Przegląd nowości

Krakowskie Schubertiady

Opublikowano: środa, 01, marzec 2017 16:58

W Krakowie, w przeciągu niecałego miesiąca można było obcować z dwoma utworami Franza Schuberta dużej rangi, nie tylko w znaczeniu rozmiarów. W ramach festiwalu Opera Rara angielski baryton Peter Harvey zabrał nas w Podróż zimową op. 89 (D. 913), a więc drugi cykl pieśniarski tego kompozytora powstały do poezji Wilhelma Müllera (tym pierwszym była niemniej sławna Piękna młynarka). Okazało się, że nie potrzeba wcale dekoracji i rekwizytów, by wznieść w wyobraźni słuchacza prawdziwy teatr. Wystarczy tylko głos i fortepian, by dać odczuć przenikliwy chłód, bijący ze słów przyobleczonych w tony.

Peter Harvey,Roger Vignoles

Jak podmiot liryczny przepracowuje swój zawód miłosny, transponując go na nocną wędrówkę poprzez martwy krajobraz zimowy, tak kompozytor sięga po formę przekomponowaną, by oddać tchnące z poezji zwątpienie i beznadzieję. Peter Harvey operuje w tym celu rozległą skalą dynamicznych gradacji i odcieni oraz zróżnicowaną artykulacją, graniczącą niekiedy nieomal z szeptem. Szczególne wrażenie w jego interpretacji wywarł lamentacyjnie nucony Drogowskaz oraz zamykający cały cykl Lirnik, w którym śpiewak zaciera wręcz granice pomiędzy śpiewem a mową, wydobywając deklamacyjną naturę tej pieśni. Godnego siebie partnera znalazł w osobie Rogera Vignolesa, a partia fortepianu jest tu nieomal równorzędna wokalnej. Warto szczególnie zwrócić uwagę na sygnałowy motyw rozpoczynający Pocztę czy quasi-punktualistyczne akordy w Ostatniej nadzieiZ kolei na piątkowym koncercie Filharmonii Krakowskiej zabrzmiała VI Msza Es-dur D. 950. Wbrew pozorom, to właśnie w czasach PRL-u z estrady tej instytucji częściej rozlegała się twórczość sakralna tego kompozytora, że przywołam tę samą mszę, wykonaną wraz ze Mszą beatową Katarzyny Gärtner pod batutą Jerzego Katlewicza, a także oryginalny Psalm hebrajski 92 na głosy i chór a cappella D. 953, powstały na zamówienie wiedeńskiej kongregacji żydowskiej, a przedstawiony w Krakowie pod dyrekcją Gilberta Levine’a.


I po 38 latach wspomniana msza powróciła na afisz krakowskiej Filharmonii, tym zarazem za sprawą czeskiego kapelmistrza Tomáša Braunera. Podobnie jak wtedy był to koncert hybrydowy. Wówczas w utworze Gärtner wystąpili Niebiesko-Czarni, teraz występy muzyków poprzedziła Ewa Lipska. Już swego czasu pisałem, co myślę o tego rodzaju zestawieniach. Poza wszystkim duża widownia, oczekująca czegoś innego, nie służy odpowiedniej atmosferze dla spotkania z poetą i jego wierszami. Co prawda w Związku Radzieckim tego rodzaju imprezy urządzano na stadionach, w Turcji podobno na wieczory autorskie ściągają tłumy, a wybitny reżyser Ferzan Özpetek po premierze w Rzymie swego Hamamu czytać miał wiersze Wisławy Szymborskiej. Muszę jednak uczciwie przyznać, że artystka ulepszyła dykcję, a także zaprezentowane myśli o muzyce i wiersze były bardziej à propos tego, co miało nastąpić po nich, skoro niebawem Pani Schubert z wierszy Ewy Lipskiej miała spotkać się z Panem o takim samym nazwisko, którego kompozycję potem zagrano.

Credo,Filharmonia Krakowska 1

W Credo Schuberta więcej jest z kornej i skupionej modlitwy trydenckiego, kontrreformacyjnego triumfalizmu. Zaczyna się mezzoforte. Do głosu dochodzi też przyrodzony temu kompozytorowi żywioł pieśniarski, zwłaszcza w tercecie Et incarnatus est, którego znaczną część wypełnia nieomal belcantowe duettino tenorów, w którym szlachetnie posługiwali się kantyleną Przemysław Borys i Bartłomiej Chorąży, który momentami starał się nawet wybijać na pierwszy plan. Crescenda w Et resurrexit uwypuklały przywoływane w tekście nadprzyrodzone zdarzenia, zbyt solennie zabrzmiała zaś końcowa fuga jakby dyrygent chciał nadrobić patos wyznania wiary. W Credo Schuberta więcej jest z kornej i skupionej modlitwy niż kontrreformacyjnego triumfalizmu trydenckiego wyznania wiary (zresztą Schubert usunął wyimek poświęcony kościołowi, a skupił się na przekazie ewangelijnym).


Zaczyna się zatem mezzoforte jakby z pewnym onieśmieleniem. Do głosu dochodzi w nim także przyrodzony temu kompozytorowi żywioł pieśniarski, zwłaszcza w tercecie Et incarnatus est, którego znaczną część wypełnia nieomal belcantowe duettino tenorów, w którym szlachetnie posługiwali się kantyleną Przemysław Borys i Bartłomiej Chorąży, który momentami starał się nawet wybijać na pierwszy plan.

Credo,Filharmonia Krakowska 2

Z kolei crescenda w Et resurrexit uwypuklały przywoływane w tekście nadprzyrodzone zdarzenia, zbyt solennie znowu zabrzmiała zaś końcowa fuga jakby dyrygent chciał jednak nadrobić patos wyznania wiary. Kwartet solistów, a więc w komplecie pojawia się dopiero w Benedictus, z efektownymi pasażami sopranu wyraziście zaznaczonymi przez Joannę Radziszewskąj. Podsumowując: było to sumienne, czy wręcz akademickie wykonanie, ale nie porywające, zabrakło w nim bowiem światła i przestrzenności jakby trójwymiarowa struktura architektoniczna została skopiowana na płaszczyznę obrazu. Zabrakło odpowiedniego zarysowania dramaturgii dzieła. Pojawiało się wiele odznaczających się urodą detali, ale nie chcących się złożyć w spójną całość. Uzupełnieniem programu były Nowelety F-dur op. 53 Nielsa Wilhelma Gadego, romantycznego symfonika, twórcy duńskiej muzyki narodowej. Układają się one w quasi-symfoniczny cykl. Miał w nich okazję do zaprezentowania swych walorów kwintet smyczkowy krakowskich filharmoników. W dwóch pierwszych częściach ich gra ujmowała szlachetnością artykulacji: ciepłe i głęboko osadzone w instrumentach brzmienie w Andantino, świetliste w następującym Scherzo, utrzymanym w tempie Moderato. W finałowym Allegro vivace nie dostawało mi większej śmiałości, a nawet dźwiękowej drapieżności i zadziorności, właściwych dla innych formacji smyczkowych, chociażby Amadeus Agnieszki Duczmal.

                                                                   Lesław Czapliński