje mi się, że wokaliści za mało pracują nad sobą. Jak już pojawia się czas występów w teatrze, śpiewacy też za mało pracują z dyrygentem. I wreszcie dyktatura źle pojętej reżyserii, która odstawia stronę muzyczną i wokalną na drugi plan, a dyrygenci zbyt pokornie na takie postępowanie się godzą (akceptują). Dlatego też autentycznie wielcy śpiewacy, nie mam tu na myśli celebrytów, są tak rzadcy. Osobowość i oryginalność artysty, jest także kwestią żmudnej i pasjonującej pracy nad sobą.

 

Bardzo dziękuję za rozmowę.

                                                                             Tomasz Pasternak